wtorek, 28 maja 2013

Nowy wspaniały świat

Emilcia była z nami. Noc upłynęła pod znakiem czuwania. Byłam pewna, że nie zmrużę oka, a jednak sen dał o sobie znać nad ranem. Boże, jak ja się bałam. Bałam się, bo nie kupiliśmy monitora oddechu, bałam się, że Emilcia przestanie oddychać. Bałam się czy będzie Jej dobrze, czy nie wydarzy się nic złego...Kwestia zakupu monitora oddechu zaprzątała nasze głowy od kilku tygodni, więc przed wypisem Emilci postanowiliśmy zasięgnąć rady pielęgniarki. Generalnie Jej opinia była taka, że: to tylko urządzenie i jak wszystkie tego typu bywa bardzo pomocne, ale też zawodne i momentami może niepotrzebnie nastraszyć. Decyzja, miała być  naszym wyborem, jednak zasugerowano nam delikatnie, że z oddechem Emilki wszystko jest w najlepszym porządku. Szczerze powiedziawszy -  mieliśmy na ten temat inne zdania z Mężem. Ja byłam ZA kupnem. Chciałam jakiegoś ''nadzoru'' nad Emilką, w głowie nadal pikał dźwięk szpitalnej aparatury...Ten buczący dźwięk pulsoksymetru... W sercu - niepewność i strach. Daniel postawił na swoim - nie kupiliśmy wcześniej wspomnianego urządzenia. Był tego zdania, co osoby, które wcześniej podpytywaliśmy. Przyznam, że Jego pewność, ''że nic się nie będzie działo'' -  po dłuższych namowach - udzieliła się także i mnie. Niepewność i obawa, dały o sobie znać w ciągu tych pierwszych dób razem, ale tkwiły gdzieś w środku mnie samej. 
Pierwszej nocy ciągle podchodziłam do łóżeczka, sprawdzałam czy moja Dziecinka oddycha. Emilka spała jak Aniołek, tak spokojnie i beztrosko. Wydawało się jakby nic nie zakłócało Jej spokoju i doskonale ''zadomowiła'' się w nowym otoczeniu - w domu. Czułam się bardzo szczęśliwa. Widok mojej dzielnej Kruszynki, sprawiał, że w serduszku robiło się jakoś tak cieplej. Tak bardzo Ją kochałam i czułam, jak ta miłość, aż kumuluje się we mnie. Nigdy nie zapomnę momentu kiedy ułożyliśmy Ją w łóżeczku, a w jego rogach wcisnęliśmy dwa święte obrazki... Chciałam, by miała swoją ''Bozię''- tuż nad sobą...
Noc upłynęła bardzo spokojnie, choć tak jak wcześniej napisałam - ciągle podchodziłam do łóżeczka. Mała pokojowa lampeczka dawała delikatne światło, które oświetlało ten najcudowniejszy kącik w naszym pokoiku...Było tak spokojnie. Ta cisza była kojąca, była tak inna, od tej poporodowej - huczącej. Była ciszą, która koiła...
W nocy nakarmiłam Emilkę  - dwa razy, a między posiłkami - czuwałam z zamkniętymi oczami. Wczesnym rankiem zasnęłam, a gdy się przebudziłam, zobaczyłam śpiącego Daniela. Bardzo się wystraszyłam, bo wydawało się być bardzo późno! Blask dnia świadczył o późnym ranku lub też południu! Zwlokłam się szybko z łóżka, by Ją zobaczyć... Emilka spała, oddychała spokojnie. Mój Kochany Mały Śpioszek...
Z tego co pamiętam - było po 10. 00...
Ale pospaliśmy;-)



Jedzonko;) Proszę nie patrzeć na moją piżamkę:)



piątek, 24 maja 2013

Witaj w domu Emilko!

1 września... 
Dzieciaki idą do szkoły, w powietrzu unosi się delikatny powiew końca lata, a my jedziemy do szpitala - po naszą Księżniczkę. Na zewnątrz ciepło i przyjemnie. Od samego rana uśmiechamy się do siebie i odliczamy każdą minutę. To już. W głowie kolejno układam sobie harmonogram dnia, a raczej kilku godzin, które za chwilkę kolejno po sobie nastąpią. Nie dowierzam...
Przekraczamy szpitalne mury niosąc ze sobą niezły ekwipunek. Daniel niesie fotelik dla naszej Córuni, ja - resztę rzeczy. Cały mój umysł przepełnia jedna myśl :  to dziś. Dzisiejszego dnia zabierzemy naszą Emilcię do domu! Boże, tak bardzo się cieszę!
Wchodzimy na Oddział, witamy się z pielęgniarkami i Panią dr, podchodzimy do naszej Dziecinki. Uśmiecham się, gdy widzę mój Mały Skarb - to ostatnie chwile w szpitalu. Przed nami w kolejce do wypisu jest jeszcze inne dzieciątko, dlatego korzystamy z okazji i idziemy ''na górę'' - podziękować lekarzom i pielęgniarkom. Pożegnać się... Chciałam powiedzieć im to DZIĘKUJĘ najpiękniej jak potrafiłam, ale chyba się nie udało. Strasznie się wzruszyłam, cała drżałam...
Wróciliśmy na dół. Minuty mijały i nastała nasza kolej. Pani dr poprosiła nas, abyśmy usiedli przy stoliczku, a w tym czasie Panie pielęgniarki miały ubierać Emilkę. Pani doktor pokazała nam kartę Emilki i zaczęła omawiać zalecenia, przebieg dotychczasowego leczenia, po czym podsunęła kartę pod nas. Popatrzyłam i ... zamarłam. Pierwszą moją myślą - oprócz uczucia przerażenia, które nagle mną owładnęło - było to, że to chyba pomyłka, że to nie nasza karta, że tak nie było... Totalnie się zagubiłam i wystraszyłam. Zobaczyłam to wszystko ''przez co przeszła'' Emilka, zobaczyłam historię Jej pobytu na oddziale, długą epikryzę i zaniemówiłam. Teoretycznie o tym wszystkim powinnam wiedzieć, przecież  prawie codziennie ''lataliśmy'' do naszej dr, pytaliśmy o wszystko, ale w praktyce wszystko - na moje życzenie - było mi tłumaczone nie medycznie, ale ''po chłopsku''. Wtedy zobaczyłam przed sobą listę medycznie ujętych dolegliwości, szereg zaleceń i  niejasnych nazw. Poczułam się bardzo zagubiona i taka malutka wobec tego wszystkiego... W rozpoznaniu widniało :

- wcześniactwo 28 hbd
- zespół zaburzeń oddychania
- zespół uogólnionej reakcji zapalnej ? !!! ( SEPSA - to do dziś nie daje mi spokoju. Wiem, że Emilka ją miała, dowiedziałam się znacznie później...przypadkowo - od pielęgniarki i ''po czasie''. Ostatnio wiele się słyszy (nawet obecnie w tv w toku spraw dotyczących służby zdrowia), że lekarze nie używają typowego nazewnictwa, by nie wystraszyć rodziców. Ja usłyszałam słowo 'sepsa'. Nie pisałam o tym, ale zamieszczę fragment pewnej rozmowy z pielęgniarką, w kolejnym poście.)

- PDA - stan po farmakologicznym zamknięciu
- ASD II  (wtedy staje się jasne... Emilka ma wadę serduszka, która musi być dalej monitorowana)
- Uogólniona infekcja grzybicza
- Dysplazja oskrzelowo - płucna
- Osteopenia wcześniaków
- Niedokrwistość wcześniaków
-  IVH I st.

... długa historia pobytu, wyszczególnione wyniki badań i sterta zaleceń. Boże, jak ja się wtedy wystraszyłam. Pomyślałam: jak dam sobie rady? Co mam robić?, Czy nic Jej nie będzie kiedy pojedziemy do domu? Może nadal powinna być w szpitalu? Te myśli jak huragan przetoczyły się przez głowę. Podpytałam ''co nieco" Panią dr, ale szczerze powiedziawszy - poczułam się zdruzgotana.
Po chwili spojrzałam przed siebie.
Była gotowa, ubrana, leżała w foteliku. Nasza Emilka. Nasz Cud.
Nie wiem jaką wtedy mogłam mieć minę...Byłam w szoku! Zobaczyłam moją maleńką Dziecinkę, która wydawała się być Okruszkiem, odziana w ubranko, ułożona w foteliku. Pomyślałam: Boże, jaka Ona jest Maleńka!!! To było nieprawdopodobne. Znów ujrzałam tą Jej maleńkość, a przecież nie ważyła już 1120 g , lecz 3060! Nie mierzyła 32 cm, a 54, 5! Zobaczyłam cały mój świat...całe moje życie - jego sens. Zmianę, która miała nastąpić w naszym życiu... Nasza Perełka była gotowa, by wyjść, by pojechać z nami do domu. Jeszcze tylko kilka minut dzieliło nas od tego, by zamknąć ''szpitalny etap naszego życia'' - JEJ i naszej codzienności. Ze łzami w oczach i ''tu ''podziękowaliśmy. Widziałam -  pełne wzruszenia  - oczy Pani Oddziałowej, która powiedziała by odwiedzać ''ciocie'' - kiedy podrośniemy. ''Na górze'' też to  wcześniej usłyszeliśmy...
Zabraliśmy naszą Emilcię. Wsiedliśmy do windy, gdzie ''zaczepiła'' nas Pani (nie wiem, jakaś lekarka czy ktoś inny?) i zapytała czy dzieciątko parę dni temu się narodziło czy wcześniaczek?) 
Gdy wyszliśmy już na zewnątrz, przykryłam Emilcię delikatnie pieluszką - jak kazano. Zbliżaliśmy się do samochodu. Daniel zapiął Emilcię, a ja usiadłam przy Niej. Była Cudowna - mój Skarb. Ruszyliśmy, a ja ciągle patrzyłam na moje Cudo. Widziałam radość w oczach mojego Męża. Ja sama zaczęłam się uspokajać, stres zaczął ustępować, ale nie do końca. Byłam przeszczęśliwa, choć lekko poddenerwowana.  Po drodze zatrzymaliśmy się pod apteką, w której zamówiłam wcześniej Bebilon dla wcześniaków. Pamiętam, że wybiegłam z samochodu jak torpeda, by tylko jak najszybciej powrócić do moich Skarbów, do Emilki. Te minuty mojej nieobecności wydawały się trwać niemiłosiernie długo, choć trwały zapewne parę minut. Serce biło jak oszalałe. Bałam się, że taka droga samochodem może Jej zaszkodzić, choć jechaliśmy - jak dobrze pamiętam -  niecałą godzinę.  Wróciłam, Emilka spała. Ruszyliśmy.
Kilka chwil później znaleźliśmy się na naszym podwórku. Ogarnęło mnie straszne wzruszenie. Zobaczyłam DOM, który nabrał nowego sensu, nowego znaczenia. Dom, który witał naszą Dziecinkę. Jej dom. Widziałam uśmiech mojej Babci... Radość naszej rodzinki.
Wyszliśmy ''na górę'', do nas, do naszego pokoiku. Wyjęliśmy Emilkę z fotelika i zapoznaliśmy z otoczeniem. Mamy to wszystko uwiecznione na filmie, który za każdym razem, kiedy oglądamy wyzwala szczególne emocje...Emilka na nim uśmiecha się... Mamy uwieczniony ten cudowny uśmiech... 
Moje serce przepełnia radość... Patrzymy na ten nasz Cud. Jest z nami. Nareszcie. Po 70. dniach jest tu, gdzie stopniowo rodziła się w nas - we mnie i Danielu -  nasza szalona  miłość, gdzie było całe nasze życie, gdzie głaskałam brzuszek, gdzie przyszły te pierwsze skurcze... Nasz pokoik, który był naszym schronieniem, naszym domem. Pokój, którego centrum stanowiło teraz odziane w  kolor różowy - łóżeczko, któremu ''życia'' nadała nasza Księżniczka. Swoją drogą -  na początku - zupełnie dałam się ponieść emocjom i różowemu:) Potem zobaczyłam swoją przesadę w niektórych kwestiach, ale o tym będzie zapewne nie raz:)
Później usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Moja Mama z Tatą przyszli z pierwszym podarunkiem dla Emilci. Ona leżała na łóżku, poruszała nóżkami. Ja byłam obok - dumna, szczęśliwa i oczarowana tym, jak moje Małe Cudo czaruje innych domowników, którzy tak jak i - MY - cieszyli się naszym Szczęściem.
Nastał dla nas nowy etap.
Życie nabrało nowego sensu i wymiaru. Spełniły się marzenia...

Nasza Córeczka jest z nami i  każdego dnia wyprzedza moje marzenia, ''daje gratisy'' w postępach - od pierwszych dni. 





wtorek, 21 maja 2013

70 dni

Jak co dzień - i w tym dniu - przemierzam drogę do szpitala, do mojej Dziecinki. Wszystko na pozór jest takie same - codzienne, a jednak coś jakby zyskało nowy wymiar. W tym dniu niebo wydaje się być bardziej niebieskie, las - bardziej zielony, droga - jakby krótsza. Dziś jadę do szpitala, a moje ciało i dusza śpiewają. To dzień, w którym jadę tam ze świadomością, że za dwie, trzy doby będziemy w domu...We troje!
Daniel jest w domu i ma za zadanie dokonać ostatnich '' poprawek'', porządków, przygotowań, by nasz pokoik mógł być w pełni gotowy na przyjęcie naszej Emilci. Ostatni tydzień, a raczej składające się nań popołudnia -  upłynął pod znakiem zakupów, prania i prasowania. Nie mieliśmy w pełni skompletowanej dziecięcej wyprawki dla naszej Córeczki. Ciągle coś się przypominało, ciągle coś wydawało się być niezbędne. W istocie - okazało się, że mamy nadmiar wszystkiego, no ale cóż - jak to mówią: przy pierwszym dziecku się szaleje, przy następnym - ustępuje się miejsca rozsądkowi. Gdy chodziliśmy po sklepach z akcesoriami dla dzieci, dosłownie wszystko mi się podobało... Zakupy były nie tylko przyjemnością. Dla mnie były także czymś innym, ale to opiszę w osobnym poście. 
To już... 
Usłyszeliśmy od Pani dr magiczną i symboliczną datę. 
Po 70. dniach w szpitalu  miał nastąpić wypis i padło na ...
1 września...
Byliśmy tacy szczęśliwi... Nie wiedziałam jak opanować swój entuzjazm. Momentami, aż  bałam się tak cieszyć. Widziałam radość w oczach mojego Męża, wielkie zaangażowanie w przygotowanie naszego kąciku, by był jak najdogodniejszy dla Emilci. Wszystko praliśmy, przekładaliśmy, myliśmy, wietrzyliśmy. Ja wszędzie widziałam bakterie i zarazki, których strasznie się obawiałam. Chciałam, aby wszystko było idealne i sterylne. Nasz pokój lśnił i nabrał dziecięcego wyrazu.
 Na dwa dni przed wypisem Emilka została poddana badaniu neurologicznemu. Muszę przyznać, że przeżyłam szok, kiedy byłam obecna podczas badania. Nagłe i niespodziewane ruchy Pani dr względem Emilki, łapanie  za rączki, nóżki...Ach, trudno to opisać... Byłam strasznie wystraszona, bo nie wiedziałam jak wygląda takie badanie. Pani dr, oceniła stan naszej Córci jako dobry, lecz wymagający kontroli, wspomagania rozwoju i rehabilitacji. Emilka nie kontrolowała główki (uciekała jej do tyłu, kiedy Pani dr trzymała ją za rączki i lekko unosiła do góry). Zwróciła uwagę na Jej niedojrzałość.
Tuliłam moją Dziecinkę, a od środka rozpierała mnie energia i podniecenie. To wydawało się być tak nieprawdopodobne.  Tyle spędziliśmy ''tu'' czasu, tyle emocji ''oglądały szpitalne mury'', tyle wspomnień, miłości, strachu, rozpaczy i bólu. Tyle głośnego i cichego krzyku...Tu była ONA, ku której kierowaliśmy wszystkie swoje myśli, tu była nasza miłość, kłótnie... Tu było nasze życie...
Za dwa dni mieliśmy przyjechać tu po Nią z fotelikiem, ubrankami, pieluszką...
Mieliśmy powiedzieć to słowo, które - jak już wcześniej napisałam - wg mnie powinno mieć swój większy zastępnik. DZIĘKUJEMY...
Emilka leżała już wtedy na środku sali, wśród dzieciaczków ''kwalifikowanych'' do wyjścia. Nie wiem czy to moje złudzenie, czy to mój wewnętrzny spokój owładnął moim ciałem, ale wydawało mi się, że czas zwolnił swój bieg, że wszystko wokół stało się cichsze, błogie...
W ciągu tych ostatnich chwil na oddziale, bardzo dużo rozmawiałam z niezastąpioną Panią Oddziałową.  To Ona udzieliła mi wszelkich rad, rozwiała wątpliwości i obawy, przybliżyła codzienną pielęgnację dzidziusia. Chyba największym zaskoczeniem było dla mnie odpowiedź na pytanie: ''kiedy na spacer?"
-'' Na drugi dzień. (...)''
Z natury jestem marzycielką i wiele sobie wizualizuję, dlatego oczyma wyobraźni już wtedy zobaczyłam ten moment. My z wózkiem, w którym śpi nasza Mała Księżniczka.
Emilcia sporo urosła. Z 32 cm do  54, 5! Nasz duży Bobasek nie mieścił się już w swoje szpitalne ubranka. To było cudowne uczucie. Widziałam, że jest już taka duża! Wydawała się być wręcz wielka! Nie sądziłam wtedy, że ponownie ujrzę taką maleńką Calineczkę, że wystraszę się Jej Maleńkości...
Moja Córeczka wydawała się być najmniejszym człowieczkiem na świecie... 
Zobaczyłam moją Miłość. Ubraną, ułożoną w foteliku.
Gotową do wyjścia do DOMU.



niedziela, 19 maja 2013

MLEKOwita

Kiedy Emilka została przeniesiona na  Patologię  Noworodka wydarzyło się coś niezwykłego i - jak dla mnie - bardzo znaczącego. To była niezapomniana chwila - wydarzenie, które dotyczyło bezpośrednio nas - mamy i córeczki. Po raz pierwszy przystawiłam ją do piersi! Tak, tak -  do mojej ;) i dopiero wtedy...
Patrząc z perspektywy czasu, sama nie wiem czemu nastąpiło to tak późno. Będąc u wcześniaczków - '' na górze'', nie upominałam się o to. Nie wiedziałam czy mogę, czy ktoś mi to zaproponuje, czy to jest wskazane. Widziałam  Mamusię Karolci, która przystawiała do piersi swoją Dziecinkę, ale Ja? Żadna z pielęgniarek nigdy nie zasugerowała takiej możliwości, a ja sama czułam się ''naznaczona''. Po moich przygodach z przypuszczeniem cytomegalii w pokarmie, po niekonsekwentnym czasie odciągania, po nietolerancji mojego mleczka przez Emilkę, zdarzały się momenty, że czułam się istnym złem. Bałam się, że mogę czymś zarazić Emilcię, że jestem gorsza od innych, że nie potrafię się zmobilizować. Wiedziałam, jak bardzo cenne jest mleko mamy, ale moje? Nie potrafiłam ''donosić'' mojej Dziecinki, więc co ja Jej mogę dać dobrego... Nie wiem czy jasno się wyrażam, pisząc powyższe zdania, ale trudno mi jest to sprecyzować. Ciągle gdzieś w głębi tkwiły minione fakty, wydarzenia. Moje myśli były zlepkiem paradoksów...

To stało się zupełnie niespodziewanie. Widok karmiących Mam, na Patologii był czymś normalnym. Kilka Kobiet regularnie karmiło swoje dzieciaczki piersią. Któregoś dnia podeszła do mnie Pani  pielęgniarka - doradca laktacyjny -  i ni stąd, ni zowąd zaproponowała, żebym i ja spróbowała przystawić Emilcię do piersi. Troszkę była zdziwiona, że nigdy wcześniej tego nie zrobiłam. Propozycja karmienia piersią zaskoczyła mnie, ale równocześnie zmobilizowała do natychmiastowego działania. Z pomocą Pani pielęgniarki udało się i chwilę potem Emilka ''pociągła'' troszkę z mojej piersi! To dało mi taką radość ! Czułam lekki stres, ale bliskość mojej Dziecinki i ten mały wielki sukces podziałał na mnie bardzo budująco. Chciałam więcej i więcej. Na początku szło mi to trochę nieudolnie, tzn. gdy sama próbowałam układać Emilcię do piersi, (a raczej pierś do Emilki  - na co zwykle zwracała mi uwagę pielęgniarka) troszkę się trzęsłam i robiłam to strasznie sztywno, ale bardzo mi się to podobało! Sam moment karmienia, ta bliskość była czymś magicznym. To dotyczyło bezpośrednio nas. Po raz pierwszy Emilcia dostała pokarm bezpośrednio z jego źródła. Mleko wypływało ze mnie pobudzane przez moją Dziecinkę, a nie laktator. Pani pielęgniarka obserwowała mnie z boku i po chwili oznajmiła, że widzi, że jestem radosna i że mi się spodobało, ale żebym postarała się nie denerwować. Kolejne próby przynosiły małe - wielkie sukcesy. Z czasem doszłam do wprawy, ale za to mojej Kruszynce zbytnio nie chciało się męczyć - szczególnie gdy była bardzo głodna, dlatego też nadal główną rolę odgrywał odciągnięty pokarm, który  podawany był  butelką.
Nastąpił też dzień, w którym poinformowano mnie, że zapasy mojego pokarmu skończyły się, w związku z tym musiałam '' odciągać'' na bieżąco. Emilka jadła coraz więcej, a  ja nie byłam w stanie zapewnić Jej dostateczną ilość mojego mleczka. Czułam się podle, czułam się winna. Postanowiłam zasięgnąć rady Pani od laktacji, która w rezultacie uspokoiła mnie mówiąc, że pobudzimy u mnie produkcję, poprzez częste odciąganie. Wtedy usłyszałam też coś niewiarygodnego, a mianowicie, że laktację można pobudzić nawet u kobiet, które w życiu nie urodziły dziecka, a np. je adoptowały. Oczywiście w takich przypadkach trwa ona krótko, ale jest możliwa. Do dziś trudno mi w to uwierzyć, ale Pani od laktacji zapewniała mnie, że tak się dzieje i zna takie przypadki. Udało się i ciut więcej ze mnie wypływało. Niestety, z czasem znów było mało. Działo się tak, bo trochę ''osiadłam na laurach''. Działo się to znowu przez moją niekonsekwencję, choć z reguły nieświadomie - w nocy zdarzało się, że nie słyszałam alarmu w telefonie - przesypiałam porę odciągania...itp. Znowu tworzyło się błędne koło, którego epicentrum stanowiłam ja sama. Tak bardzo chciałam karmić, tak bardzo się bałam, tak bardzo byłam bezsilna - wobec samej siebie. 
Emilka jadła naprzemiennie - raz Bebilon, raz moje mleczko.
Bardzo zazdroszczę Mamom, które przez kilkanaście miesięcy karmiły swoje Maleństwa - tym bardziej - jeśli są to Mamy Wcześniaczków. Ja sama karmiłam swoją Emilkę niespełna 4 miesiące, w sumie to chyba dokładnie 3,5 miesiąca. Przystawianie do piersi Emilki było krótkotrwałe, ale pozwoliło mi zakosztować przyjemności płynącej z tego zjednoczenia...Pozwoliło mi spróbować i dać tą maleńką cząstkę siebie - naturalnie - dla Niej -  Tej Najważniejszej, którą kochałam i kocham całą sobą.

Może kiedyś będę miała jeszcze okazję... może wtedy podołam, będę potrafiła karmić. Jeśli tak będzie, wtedy zrobię to nie tylko dla tego małego Kogoś, kto być może kiedyś będzie. Gdzieś w głębi będę się starać także dla Niej, dla tej,  która Jest. Dla Emilki:* Mojego Cudu...



czwartek, 16 maja 2013

Oskarek

Pamiętam pewną sytuację, która wyzwoliła we mnie jakiś niepokój i smutek. Któregoś dnia, kiedy jak zawsze przemierzałam szpitalny korytarz, by udać się do mojej Córeczki byłam świadkiem płaczu pewnej kobiety, który stopniowo przeradzał się w krzyk. Miało to miejsce przed porodówką. Pani ''rozmawiała ''z Panią dr. Pomyślałam : Boże musiało stać się coś strasznego. Potem, jeszcze kilka razy widywałam tą Panią, zawsze - płaczącą. Coś ściskało mnie w sercu i nie dawało spokoju...

Przyszłam do mojej Emilci. Mój kochany Skarbeczek jak zawsze wyzwalał we mnie same pozytywne emocje. Moja dziecinka - mała Księżniczka. Nastrojona wcześniejszymi słowami Pani dr, czekałam na to co miało nastąpić wkrótce. Czekałam na DOM. Ten wspólny, dziecięcy, małżeński - prawdziwie rodzinny. Czekałam,  by palentać się po naszym pokoiku, w którego centrum miało wkrótce stanąć łóżeczko. Tęskniłam by to było szybciej - jak najszybciej. Emilka radziła sobie świetnie i chyba tak samo jak i my - chciała tego domu - prawdziwego, spokojnego - wspólnego. Pięknie zjadała i zdarzało się nawet, że dostawała repetę! To tak bardzo cieszyło wewnętrznie. Byłam z Niej bardzo dumna. Niepokojące było to, że troszkę popłakiwała po jedzonku. Kolki ? Chyba wcześniej nie pisałam o tym, ale już ''na górze'' ( u wcześnaiczków'), Emilka miała kłopoty trawienne i  podawane miała specjalne kropelki ( na sprawy trawienne, kolkę), których nazwy niestety nie pamiętam, ale zostałam poproszona o ich zakup.
Płacz na szczęście szybko mijał i przychodził czas na sen. A My? Byliśmy przy Niej. Ja - codziennie, a Daniel, gdy tylko miał wolne to był ze mną w szpitalu. Wyglądało to tak, że zmienialiśmy się. On był  z Emilka kiedy ja np. ''odciągałam'' lub wychodziłam - powiedzmy '' na przerwę'' i odwrotnie. Kiedyś siedziałam przy mojej Dziecince i usłyszałam jak pewna Mama ( miała swojego Synka nieco dalej, zwraca się do chłopczyka leżącego obok Emilci. Mówiła do Niego, bo płakał, a ja byłam zdziwiona, dlaczego rusza '' nie swojego dzidziusia '' i gdzie jest właściwie Jego mama? Uspokajała Oskarka. Chłopczyka, który nie miał swojej Mamusi, bo zmarła w chwili, gdy  On przyszedł na świat. Miał dzielnego Tatę i wspaniałą Babcię, których mieliśmy okazję poznać...
Babcia - kobieta, która wtedy płakała. Płakała, bo właśnie umarła jej córka...To Ją wtedy widziałam na korytarzu. To Ją zaczęłam kojarzyć i pytać samą siebie '' skąd ja Ją znam ?''Powoli wszystko zaczęło układać się w jedną całość.  Miałam okazję porozmawiać z tą wspaniałą Kobietą, gdy w tym dniu, kiedy płakał Oskarek - przyszła do Niego, pogłaskała, a mnie obdarowała uśmiechem. Była Babcią. Wtedy też  opowiedziała  mi jedno z najsmutniejszych wydarzeń, o jakim dane mi  było słyszeć w życiu. Mama Oskarka umarła przy porodzie, lekarze nie byli w stanie jej uratować. Uratował się Oskarek - wcześniaczek, który ważył sporo mniej od mojej Emilci. Nie będę pisac o wszystkim - głównie, dlatego że gdy Babcia Oskarka zaczęła mi się zwierzać, ja nie byłam w stanie tego pojąć. Wiele słów mówiła, a ja tkwiłam tylko w jednym - Boże, Jego Mamusia nie żyje. Nigdy Go nie widziała, nie przytuliła...Nie ma Jej... Nie byłam  w stanie skupić się na innych faktach, które przekazywała ta dzielna Babcia w trakcie tej przepełnionej smutkiem rozmowy...Tak bardzo było mi żal tej Kobiety, tak bardzo współczułam... Tak bardzo cierpiała...Boże , Jej córka była w podobnym wieku co ja... Tak samo urodziła wcześniaczka... 
Ten obraz - krzyczącej Kobiety '' stanął we mnie jak żywy''. Było mi tak strasznie żal... Jeszcze przez kilka dni moja Córeczka leżała koło Oskarka. Naprzemiennie - raz był u Niego dzielny, wspaniały Tata, a raz kochana Babcia. Boże, to takie trudne wiedzieć i widzieć. Widzieć smutek, żałobę, ale i siłę, nadzieję. Codziennie oglądać tego cudnego chłopczyka i znać Jego historię. Mieć świadomość tego, że przy Nim nie będzie Mamy gdy wyjdzie do domu. Widzieć Jego dzielnego Tatusia, gdy Go przytula i wiedzieć, że On musi być dla niego i Mamą i Ojcem. Był taki silny. Przyznam się, że czasem czułam się nieswojo, gdy siedząc obok siebie - ja i Tata Oskarka tuliliśmy nasze Skarby. Wyobrażałam sobie jak musi Mu być trudno, zastanawiałam - czy nie ranię Go, że akurat teraz wzięłam moją Córeczkę na ręce. Strasznie to przeżywałam, ale chciałam zachowywać się naturalnie i tylko mieć nadzieję, że nie robię  nikomu żadnej przykrości.
                                                         
 ...........................................................
Kilka miesięcy po wypisie mieliśmy okazję spotkać Oskarka, Babcię i Tatę na badaniu słuchu. To było cudowne i - jak dla mnie - poruszające spotkanie. Zobaczyłam ich ponownie. Przywitali nas z uśmiechem! Oskarek bardzo urósł i w niczym nie przypominał  maleńkiego chłopczyka z Patologii Noworodka! Był taki duży w porównaniu do naszej Księżniczki. Tatuś trzymał Go na rączkach, a  Babcia zaczęła mi troszkę opowiadać o ich codziennym dniu. Boże to tacy dzielni ludzie. Babcia radziła sobie świetnie! Pamiętam, jak jeszcze w szpitalu, martwiła się jak podoła opiece nad wnuczkiem, gdy Jej Zięć będzie w pracy. Myślę czasem, jak Im jest? Nie wiem, ale myślę, że Mama czuwa nad swoim Synusiem z nieba, czuwa nad całą ich trójką, to Ona daje im siłę... To w Nim widzą Ją...
To Mama Oskarka wybrała dla Niego imię..
Nigdy nie zapomnę tych osób. Mało się znaliśmy, trochę rozmawialiśmy, ale w moim sercu zarówno Oni - jak i ta historia pozostaną na zawsze...
Żałuję tylko, że nie mamy teraz żadnego kontaktu. Kto wie, może kiedyś jeszcze ich spotkamy?
 
Jak to jest bez Mamy? Czasem myślę, że za mało dziękuję Bogu tak po prostu - za siebie, (czy w ogóle dziękowałam?) za własne życie, za to, że pozwolił mi patrzeć na Cud, którym mnie obdarzył - na moją Księżniczkę. Za to, że mogłam być przy Niej i jestem w każdej chwili, za to, że mogę Ją utulić, ucałować, ubrać, uczesać. Za to, że mogę czuć ciepło Jej ciałka, a Jej rączki mogą oplatać moją szyję lub dłonie. Za to, że mogę być z Niej dumna, że mogę się Nią cieszyć, o Nią martwić. Za to, że nawet - teraz kiedy ma już prawie 23 miesiące momentami robi mi na złość, mówiąc '' Nana specjajnie to jobi ''. Za to, że mogę to wszystko widzieć i mieć JA - MAMA.
Za to, że mogę powiedzieć jej jak bardzo Ją kocham... Mogę to zrobić SAMA...

wtorek, 14 maja 2013

Puste łóżeczko, a lokatorka na...

 ...kawce.

Ton, w jakim napisałam ostatnie zdanie w poprzednim poście mógł nieco nastraszyć. Bynajmniej nie miałam takiego zamiaru, choć prawdę mówiąc, kiedy w drugim dniu pojawiłam się na Patologii poczułam ogromne przerażenie.

Wchodzę na Oddział szybkim krokiem i kieruję powitalne ''dzień dobry'' w stronę grupki pielęgniarek siedzących przy stoliczku. To drugi dzień pobytu Emilki w ''przedszkolu''. Kątem oka zauważam, że jedna z nich trzyma jakąś dziecinkę na rączkach. Nie zatrzymując się - wykonuję krok do przodu i...przerażona zatrzymuję się na środku sali - łóżeczko Emilki jest puste! Boże...Chyba każdy doświadczył kiedyś uczucia totalnego zdezorientowania, nagłego szoku i wewnętrznej blokady - 3 w 1. Wtedy właśnie tak się czuję. Stoję jak wryta, tysiąc myśli przewija się przez głowę. Stoję tak - nie wiem ile czasu, ale po chwili mym uszom daję się słyszeć głos :

,,Proszę się uspokoić, kogo Pani szuka? Pani do kogo ?

Ja na to :

,, Do Emilki..."

,, Spokojnie - jest tutaj. Już ją pani oddaję. Trochę nam dokazywała, a jak wzięłam ją na rączki od razu się uspokoiła i jak widać towarzystwo przy kawce bardzo jej odpowiada".

Patrzę, a pielęgniarka wstaje z krzesła z MOJĄ Emilcią i wkłada Ją do łóżeczka! O Boże... Tam, przy stoliczku to była Ona - moja Dziecinka! Nie mogę się otrząsnąć, uśmiecham się do pielęgniarek, lecz troszkę czuję się zażenowana. Głupio mi, że wbiegłam z takim roztargnieniem i skupiona byłam jedynie na miejscu, gdzie Emilka miała leżeć, gdzie była wczoraj. Trochę wstyd mi tej mojej głupoty, ale naprawdę od razu pomyślałam o najgorszym, że jest pewnie na dole, skoro nie ma jej tu - w łóżeczku, więc znowu się coś podziało. Po chwili poznaję cudowną Kobietę, o której wspomniałam w poprzednim poście - Panią Oddziałową, która zwracają się do mnie - mówi :

,, Trzeba było od razu zapytać, nie denerwować się i nie wiadomo o czym myśleć, przecież nic się nie dzieje, a Pani się tak zdenerwowała i pewnie o najgorszym pomyślała."

Poczułam się strasznie nieswojo, ale szczerze mówiąc puste łóżeczko wyzwoliło we mnie najgorsze myśli. Stałam jak wryta w ziemię i tylko mogę sobie wyobrazić jak to wyglądało w oczach innych - w oczach pielęgniarek. Ciut niezręcznie mi było, ale uspokoiłam się ;)

Dzień był cudowny. Emilka ładnie zjadała butelką, zapasy mojego '' zamrożonego '' pokarmu powoli się kończyły i poinformowano mnie,że jak będę mało '' produkować'', Emilka będzie dokarmiana bebilonem.
Moja córcia była cudowna, coraz bardziej ''żywsza'' ( chyba często tak piszę, ale naprawdę widziałam Jej zmiany zachowań i wyglądu - wydawało mi się, że postępowało to z dnia - na dzień ), zmieniała się na twarzy, włoski zjaśniały. Zaczęła częściej otwierać oczka, mniej spać - przynajmniej przy mnie.  Troszkę tęskniłam do tego, by popatrzyła bezpośrednio na mnie, bo  czasem wydawało mi się, że jej piękne maleńkie oczka  błądzą i nie patrzą na mnie... Jak ZWYKLE - szeptałam do Emilci ,  śpiewałam, tuliłam, przewijałam. Jak - NIEZWYKLE - usłyszałam od Pani doktor : ,, W tym tygodniu to jeszcze nie, ale w następnym pomyślimy o wypisie . " Boże, można sobie wyobrazić moją radość! To już. Zbliżamy się do DOMU...
Nasza Perełka będzie z nami.
Zanim jednak opiszę ten tak długo wyczekiwany moment , troszkę jeszcze powspominam to '' przedszkolne'' życie. W kolejnych poście znów o chłopczyku. Tym razem o Oskarku i jego dzielnym Tacie, których mieliśmy okazję poznać i spotkać nie tylko na oddziale , ale też już po wypisie, po kilku miesiącach..
No i o tym, jak to jest gdy... nie ma Mamy.
Boże, no właśnie - jak to jest ?


piątek, 10 maja 2013

Takie prawie - ''Domowe przedszkole''

Tak na to czekałam, a kiedy już do tego doszło - nie mogłam uwierzyć! Końcem sierpnia nasza Emilcia została przeniesiona na Odział Patologii Noworodka, zwanego przez wszystkich ''przedszkolem''. Niby powoli nastawiałam się na taki przebieg wydarzeń, ale tak naprawdę spadło to na mnie ''jak grom z jasnego nieba''. 22 sierpnia jak zwykle spędzałam dzień u mojej Perełki. W południe wyszłam na ''przerwę'' i po upływie niespełna godzinki - wróciłam. Gdy tylko przekroczyłam drzwi prowadzące na odział wcześniaczków, serce zaczęło bić mocniej i  poczułam dziwny niepokój, bo zobaczyłam dwie lekarki nachylające się nad łóżeczkiem, w którym leżała Emilka. Jedną z Pań była nasza dr prowadząca, drugiej zaś zupełnie nie znałam. Wystraszyłam się, a w głowie pojawiła się myśl : Jezu, znowu coś nie tak, tylko nie to. Zwolniłam kroku, ale '' nasza Pani dr'' zauważyła mnie i z uśmiechem na ustach oznajmiła, że Emilka ''schodzi na dół'', na Patologię! Jednocześnie przedstawiła mi nową Panią dr, która będzie sprawować opiekę na nad Emilcią. Myślałam, że eksploduję z radości! Wszystko działo się tak szybko! Już kilka chwil potem jechałam windą razem z moją córeczką i pielęgniarkami. Pamiętam, że im dziękowałam - już wtedy. Byłam taka szczęśliwa, że gadałam jak najęta. One uspokajały mnie mówiąc, że może jeszcze wrócić '' na górę'', żebym opanowała radość. Chyba wiedziały, że nie ma takiej opcji, bo same mówiły to z wielkim uśmiechem na ustach ;-) W sumie to trochę się przestraszyłam, bo będąc w szpitalu, poznałam osobę, której Synuś '' wędrował '' w kółko  z ''góry''  na ''dół'  i odwrotnie. Tak naprawdę wszystko mogło się wydarzyć, ale tego dnia nic nie mogło powstrzymać mojej radości.
 ''Przedszkole'' miało swój układ, który symbolizował poszczególne etapy. Na samym środku leżały dzieciaczki gotowe do wyjścia do domku, natomiast wokoło te, które jeszcze potrzebowały pulsoksymetru, ich czynności życiowe musiały być monitorowane. Odział Patologii Noworodka rządził się też swoimi, nieco odmiennymi ,,od góry'' prawami i zakazami. Chyba największym ograniczeniem było to, że zazwyczaj przy dziecku mógł być jeden rodzic. Największym udogodnieniem i radością - niczym nie ograniczona opieka rodzica nad dzieckiem, możliwość tulenia, kołysania - kiedy tylko dusza zapragnie. To był cudowne... 
W tym pierwszym dniu byłam strasznie stremowana, tam było tak ''inaczej'', tak ''luźniej''. Trafiłyśmy ''pod okno'' i tym samym poznałyśmy nowych sąsiadów. Pamiętam jak weszłam na odział i zobaczyłam uśmiechnięte znajome mi twarze - Rodziców '' z góry''. Oj tam ''na dole''... Tyle się działo! Poznałam nowe wspaniałe pielęgniarki, a wśród nich - cudowną Panią Oddziałową ! Przydomek ''Cudowna'' nie jest żadną hiperbolizacją. To kolejna niezwykła Kobieta, którą miałam okazję niedawno spotkać i znów usłyszeć od Niej:'' Panią to Ja doskonale pamiętam, ale Emilki w ogóle', zresztą jak mamy pamiętać taką dużą dziewczynkę!''
Emilcia nadal miała niewielkie spadki saturacji, które  tam -'' na dole''  także się zdarzały i bardzo mnie niepokoiły. Już w tym pierwszym dniu, w kilka godzin po przeniesieniu zaczęły mnie nachodzić czarne myśli typu: może się pomylili i Ją tu dali, może wróci na górę, jeju czemu ciągle to pika, dlaczego nikt nie podchodzi? Panował tam jakiś taki nowy spokój . Wydawało mi się (a może tak było?), że nawet dźwięki aparatury są cichsze...Wszystko było inne, nowe. Emilcia leżała spokojnie w swoim łóżeczku, a ja patrzyłam na tę moją Małą Wielkoludkę. W moich oczach - wtedy była już taka duża! W tamtej chwili nie sądziłam, że zobaczę jeszcze ''na żywo'' Jej maleńkość, że za 9. dni będzie wydawać mi się najmniejszym Okruszkiem na świecie. Emilcia chętnie zjadała smoczkiem, w ogóle w ten pierwszy dzień  - tak mi się przynajmniej wydawało - od razu się tam zaklimatyzowała. To spała, to zrobiła kupkę, to  tuliła się do mojego serduszka. Siedziałam na stołeczku - na przeciwko Jej łóżeczka, byłyśmy tak blisko. Byłam taka szczęśliwa! Na następny dzień przyjechałam do Emilci i ... nie było jej w łóżeczku.


A tu - jak już byłyśmy '' na środku''


środa, 8 maja 2013

O czym szumią wierzby...

Będziemy znowu mieszkać w swoim domu,
Będziemy stąpać po swych własnych schodach,
Nikt o tym jeszcze nie mówi nikomu,
Lecz wiatr już o tym szepcze po ogrodach.

                          L.Staff, Pierwsza przechadzka


Przyjechałam do mojej Emilci. Było bardzo cicho, jakoś mniej rodziców. Nasze sąsiadeczki już mieszkały na dole -  Marysia i Karolinka. Znacznie wcześniej ''z góry - na dół '' zeszły także Zuzia, Tosia i Lenka. Obok, w boksie miałam jedynie Ewusie z Hanią, które za jakiś spotkała niespodzianka, bo jak się potem okazało - od razu '' z góry '' trafiły do domku. Z dziewczynami - Mamusiami, nadal spotykałyśmy się . To wspólne odciąganie, to rozmowa na szpitalnym korytarzu czy też po prostu - przypadkowe spotkanie przed szpitalem.''Zejście na dół'' było jednoznacznie kojarzone z rychłym wypisem do domu, dlatego gdy inne - tak bliskie nam dzieciaczki tam właśnie się znalazły dla nas było to wielką nadzieją. Sukcesy innych wcześniaczków oznaczały także wygraną dla nas - szczególnie ja miałam takie coś, że patrzyłam na moją dziecinkę przez pryzmat innych dzieci. Gdy spotykałam innych rodziców, którzy odwiedzali swoje dzieciątka ''na dole'' i widziałam ich radość, pragnęłam tego ''zejścia'' tak mocno, że momentami czułam się, że lada moment i to nastąpi. Czasem - muszę się przyznać - pojawiała się zazdrość, kryzysy, załamania. Odpędzałam się od tych uczuć, sama na siebie byłam zła. Pamiętam moment, kiedy pojawiły się łzy...Było to bardzo niedorzeczne, czułam się paskudnie, ale emocje wzięły górę. To było w lipcu. Do naszego boxu przybył nowy lokator - Dominik - synuś Dagmary, która urodziła trojaczki! To druga wspaniała ''potrójna Mama'', którą dane mi było poznać. Pamiętam, Dominiś był tak malutki jak Emilka, ważył ponad kilo. Patrzyłam na Niego - był uroczy i tak maleńki. W Nim widziałam moją Emilcię sprzed niespełna miesiąca. Kilka godzin po urodzeniu oddychał już samodzielnie. W ten dzień, gdy przyjechałam do domu wpadłam w straszny stan. Wszystko puściło, nie mogłam opanować emocji. Emilka wtenczas była '' na cepapie''. Pamiętam jak wybuchłam do Daniela, że Emilce nigdy tego nie ściągną, że Ona  nie da rady, że urodził się chłopiec i oddycha sam, a ona nie oddycha nadal bez wspomagania. Wstąpiło we mnie coś strasznego, czułam się podle, że porównuję i że zatraciłam swoją nadzieję. To był chyba jeden z tym momentów, które powodowały u mnie wstyd. Porównywanie czasem bywa zgubne, bo każdy dzidziuś potrzebuje mieć swój własny czas na wszystko. Ach, teraz to taka mądra jestem jak to piszę, ale paradoksalnie nadal robię to samo - ciągle coś/ kogoś porównuję. A Dominiś? Tak jak Jego siostrzyczki - zachwyca chyba wszystkich, choć On sam wyzwala we mnie coś szczególnego, gdy oglądam ich zdjęcia na fb... Ważył tyle co Emilcia...
Patologia noworodka nazywana była ''przedszkolem''. Tam trafiały do dzieciaczki - wcześniaki, które umiały już prawidłowo ssać lub ewentualnie doszkalały swe umiejętności, osiągnęły prawidłową wagę. 
Dom... Zaczynałam coraz więcej o tym myśleć, marzyć, nieśmiało planować. Zaczynałam śnić na jawie, że to nas czeka. Tuż, tuż...Już kilka tygodni po urodzeniu Emilki ''doszły mnie słuchy'', że terminem wypisu do domu często bywa data przewidywanego porodu. O nie - pomyślałam wtedy... Emilka przyszła na świat 24 czerwca, a miałaby  być wypisana 16 września? Pamiętam, że wydawało mi się to niemożliwe, a jednak często tak bywało - jak się później dowiadywałam. Później lekarze zaczęli mówić, że jeśli nic poważnego się nie dzieje i jeśli dzidziuś osiągnie wagę 2 kilogramów to wtedy najczęściej wypisują. Pamiętam rozmowy z dziewczynami na temat wyprawki, wózków, łóżeczek, ochraniaczy, fotelików. Boże, to była taka namiastka tego co miało nastąpić, czego każda z nas wkrótce dostąpiła. To była takie ''normalne'' już w tamtym czasie. Rozmawiałyśmy jak zwyczajne Mamy, które kompletują wyprawkę dla swoich maleństw ( no byłyśmy normalne! ). Wszystkie dążyłyśmy do tego samego - miałyśmy to samo. Byłyśmy razem. Tak bardzo to czułam i nadal odczuwam.
Właśnie tego dnia, którego opis zagościł na początku tego wpisu podeszła do mnie pielęgniarka i głaszcząc po główce Emilkę powiedziała : ,, no Ona też za niedługo schodzi na dół i pewnie do domu za jakiś czas''. Popatrzyłam na Nią zdziwiona i jednocześnie wydałam niemy krzyk radości. Pierwszy raz z ust pielęgniarki usłyszałam jakieś prorokowanie, a już na pewno hasło : ''za niedługo''.  Był to znaczący moment, bo przyniósł  ten długo wyczekiwany ''krok''- prowadzący do domu. Wszystko nabrało nowego smaku, a ja zaczęłam ''na nowo ''przemierzać swoją codzienną drogę - i dosłownie: idąc wiejską ulicą  prowadzącą na przystanek -  wzdłuż drzew, słuchając śpiewu ptaków, uśmiechając się do siebie  i  - w przenośni - wkraczając w nowy  życiowy etap.
Jakiś czas później zeszliśmy '' na dół''.
Do ''przedszkola''.

wtorek, 7 maja 2013

Bóg to nie hurtownia

Pamiętam kiedy zmarł mój dziadzio. Był człowiekiem, którego kochali chyba dosłownie wszyscy. Wesoły, zaradny, niezwykle pomocny i oddany. Kiedy się śmiał, Jego wesoły głos było słychać na cały dom - nawet przez ściany do sąsiednich pokoi. Nie wiedziałam, jak bardzo był chory. Gdy odszedł chodziłam do gimnazjum. Myślałam, że to koniec. Świat zawalił mi się w jednej chwili. Kochałam Go całym sercem i do tej pory pamiętam Jego: ,, Przykrzyło Ci się za dziadziem, jak Mnie nie było? ". Był najukochańszym dziadkiem - takim z marzeń. Byłam załamana i bardzo zła...na Boga. Pamiętam, po jakimś czasie poszłam do spowiedzi i powiedziałam o wszystkim kapłanowi. Powiedziałam o mojej złości, o tym, że tak bardzo prosiłam Boga o zdrowie dla dziadzia, a On mnie nie posłuchał. Ksiądz wysłuchał moich wyrzutów i rzekł :

,, Pamiętaj Bóg to nie hurtownia, nie możesz sobie u Niego czegoś zamówić i mieć pewność, że to dostaniesz. On ma wobec każdego swój plan. Trzeba się modlić (...)''.

Pamiętam te słowa do dziś i myślę, że to one ''blokują'' mnie przed wyrzutami, mimo że czasem błagam, a coś się nie staje, mimo że się modlę, a On ma swój plan. Przychodzą kryzysy - chyba jak u każdego. Właśnie jeden nastąpił wtedy...gdy Emilcia się zachłysnęła. Gdy widziałam Ją taką siną, bez ruchu...Bałam się, że mi ją zabierze...
Pytałam dlaczego i błagałam...
Były i wcześniejsze kryzysy. Sam przedwczesny poród, walka o życie, zdrowie Emilki...
Czułam się ''doświadczana'' coraz to nowymi przeżyciami. Nie była to złość, ale zagubienie i zamknięcie.

Miał taki plan...
Był to kolejny cud Boga, który dotyczył nas jako małżeństwa. Wcześniej żyliśmy tym, co stało się w rodzinie. Po ogromnej tragedii nastąpił Cud...Cud życia dla człowieka, który spadł z wysokości kilku metrów na głowę, przeszedł trepanację i ... żyje....Jest praktycznie w pełni zdrów.
Szczęścia dla Was Kochani...Tak bardzo Ono Wam potrzebne, szczególnie teraz... 

A w kolejnym poście napiszę o słowie, które dało mi wielką nadzieję, bo usłyszałam je z ust pielęgniarki. Byliśmy jeszcze 'na piętrze', nie na Patologii Noworodka, ale już wtedy usłyszałam ten magiczny wyraz -
DOM.


niedziela, 5 maja 2013

I znowu do przodu!

Wróciliśmy do domu. Starałam się trzymać, tzn. nie pokazać po sobie, że jestem przerażona tym, co wydarzyło się w szpitalu. Staram się nie myśleć o tym, w jakim stanie ujrzałam moją Dziecinkę...

Wchodzimy. U progu wita nas moja Mama i z uśmiechem na ustach mówi, że babcia dzwoniła i wypytywała o Emilkę, a Ona powiedziała jej, że wszystko jest dobrze, że z Malutką coraz lepiej. Pamiętam, że odpowiedziałam: ''no to teraz jakby dzwoniła to powiedz Jej, że już nie jest dobrze''. Czułam, że nogi się pode mną uginają, nie wiedziałam od czego zacząć, nie wiedziałam jak powiedzieć co widzieliśmy... Pamiętam, że ograniczyłam się do minimum i szybko wyszliśmy ''na górę''.  Odliczałam minuty, chciałam jak najszybciej zadzwonić na oddział i dowiedzieć się  jakie są wyniki badań. Cała dygotałam, bałam się, że usłyszę jakąś straszną wiadomość, że Emilka jest chora, że coś się podziało... Bałam się, że nastąpi całkowity odwrót w tej  naszej nowej rzeczywistości. Zadzwoniłam, przedstawiłam się i usłyszałam, że... nic się nie dzieje, że muszą zrobić kolejne badania, ale nic nie wskazuje na to, że stan, w którym znalazła się nasza Emilcia spowodowany był czymś więcej, aniżeli zachłyśnięciem. Boże... Nie jestem w stanie opisać tej ulgi jaką wtedy poczułam. Czułam jakby coś po mnie spłynęło, moje ciało wydało takie wielkie uff...Tak bardzo się ucieszyliśmy, ale po kilkunastu minutach zaczęliśmy myśleć o czym innym, a mianowicie: Co jeśli to się będzie powtarzać? Co będzie jak coś takiego wydarzy się w domu? Jak my Ją wtedy uratujemy? Przeraziłam się. Od nowa...
Nastał kolejny dzień, a ja chciałam jak najszybciej znaleźć się u Niej. Pragnęłam zobaczyć mój Skarb, zapytać osobiście lekarkę o wyniki, w sprawie których dzwoniłam wczoraj. Jeszcze raz usłyszałam to, co przez telefon. Nie wytrzymałam i musiałam powiedzieć o tym, o czym rozmawialiśmy z Danielem poprzedniego wieczoru - o naszych obawach. W sumie usłyszałam jakieś ogólniki, które wcale mnie nie uspokoiły. Nie było jakiegoś cudownego sposobu, by ''uchronić'' przed zachłyśnięciem. Wcześniaczki mogą mieć częstsze problemy z przełykaniem, z trawieniem, z ssaniem. Trzeba uważać.
Gdy tylko podeszłam do mojej Kruszynki, od razu się rozpromieniłam. Była rześka, energiczna i taka kochaniutka! Wcale nie wyglądała jakby dzień wcześniej przeszła przez tak tragiczny moment. Mój Skarb...Najdziwniejsze jest to, że po tym całym wydarzeniu tylko przez kilkanaście dni ciążył we mnie niepokój. Starałam się nie myśleć o tym co się wydarzyło, nie rozmyślać, nie pamiętać tego widoku ''z tamtej niedzieli''. Zdecydowałam, że nie będę zbytnio obwieszczać tego ''całemu światu''. Nie będę mówić o swoich emocjach, a jeśli już komuś o tym opowiem - poprzestanę na minimum. Tak było mi łatwiej - wtedy. Wiecie, udało mi się! Dałam rady nie myśleć, dałam rady trwać w teraźniejszości, bo wokół działy się coraz to nowe rzeczy, ukradkiem przygotowywano nas na nowe wyzwania. Jeszcze bardziej dziwne jest to, że wydarzenie to zawitało do mojej pamięci '' po czasie''. Zawitało ponownie i miało swoje następstwa. Taka retrospekcja nie dotyczyła tylko tego, jedynego przypadku. Ciągle coś pojawiało się na nowo. Umysł wygrzebywał nowe, wcześniej zatarte wspomnienia. Nadal takie znajduje...
Kolejne dni przyniosły  nowe zmiany lub udoskonalenie starych. Emilcia zaczęła jeść już tylko butelką! Sonda poszła w zapomnienie - już na zawsze. Nowością było to, że już tylko my ją karmiliśmy. Boziu, jak ja się bałam! Pamiętam, że gdy trzymałam Emilkę, ona powoli ssała, a ze mnie spływały ''siódme poty". Ładnie zjadała, lecz różnie bywało z Jej oddechem. Nadal o nim zapominała. Do karmienia z reguły potrzebowaliśmy tlenu. Musiał ''dmuchać'' - by było łatwiej. Tak naprawdę, to bardzo długo musieliśmy czekać, by zobaczyć ''pełny, samodzielny, niczym nie wspomagany'' oddech naszej Córeczki. 4. dni '' na respiratorze'', 29. ''na cepapie'' i 26. ''na dmuchaniu '' (tlenoterapia bierna) i nastał tak długo wyczekiwany dzień. Pamiętam, zanim na dobre '' pozbyliśmy się tlenu'', zaczęłam się w duchu cieszyć, bo bezdechy były bardzo rzadkie lub też nie pojawiały się wcale - przynajmniej w trakcie mojej obecności na oddziale. Dziękowałam Bogu i jednocześnie nie spodziewałam się, że On wyprzedzi moje kolejne prośby. Czas zaczął płynąć jeszcze szybciej, a wydarzenia jakie miały miejsce po połowie sierpnia tylko umocniły mnie w przekonaniu: będzie dobrze. Za niedługo. Nie wiedziałam, że zmiany nadejdą jeszcze szybciej. Pozytywne zmiany!
Emilka nadal wzorowo przybierała na wadze. Zostało przekroczone już 2,5 kg! Była prześliczna, a najsłodsze było to jak... uśmiechała się do Aniołków!






czwartek, 2 maja 2013

Najgorsza chwila...

Strasznie trudno mi o tym pisać, bo boję się, gdy oczyma wyobraźni przypominam sobie tę tragiczną sytuację. Najgorsze, że ten obraz pojawia się nawet teraz, gdy to wszystko jest już za nami. Pojawia się często, gdy Emilka dławi się soczkiem, herbatką...
Boże, tak bardzo chciałabym wymazać to z pamięci. Nie widzieć tego, co zobaczyłam wtedy.
Cofnąć czas, by nie nastąpiło to, co miało miejsce...

To była Niedziela. Jak zwykle byliśmy w szpitalu, u Emilci - razem. Gdy tylko weszliśmy na oddział i podeszliśmy do łóżeczka naszej córeczki wprost oniemieliśmy z zachwytu! Emilka wyglądała przeuroczo, spała jak Aniołek, a w dodatku Panie pielęgniarki bardzo Ją wystroiły. Miała na sobie bluzeczkę - która wyglądała na Niej jak sukieneczka -  z Mickey Mouse i spodenki w kropeczki. Nasza Księżniczka. Od razu wypytaliśmy ''zmianę'' o wszystko ( jedzonko, wagę itp.). To miał być taki spokojny dzień, jak zwykle z Nią - z naszym kochanym Cudeńkiem. Mieliśmy być razem, we troje. Mieliśmy Ją przytulać, przewijać, głaskać po cieplutkiej główce. Miało być dobrze.Nic nie zapowiadało, że stanie się coś tak tragicznego... Nie wiedziałam, że gdy tylko wyjdę na chwilę - odciągać pokarm -  i gdy wrócę, zobaczę chyba jeden z najtragiczniejszych widoków w swoim życiu.

Był taki spokój na oddziale. Mniej lekarzy, rodziców. Nadeszła pora odciągania. Udałam się do małego pokoiku, a  Emilcia została z Tatusiem.
Wracam po około 30 minutach i widzę siedzącego Daniela i pielęgniarkę, która trzyma na rączkach Emilcię i karmi ją przez butelkę. Już kończy...Stoję i patrzę z uśmiechem.  Mleczko prawie się kończy, moja Maleńka je i...
Coś zaczyna się dziać. Emilka dławi się, pielęgniarka klepie ją, masuje. Nagle nastaje cisza. Emilka nie rusza się, sinieje...Pielęgniarka potrząsa Nią. Emilka jest sztywna, blada, zielona...sina. Stoję... Nie wiem co się dzieje, stoję jak wryta. Widzę niepokój i zdenerwowanie u pielęgniarki. Proszą byśmy wyszli, wołają lekarzy, robi się straszne zamieszanie.Wszystko dzieje się bardzo szybko. Wybiegam na korytarz. Nie wiem, ale chyba wtedy spotykam jedną z Mam, której w skrócie mówię co się właśnie stało, która mnie tuli. To była Ada?
Jak zawsze stajemy z Danielem koło okna. Jak zawsze kiedy coś się dzieje nie mogę się opamiętać i płaczę. Teraz patrzę w to okno,  patrzę w dal. Błagam Boga o cud, o życie. To chwila, kiedy wszystko lega w gruzach, kiedy czuję, że rozpadam się w całości, kiedy chce krzyczeć i błagać Pana, by mi tego nie robił. To moment kiedy nie wiem co mam robić, kiedy czuję, że dzieje się coś strasznego. Stoimy za tymi drzwiami, a tam ratują naszą Emilkę. Moje Szczęście, do którego tak bardzo się przyzwyczaiłam, dziecinkę, która od pierwszych chwil nadała ten najważniejszy sens wszystkiemu, która  nadała prawdziwą wartość naszemu życiu, która zrodziła się z naszej miłości...Która jest dla mnie wszystkim, największym darem, spełnieniem marzeń - już wtedy. Jest moją kochaną dziewczynką, o którą błagałam będąc w ciąży. Pamiętam jak prosiłam Pana, by było dobrze, bym urodziła zdrowego dzidziusia, bo zdrowie najważniejsze i - po chwili - dodawałam: 'jeśli dajesz mi Boże wybór, jeśli mam na to wpływ - proszę o córeczkę'.
Widziałam Ją wtedy  taką siną, nie ruszała się. Czułam, że umrę, że to nie dzieje się na prawdę. Daniel przytulał mnie, ale widziałam, że jest tak samo przerażony jak ja. Płakaliśmy, a On powiedział: Boże, żeby tylko było dobrze, błagam.'Wtedy pękłam, bo zobaczyłam, że On też to czuje, że jest źle, że cierpi, że On także cierpi. Był koło naszej Córuni -  był tak blisko, gdy to się stało. Siedział tuż obok.
Nie potrafię opanować emocji, modlę się w duchu, lecz moje słowa sprowadzają się jedynie do: błagam Cię Boże. Nie mieści mi się to wszytko w głowie. Czuję się taka ''malutka'', tak bezsilna. Po chwili wychodzi do nas Pani doktor. Prosi bym się uspokoiła, mówi, że Emilka oddycha, że opanowali sytuację, że jest dobrze. Informuje, ze Emilka musiała wrócić do ocieplanego łóżeczka, gdzie będzie monitorowana. Musi mieć zrobione badania czy taka sytuacja była spowodowana zakrztuszeniem czy coś innego się podziało. Kochana Pani doktor. Do dziś słyszę Jej słowa : ,,uspokój się dziecko, już jest dobrze''.
Próbuję się pozbierać przed ponownym wejściem na odział. Jeszcze na korytarzu podchodzi do mnie pielęgniarka, która wtedy karmiła Emilkę. Widzę, że jest przejęta, dotyka mnie w ramię. Nawet nie wiem co wtedy do końca mówi, coś w stylu, że tak się zdarza, że widzi jaka jestem wystraszona. Pamiętam, że ma bardzo szklące oczy i sprawia wrażenie jakby czekała, że coś usłyszy ode mnie. Wyrzut, obwinienie, oskarżenie? Nie wiem nawet na co mam wtedy ochotę, w głowie kłębi się tysiąc myśli, ale upieram się: to nie jej wina. Nie mówimy chyba nic na ten temat.
wchodzimy do naszej Córeczki.
Leży w innym łóżeczku, nie ma już na sobie różowego ubranka, jest naga.
Nie potrafię powstrzymać wzruszenia. Nasza Perełka wesoło wierzga nóżkami, ma otwarte oczka. Nic nie wskazuje na to, że kilka chwil temu była w tak tragicznej sytuacji. jej ciałko ma normalny różowy kolor, oddycha...Rozczulam się całkowicie. Moja kochana Perełka...Widzę moje Szczęście pełne energii. Widzę ten ogromny kontrast. Kilka chwil i może zmienić się wszystko..
Ocaliłeś Ją Panie...
Ocaliłeś nasze ŻYCIE.

Jest już późno, zbliża się wieczór. Jesteśmy zmuszeni, by pożegnać się z Emilcią. Wyniki badań mają być za kilka godzin. Dogadujemy się z pielęgniarkami, że zadzwonimy jak dojedziemy do domu i poinformują nas o wynikach. Czekamy...