poniedziałek, 16 września 2013

Kalwaria

Niedziela. Ni stąd, ni zowąd postanawiamy, że tym razem nie pójdziemy na Mszę ''do nas'', lecz zrobimy sobie małą wycieczkę. Jednogłośnie stwierdzamy: Kalwaria.
Hmm...Ciekawe, co powie moja Córcia jeśli kiedyś to przeczyta? Mama i tata zdecydowali, Córka została spakowana i wywieziona razem z nimi..
Msza, spacer leśnymi dróżkami, a w tle tego wszystkiego - pożegnanie lata, bowiem dzień, w którym postanawiamy zrobić sobie małą wyprawę, okazuje się być najcieplejszym - jak do tej pory.
Kto wie, może lato nas jeszcze zaskoczy?

Podróż mija ekspresowo, docieramy na miejsce i stajemy przed problemem trapiącym chyba każdego podróżnika miejsc obleganych: znalezienie miejsca parkingowego. Ku naszemu zdziwieniu, udaje się nam to dość szybko. Wysiadamy, a oczka, usta i myśli małej Emi mówią jedno: schody. Dużo schodów. Raj.
Tchnienie letniego wietrzyku, zmienia nieco swe zabarwienie i już na samym początku jest nam trochę zimno:) Czym prędzej kierujemy się w stronę Sanktuarium, ale na pozór prosty cel, staje się trudny do osiągnięcia:)

Cel: iść na Mszę Św.
Przeszkoda: wejście do Sanktuarium = syzyfowej pracy.
Wykonawca: Mała Mi.

Wychodzenie i schodzenie. Wychodzenie i schodzenie. Jeszcze raz Mamo.
Emilka jest w siódmym niebie i  ze wszystkich sił stara się zmusić nas do prowadzenia Jej po schodach. Po kilkakrotnych ''wejściach'' i ''zejściach'' udaje się nam wejść do Świątyni. 
Trwa Msza Święta, a naszą Córcię rozpiera energia. Kokietuje innych zebranych, słodko się uśmiecha, po czym zaczyna słuchać mamy nakazującej ciszę. Nareszcie. Patrzę na sklepienie, a tam oprócz malowideł wykonanych w stylu całej świątyni, jest jeszcze coś, co mnie rozczula. Dziecięcy balonik w kształcie konika. Powiewa tam wysoko, a ja patrzę. Moja głowa zaczyna układać scenariusze. Zamyślam się, a ''w środku'' czuję jakiś ścisk. Do kogo należał ten balonik? Czy przypadkowo ''odfrunął'' do góry, czy też świadomie wypuściło  go jakieś dziecko? Może rodzic? Po raz kolejny - przyłapuję się na tym, że jedna mała rzecz potrafi całkowicie zmienić tor moich myśli. 
Cóż...rozczula mnie ten widok. 
Emilka jest u mnie ''na rączkach''. Zaczyna się uśmiechać, patrzy prosto w oczy. Po chwili następuje to, o czym wspomniałam w poprzednim poście. Małe rączki obejmują mnie, małe usta szepczą:

Kocham cię mamusiu.

Daniel zerka na nas. Jego oczy nagle pokrywa szklana kurtyna. Czuję, że śnię. W celu potwierdzenia, czy się nie przesłyszałam,  pytam Męża: słyszałeś?
Słyszał. Naprawdę to powiedziała.
To miejsce, ta chwila. Usłyszeć kocham od Cudu, naszego Cudu. Właśnie tam...
Kocham Cię Dziecinko.

Kolejne godziny upływają na spacerach, błogiej ciszy, która sprawia, że czujemy się odprężeni i zrelaksowani. Emilka robi sobie dość długą drzemkę, a gdy już się wybudza, Jej energia  nie daje się w żaden sposób okiełznać;)

I do góry...

...i na dół:)



Emi śpi, a rodzicom się nudzi:)



9 komentarzy:

  1. Wypowiedziane tak ważne słowa w tak szczególnym miejscu Emilka wiedziała co robi :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ;-) No mam nadzieję, że świadomie powiedziała:DDD

      Usuń
  2. Piękna chwila! Aż mi się oczy zaszkliły! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ilekroć o tym wspomnę - łezka kręci się w oku...

      Usuń
  3. Piękna ta Twoja Gwiazdeczka, ciekawy blog, będę tutaj zaglądać :-*

    OdpowiedzUsuń