wtorek, 31 grudnia 2013

Koniec Starego, początek Nowego

Mała Mi bawi się w pokoju, właśnie potańczyłyśmy trochę. Mama zdyszana, Emilka pełna radości. Jej wesołe okrzyki zdominowały cały dom. Tata - na nieszczęście- w pracy, a ja próbuję ze wszystkich sił uświadomić sobie, że za kilka godzin powitamy Nowy Rok. Póki co, bardzo kiepsko mi to wychodzi. Nie wierzę. Na blogach podsumowania, które dodatkowo potęgują wrażenie, że te dwanaście miesięcy minęło stanowczo za szybko. Serducho robi się cieplutkie, kiedy czytam Wasze zestawienia i pamiętam poszczególne wpisy - teraz podsumowane, ściągnięte w jedną całość. Sąsiadka od kilkunastu minut testuje fajerwerki, na facebooku widać zapowiedzi miejsc, w których poszczególne osoby przywitają Nowy Rok.

Dziś, na myśl przychodzi mi jedno zdanie (tytuł), które, mimo że zupełnie nie znam hiszpańskiego, zapadło mi w pamięć, i często mam wrażenie jakby okraszało moją rzeczywistość: La vida es sueño. 
Tak, życie jest snem.
Przynajmniej, niekiedy wydaje się nim być.
Gdybym niczym mityczna Temida - sprawiedliwie - wzięła się za ''ważenie'' - z czystym sumieniem mogę zaliczyć rok 2013 do udanych. Tyle się działo. 

Obok radości, która opiewała nasze umysły i ciała, był i smutek, który sprawiał, że wszystko widzieliśmy w czarnych barwach. Obok ślubów, budowania nowych związków - rozwody, które wstrząsnęły naszym światem, i tym zewnętrznym, i tym w środku - który sam buduje sobie wizję - jak się okazało - często fałszywą. Chyba nic, co zewnętrzne, nie jest takim, jakim myślimy, że jest...

Były spełnione obietnice, zrealizowane zadania, wewnętrzne odrodzenia - rzeczywistość pod znakiem kolorów tęczy i ciemności nocy. Były narodziny (Paulinko i Zosieńko - witajcie!!!), które niezmiernie nas radowały, były rozstania - i te ziemskie, i te, które choć wypełnione łzami i bólem, w dalszej perspektywie, zgodnie z wiarą, niosą nadzieję na spotkanie...

Mama zrobiła prawo jazdy, zaczęła pisać bloga, pogodziła się z wieloma faktami,  Tata skończył 31. lat,  zabierał nas na mnóstwo wycieczek, ''zyskał'' zmiennika w pracy, a przez to więcej wolnego.

A Emilka? Każdy miesiąc przynosił nowe radości i postępy. Stała się małą Dziewczynką, która ma swoje zdanie, od dwóch miesięcy - ulubione bajki, książeczki, i która jest naszym ''oczkiem w głowie''. Kilka chwil temu zaskoczyła Babcię recytacją  Małpy w kąpieli. Ach, Aleksandrze, Ona Cię uwielbia! A mama wciąż zastanawia się, dlaczego to rada małpa od kilku miesięcy wiedzie prym:)
Pierwszy kwartał przyniósł pożegnanie się z wizytami u kardiologa, serduszko Emilki w pełni zdrowe. Lato - spotkania w gronie rówieśników na pobliskim placu zabaw, obecność na pierwszych poważnych imprezach: Komunia, Wesela. Każdy kolejny miesiąc, ach! Dużo można pisać. Nie mamy już cumelka, od kilku dni nie jestem już MAMĄ, a MAMUSIĄ, bo:

Mama to mówią takie małe ''dziewcynki'', a ''Emijka'' jest już ''duzą'' ''dziewcynką'' i umie mówić mamusia.

Kiedyś ''mamusia'' było okazjonalne, i z reguły towarzyszyło magicznemu ''kocham cię'', które również przyniósł 2013. Kocham Cię Dziecinko!

To był dobry rok.
Rok, w którym - jak każda mama - odkrywałam blaski i cienie macierzyństwa. Rok, który niósł ze sobą wiele radości. Nie skłamię, że w 80% to zasługa Emilki.
Rok, który właśnie mija, lecz pozwala mi stwierdzić, że byłam w nim szczęśliwa i spełniona.
Jaki będzie następny? Boże daj, by był jeszcze lepszy!
Czeka nas rewolucja, a mama właśnie po EWOlucji ;-))))
Królowa wszystkich Polek zaraziła i mnie;)
Ruszać się nie mogę:)

Szczęśliwego!!!





sobota, 28 grudnia 2013

Były Święta?

Święta, święta... już po Świętach. Kiedy to zleciało?

W kąciku naszego pokoju stoi choinka, na komodzie - resztki opakowań z prezentów.
W kuchni -  lodówka - jeszcze pełna świątecznych potraw. Nasze brzuchy wielkie, a poziom energii równy zeru. Czy Wy też macie wrażenie, że tegoroczne Święta wyjątkowo szybko minęły? Dla mnie to jak sen.

Śniegu brak, a tym samym specyficzny nastrój, który wyzwalają z siebie te wyjątkowe Święta obroniony jedynie w dniu Wigilii, która - za każdym razem - uroczysta, ciepła. Początek, który jest jednocześnie kwintesencją Świąt.
Wspólne ubieranie choinki - czynne uczestnictwo Emilki. 
Moja niepohamowana radość, bo w tym roku wywalczyłam żywe drzewko - co prawda niewielkie, ale urok ma. 
Modlitwa, życzenia, kolacja. Opłatki, które wiodły prym przez całe Święta. Moja Mała pochłaniała je w hurtowych ilościach ;)
Dom pełen gości, a Emilka zabawiana przez ciotki, wujków i  kuzynostwo. 
Jej uśmiech, radość i głośnie okrzyki. Moje serducho rosło, a duma sięgała zenitu, kiedy tylko na Nią spojrzałam.

Dom - ciepły, pachnący, po raz trzeci -  iście prawdziwy...
To chyba Jej pierwsze - tak świadome Święta, a dla mnie to już kolejny moment, kiedy co chwilę powtarzałam w myślach: Boże, jaka Ona już duża!
24 grudnia...
2,5 roczku...
Kolędnicy, których śpiew - za każdym razem - chwyta za serce. Lokalna grupa seniorów i sportowców, przedstawicieli wsi, którzy co roku piastują wspaniałą tradycję.

I świętowanie za nami.

Dopadł mnie jakiś wyjątkowo melancholijny nastrój. Nie zaprzeczę, że pod koniec Świąt mama się nieco zdenerwowała, ale cóż - bywa. Ach, rodzinka...

Święta to okres, kiedy radość przeplata się ze smutkiem. Więcej myślimy, więc retrospekcja bywa rzeczą nieuniknioną. Przynajmniej tak jest u mnie. Nie obyło się bez wspomnień, podsumowań - życia własnego, ale i innych ludzi. Wystarczyło, że popatrzyłam przez okno, a wiedziałam, że tam, za płotem, jest żałoba, że nic w oknie nie świeci, że tam moi Sąsiedzi, dla których Wigilia była w tym roku straszna, bo zapewne obfitująca w łzy...
Niebawem Nowy Rok, a ja już się boję, że tak szybko jak się zacznie, to tak szybko minie.
Lista postanowień zapełnia się z każdym dniem:)






























niedziela, 22 grudnia 2013

Czas na Święta i ...

... post nr 100!

Zasiadam 'tu' z myślą, by złożyć Wam życzenia. Przecieram oczy, sprawdzam i... bonus!
Jeśli wzrok mnie nie myli, a numeracja bloga nie szwankuje, dzisiejszy dzień jest datą szczególną.
To już setny post - kolejna karta moich myśli, zwierzeń, obserwacji. To kolejny dzień z naszego życia, które zyskało swój nowy (i właściwy) wymiar od kiedy pojawiła się Ona - nasza Córeczka.

W tym szczególnym dla mnie dniu, a na ten magiczny czas, który niebawem nastąpi, pragnę życzyć Wam wszystkiego, co najlepsze.



Cudownych, rodzinnych, pełnych ciepła Świąt.
Niegasnącego uśmiechu, pozytywnych myśli i tego, by każdy z Was cieszył się tą chwilą, wyciskając z niej szczęście do ostatniej kropli.
Spokoju, który kołysze serca, dobroci, co ma wymiar niepojęty.
Niech Dziecina, która po raz kolejny się narodzi, obdarzy Was łaską wiary, nadziei i miłości.
Radości płynącej z małego gestu, uśmiechu bliskiej osoby.
By nikt w te Święta nie czuł się samotny - i Ci, co żyją pośród tłumu, i tacy, których nikt nie zauważa...
Smacznej wieczerzy wigilijnej, chwili spokoju - dla siebie, dla nieba - które w ten szczególny dzień, zawsze kryje w sobie niezwykłą magię i potęgę.
Owocnych Świąt!
Niech ich czar trwa... 

 I zdrowia - bo bym zapomniała!


    źródło: Świątecznie melodie, wyd. Olesiejuk

I zostawiam Was na te Święta, nastrojowo, z pastorałką, którą uwielbiam...



 
Justyna

czwartek, 19 grudnia 2013

Ciastko, ciastko, hej ciasteczko!

Zanosiło się na debiut w ''pierniczeniu'', skończyło na ciasteczkach imitujących świąteczne faworyty.
A to wszystko za sprawą mojego - że tak powiem - przeoczenia.
Wszyscy mają pierniczki, mam i ja - pomyślałam, gdy zobaczyłam blogowe galerie pełne smakowitości, które nie tylko rozpływają się w ustach -  dopieszczając kubki smakowe, ale też doskonale, a wręcz bajecznie, wyglądają na świątecznym drzewku. Dodatkowo, wujek Google podpowiedział tysiące inspiracji i pomysłów.
Oczyma wyobraźni zobaczyłam to, co już dawno chciałam by doczekało się realizacji. 
Ja, Emilka i wspólna produkcja ciasteczek. 
Nie lada wyczyn - powiem Wam.
Nie chodzi o to, że nie pieczemy. Mama ma kilka przepisów na wypieki, które są kopiowane przed każdą imprezą. Wszelkie nowości mile widziane, a takimi właśnie miały być pierniczki.
Miały, bo mama nie doczytała, że ciasto musi leżakować, najlepiej kilka tygodni;/
I kolejne pytania, które wcześniej kumulowały się w mym umyśle - doczekały się odpowiedzi.
Tak, tak, już nie dziwi mnie fakt, że większość ''pierniczy'' w listopadzie lub na początku grudnia ;-)
A mama Mi pomyślała, że zacznie na tydzień przed Wigilią i będzie.
Z nieba spadły mi przepisy na ciasteczka, które -  może nie tak jak oryginały - ale równie ładnie prezentują się na choince.
Ale od początku, wracając do tego, że pieczenie z Córcią to wyzwanie. 
Emilka to czyścioszek. Jeszcze kilkanaście tygodni temu mogła (i cieszyło Ją to) bawić się ciastoliną, a w lecie - grzebać w piasku. Rączki mogły być brudne i zupełnie nie stanowiło to dla Niej problemu. 
Od kilkunastu tygodni zmiana. To mama lepi z ciastoliny, a rączki Małej muszą być czyściutkie i suchutkie. Nie ma dotykania ciasta, a tym samym niczego, co może pozostawić jakikolwiek ślad na dłoniach. 
Wielkie lustro jest omijane szerokim łukiem, kiedy na czole wyskoczy niepożądany guz. Oczywiście, to mama - w tych nieszczęsnych momentach - pilnuje, aby Pierworodna zbytnio się nie oglądała. Widok nieproszonego znamionka na twarzy powoduje ubolewanie i łzy.

Dziś nastąpił przełom. Doczekałam się tego, o czym od dawna marzyłam. Zrobiłyśmy nasze - pierwsze w życiu - świąteczne ciasteczka! Niestety, przyrządzanie i ''pichcenie'' odbyło się późnym popołudniem, więc nasze dzieła nie doczekały się swych szat w formie lukru, ozdóbek. Najważniejsza jednak była idea, to że dokonałyśmy tego wspólnie;)
Emilka bawiła się mąką, wycinała kształty na cieście, nawet wałkowała!
Co prawda powtarzała, że ma brudne rączki, jednocześnie badawczo na nie spoglądając, ale jakimś cudem uczestniczyła w trakcie wszystkich czynności.
Coraz bliżej Święta... 
Ich magię poczułam już dużo wcześniej, ale dzisiejszy dzień na stałe zagości w mej pamięci.

A tymczasem, zobaczcie sami:

Żeby tylko rączek nie pobrudziło;)



''I tym wałkiem, kiedy chciała, swego męża - krasnoludka wałkowała"




Dla nas - najpiękniejsze, bo nasze, bo pierwsze, bo wspólnie wykonane;)








poniedziałek, 16 grudnia 2013

''ZAWIRUSOWANA''


Jakiś czas temu - Ewiczka oraz Minia postanowiły, że i Mama Mini musi wziąć w obroty swoje szare komóry i zmusić je do twórczego myślenia. A wszystko to, by pokonać wirusa, który rozpanoszył się po całej blogosferze. Obserwuje, zaraża i żąda natychmiastowej szczepionki. Strzeżcie się!
Owe Mamusie naznaczyły mnie swoim dobrym humorem, i im też zawdzięczam przypływ weny - orędowniczki, która tchnęła mnie swą mocą, i tak oto narodziło się:




Jestem sobie blogereczka, 
Dobry humor mam od dziecka.
Od mojego - rzecz to jasna, 
Co Okruszkiem było i basta!

Moja mała Emileczka, 
Co jej mama - Justyneczka, a tatusiek -
Daniel zwany.
To człowieczek tak kochany! 

Lecz me serce wciąż truchleje, 
gdy wspominam dawne dzieje.
Szpital, strach i nadzieja,
Czarno-biała odyseja.

Ponad kilogram ważyła,
Małym-wielkim Cudem była.
Nasze życie wzbogaciła, 
Grono wcześniaczków - poszerzyła.
Mama Emi siedzi w domu,
lecz nie wadzi tym nikomu.
Córeczką się opiekuje,
wciąż w Niej Cudu - upatruje.
Blogowanie wciąż piastuje,
Wspólne życie opisuje.

Znajdziecie tu myśli moje, 
Łzą i szczęściem - przepełnione.
Blog nie wolny od miłości, przygód naszych,
moich złości. 
A do tego Moi Mili,
chcę abyście tu gościli!
Swoje blogi promowali, 
adresy mi podawali!

Bo ja czytam - kiedy mogę, 
I wyruszam z Wami w drogę!

To już koniec, reszty nie ma.
Zaraz zmykam - do widzenia!


Do zabawy zapraszam:




Zasady dostępne TU





Czekam z niecierpliwością!

piątek, 13 grudnia 2013

Pan nocnik vs. pampersior

Chciałam napisać ten post wiele miesięcy wcześniej.
Chciałam, aby jego forma -  a tym bardziej treść -  była inna. Niestety. 
Dwa i pół roczku niebawem, a my nadal w pampersiorach.
A ja? Cóż, poddaję się.

Mamy problem, który od kilku miesięcy nie daje mi spokoju. Bynajmniej nie chodzi o fakt, że Emilka nie sika do nocnika. No może też, ale po tym, co zaraz opiszę, kwestia samej czynności, to gdzie ''ją oddaje'', schodzi na dalszy plan. W naszym przypadku liczy się otoczka całej sytuacji, a raczej elementy, które nie dają mi spokoju. Emilka sygnalizuje, kiedy sika, robi kupkę itp:

Mama, robię siii...

Ktoś  pomyśli - idealnie! Wystarczy podłożyć ''nonia''(rozbrajająca nazwa użyta przez naszą dr) i sprawa załatwiona! Cóż więcej potrzeba? Otóż wiele, bardzo wiele. 
Naszym problemem jest to, że Emilka wstrzymuje sii, i robi to bardzo umiejętnie. A wszystko po to, aby sii nie wylądowało w nocniku tylko w... pampersie! Radziłam się neurolog, wspominałam naszemu pediatrze. Jednogłośnie stwierdzono, że to, co robi Emilka ''to wyższa szkoła jazdy'' i takie zachowanie występuje, ale u starszych dzieci. Nie pocieszyło mnie to, a już słowa - ''nauczy się, ma czas'' - tym bardziej. Znam dzieci, które w wieku 1. roku już nie używały pampersów, znam i takie, które w wieku lat 4. powitały się z nocnikiem. Każdy ma swoje tempo, wiem to doskonale, ale przerażona jestem tym, co obserwuję u mojej Dzieciny. Dla sprostowania: Emilka nie boi się nocnika, siada na nim, nawet sama go sobie przynosi. Ma zwykły, który nie gra i nie wyróżnia się niczym - nie posiada nic, co by miało odstraszać od jego użycia itp. Jednym słowem: klasyka.
Nigdy też nie została skrytykowana za np. zsikanie majtusiów czy podłogi. Wnikliwie czytałam niezastąpioną - jak dla mnie - Tracy Hogg i stosowałam się do zasad zawartych w krótkim rozdziale dotyczącym nocnikowania - nie krzyczeć na dziecko, dawać przykład poprzez naśladowanie (sadzaliśmy maskotki, no raz - przyznam się - mnie samą), nagradzać oklaskami, radością itp. Cenne stały się również rady innych mam.

Kupiliśmy majtusie, w których -  z wielką gracją i radością - Emilka chodziła po domku. Zachęcaliśmy, obiecywaliśmy...i nic. Efekt jest taki, że woła, siada, siedzi dwie minutki i wstaje - twierdząc, że zrobiła sii. Oczywiście w nocniku nie ma nic. Zaczyna się etap drugi: bieganie po pokoju, zagadywanie, i kiedy już dochodzi do fazy końcowej - niemożności utrzymania moczu - pojawia się wołanie o pampersa. Hm... prośba, stopniowo przeradzająca się w płacz. Niekiedy ma też w tym swój udział desperacja i złość. Przedstawiam to w skrócie, ale tak naprawdę etap wstrzymywania bywa długi. Martwi mnie fakt, że na dzień dzisiejszy nawet zwyczajnie - nie posika się, nie zrobi ''rzeki'' na dywan. Musi mieć pampersa i koniec. Znaczące jest jeszcze jedno - wstydzi się - jeśli kupka, to tylko w ukryciu. Nie wiem co robić...

Dostałam mnóstwo rad, począwszy od: ''sadzaj i i niech siedzi dokąd nie zrobi, dawniej tak się robiło - ma zrobić i koniec'' (w naszym przypadku nie ma takiej opcji, do tej rady się nie zastosuję), poprzez: tradycyjne - sadzanie, majtusie, generalnie to, co wyżej opisywałam i jak to robiły znajome z dziećmi, a skończywszy na: ''przestań naciskać, sama zacznie jak przyjdzie odpowiednia pora''. Wydaje się to brzmieć absurdalnie, ale znam osoby, które wcale nie uczyły ''na nocniku'', a ich dzieciaki - mniej więcej właśnie w wieku 30 miesięcy -  zaczęły same informować i od razu korzystać z toalety.
Utopia?
Czuję się bezsilna...
 
A może ma być taki?



A w kolejnym poście: Wena mnie dopadła! Efekty ''zawirusowania''.

środa, 11 grudnia 2013

Lubię Kraków!

Zabytkowe kościoły, utrzymane w swoistym klimacie kamienice, pomniki, urokliwe uliczki. Wirtuozi, którzy tworzą własną koncepcję sztuki - artyści i amatorzy, których talent - często właśnie tu - ujrzał światło dzienne. Tłumy ludzi, stragany pełne rozmaitości, zaprzyjaźnione z każdym gołębie, za którymi wesoło biegają najmłodsi. Wydobywająca się zewsząd muzyka - i ta głośna, słyszalna dla każdego, i ta - którą żeby usłyszeć - trzeba się wsłuchać. Krakowski Rynek. 
Lubię Kraków za magię, którą wyzwala z siebie. Za wszechobecnego ducha epoki, za powiew niesamowitości, za swoisty, niepowtarzalny klimat. Za  historię, która wiedzie prym nad nowoczesnością. Właśnie tam. 
W tym okresie lubię Kraków jeszcze bardziej. Od kilkunastu dni trwają tam Bożonarodzeniowe Targi, których tradycja - od dawien dawna - wpisała się w kalendarz krakowskich uroczystości. Płyta Rynku Głównego wypełniona jest straganami pełnymi wszelkich rozmaitości. Jak co roku, króluje rękodzieło artystyczne, wyroby własne, które w znacznym stopniu związane są ze świętami lub motywem zimowym. W powietrzu unosi się zapach tradycyjnych polskich potraw, a gdzieś w oddali da się słyszeć iście świąteczną muzykę. 
To właśnie w tym okresie Kraków przyciąga do siebie najmocniej. Nie mogliśmy się oprzeć, i dlatego też z całą naszą mini rodzinką postanowiliśmy wybrać się właśnie tam - do gołąbków, które Emilka tak kocha (w domu musi zadowolić się tylko trzema z ''hodowli'' dziadka), do straganów, których zawartość tak lubi podziwiać mama, i na Rynek, po którym uwielbia spacerować Tata;-)
Czas chorowania zakończył się (nie wspominałam chyba, że ''zwykłe przeziębienie''- wg diagnozy lekarza nr 3, okazało się być zapaleniem krtani), więc wycieczką na Rynek do Krakowa rozpoczęliśmy pochorobowy czas spacerowania. Wedle zaleceń Pani dr - spacery wskazane, mimo że jakieś niewielkie kaszelki nadal się pojawiają.  Wiatry przestały straszyć, a dzisiejsza pogoda wręcz wzywała do aktywnego spędzenia czasu.

I po raz kolejny - zakochałam się!
W moich Robaczkach, które śmiały się wesoło.
W minkach Emilki, które powstawały na widok wielkiej choinki, koników i ukochanych gołąbków.
W Krakowie, który oczarował mnie do reszty.

Świąteczne melodie, zachęcające raczej do kupowania aniżeli do ''odczucia'' aury świątecznej, ale skradły moje serce. Stoiska kupieckie zawierające same cudowności, i atmosfera spokoju, tajemniczości i jedności.

Wczoraj było cudownie...
Taki zwykły spacer, a tak wiele przynosi radości...
''Poczułam'' Święta... To już tak blisko.
24 grudnia. Wigilia, opłatek, kolędy...
2,5 roczku Emilki...





















sobota, 7 grudnia 2013

Mikołaje atakują!

Wczoraj był taki zwyczajny-niezwyczajny dzień. Odwiedził mnie bardzo dziwny Pan zwany Mikołajem. Miał długą brodę, czerwony strój i wór pełen niespodzianek. Normalka - pomyśli każdy z Was. Ale dla mnie to nie było oczywiste.
Nie było jak w ubiegłym roku, kiedy to mój Tatuś przywdział ów czerwony strój; dopiął brodę, nałożył czapę, i wraz z mamusią usilnie próbowali wmówić mi, że jest Świętym Mikołajem. Miałam wtedy 1,5 roczku, ale byłam już bardzo mądrą dziewczynką i na pytanie mamy: Emilko, kto to jest?- odpowiedziałam:
 
''TA-TA''

Widok min moich rodzicieli - bezcenny!
Do dziś wspominają tamtą chwilę.

W tym roku było inaczej. Nie tylko ze względu na to, że przybył do mnie TEN prawdziwy (Wiecie? On istnieje!), ale -  że było ich dwóch! 
A... zapomniałam dodać, że dzień wcześniej spotkała go babcia, dziadzio i wujkowie!

Pierwszego zauważyłam w momencie, kiedy wyglądałam z moją mamusią przez okno. Ależ się ucieszyłam!!! Zaczęłam wesoło skakać, a moje małe usteczka zastygły w szerokim uśmiechu. Wszystko byłoby ok, ale ... On postanowił wejść do naszego domu! I wtedy mój dobry humorek się skończył. Jak On mógł? Do mnie? Zapragnęłam, by mamusia czym prędzej wzięła mnie w swoje ramiona, a najlepiej na rączki!
Mikołaj zaczął rozdawać prezenty, a ja nie chciałam zwracać na Niego uwagi, wolałam tulić się do mamusi. 
Zaskoczył mnie - Mikołaj jeden!
Zerkałam na Niego ukradkiem, ale trzymałam fason. Przecież nie mogłam pozwolić sobie na to, żeby pomyślał, że wzbudza we mnie zainteresowanie.
Tak naprawdę byłam bardzo zaciekawiona, ale ciii...
Mamusia nalegała na wspólne zdjęcie. Zgodziłam się, ale cała akcja foto musiała się odbyć według moich zasad. Ja, mama i Mikołaj - żadne ''u Mikołaja na kolanach''. Wygrałam;-)
Zastanawiałam się, dlaczego mamusia się Go nie boi? Obie z moją prababcią chichotały i były w doskonałych nastrojach. W sumie to i mnie się to - po chwili - udzieliło;-)

Gdy Mikołaj nr 1 opuścił nasz dom, (powiedział, że teraz idzie do Wikusi) zeskoczyłam z rączek mamusi i zaczęłam się cieszyć!

''Łooo... Taki jak w reklamie!'' - powiedziałam do mamy, a ta zaczęła się głośno śmiać.

 ....

Minęło kilka godzin, zebrała się rodzinka, a ja - po raz drugi w tym dniu - doznałam szoku, kiedy Ktoś ponownie zapukał do drzwi. Nie wiedziałam, w który fragment ciała mamusi mam się wtulić, kiedy moim oczom ukazał się On - Mikołaj, we własnej osobie!
Nieco różnił się od swojego poprzednika (kiedy spojrzałam na Jego oczy, przez moment wydawało mi się, że to moja Ciocia Dominika), ale posiadał cechy, które postanowiły mi stwierdzić, iż był prawdziwy. Czerwone odzienie, czapka, długa broda, no i worek... duży, po brzegi wypełniony prezentami! Nie wspomnę już o okularach, które tak uwielbiam. Nie wiem czemu, ale tego Mikołaja bałam się bardziej, ale krócej:-) Bywały momenty, kiedy siedziałam na kolankach mamy z zamkniętymi oczkami. Moją radość zdradzał jednak uśmiech, nad którym nie mogłam zapanować. Wiecie, trudną sztuką jest udawanie, muszę nad tym lepiej popracować;-)
Wszyscy śmiali się, robili pełno zdjęć. Cieszyłam się!

Dostałam mnóstwo prezentów: zabawki, ubrania (mam zapas na cały sezon), ale najbardziej zachwyciłam się...Kinderkami!

To był cudowny dzień. I ja, i mama, mimo że chore, czułyśmy się najszczęśliwsze na świecie!
Hm... Zastanawiało mnie jedno: czemu mamusia tyle razy dziękowała tatusiowi?
I innym zebranym...
Przecież to Mikołaj przyniósł prezenty!

Emilka ;-)))










poniedziałek, 2 grudnia 2013

Szlachetne zdrowie

Zagościł u nas nieproszony, nie opuszcza - od 8 dni. Wirus. Emilka chora. Znowu.
Poprzednia wizyta u naszej dr nie odbiła się żadnym echem na blogu, bo - ''to zwykłe przeziębienie''.  Nie ma co pisać, pamiętać. Pewnie minie po trzech dniach - pomyślałam.
Taki czas, tyle dzieci choruje, widocznie i na nas pora. 

Nie minęło. Piątek przyniósł znaczną poprawę, sobotnie popołudnie - pogorszenie, nawrót (?), a w całym ekwipunku gratisy - w postaci nowych objawów.
A niedziela?
Gorączkę, kaszel,  zamglone - ''inne'' spojrzenie. Miałam wrażenie, jakby moja Dziecinka miała trudności z oddychaniem - ''pianie'', ''charczenie'', głębsze wdechy - jeden wielki koncert, który słychać było z Jej małego gardełka. Na domiar tego wszystkiego - skarżyła się na brzuszek.

Mama, masuj, bo boli...


Masowałam, tuliłam i... cierpiałam razem z Nią. Dolegliwości pojawiały się wieczorem, niekiedy przychodziły nocą. Emilka wybudzała się, i musiały upłynąć czasem nawet godziny, by ponownie i spokojnie zasnęła. Nie płakała, lecz marudziła. Czułam jakiś niepokój, więc postanowiłam, że dniu dzisiejszym, ponownie odwiedzimy naszą dr. Przecież zwykłe przeziębienie nie może tyle trwać!

Diagnoza? Powtórka sprzed tygodnia. 

Nic groźnego, osłuchowo w porządku, zwykły wirus. W tym okresie tak się zdarza, choruje i brzuszek, i gardło, i...

Recepta obfitująca w syropki, witaminy + probiotyk.

Tylko dlaczego ja mam jakieś dziwne przeczucia?
Mąż mówi, że się niepotrzebnie nakręcam, bo Emilce nic nie jest - przeziębiła się.

A ja słyszę/ widzę/ czuję...



P.S. Mimo wszystko, naszej Emilce energii nie brakuje. I nawet taka ponura scenka - jak oczekiwanie na wezwanie dr - może nadać całej sytuacji nieco humorystycznego zabarwienia. 

Siedzimy. Hol wypełniony małymi pacjentami i ich rodzicami. Gwar, bieganina, kaszloty i kichoty.
Obok nas Pan z chorym synkiem. Emilka bacznie przygląda się mężczyźnie. Po chwili:


Emilka: Pan nie ma włosów.

Ja: Emilko, zaraz nas pani dr zbada, dobrze?


Emilka: Pan nie ma włosów. Ma takie małe.

Ja: Uhm...Popatrz, tamta dziewczynka też czeka na badanie.

Emilka: Pan nie ma włosów. Tata też nie ma włosów?



Boziu, dziękuję Ci za ten wszechobecny zgiełk. Jest szansa, że Pan nie słyszał naszej konwersacji.
















piątek, 29 listopada 2013

Versatile Blogger Award, czyli obnażona ja

Dzisiaj post na wesoło.
Emilka od dwóch godzin śpi, ja zabieram się za pisanie, bo mam dla Was siedem pikantnych faktów o mnie. Na samym początku zwrócę się jednak do Ani z bloga:


W tej chwili przypomniałam sobie o Twojej - dużo wcześniejszej - nominacji. Dziękuję bardzo, teraz ''tu'' - u siebie. Muszę nadmienić, że w trakcie tworzenia tego wpisu zorientowałam się, że Liebster Blog♥ , to nie to samo, co gra, którą zaprezentuję dzisiaj;).
W związku z tym, na zadane pytania postaram się odpowiedzieć w innym poście, w niedalekim czasie.



Bardzo dziękuję za nominację do Versatile Blogger Award, którą otrzymałam od Mamy z bloga:



 Siedem faktów o Mamie Mini:


1. Kawoholiczka

Tak, tak - przyznaję: jestem kawoholikiem. Dzień bez czarnej z mlekiem - dniem straconym, czytaj: ''zmulonym''. Ostatnio złapałam się na tym, że nie kończy się już na jednej filiżance. Do normalnego funkcjonowania potrzebuję o wiele więcej. Z tęsknotą wspominam okres ciąży, kiedy wcale nie piłam ''mej towarzyszki dnia codziennego''. Czego się nie zrobi dla małego Okruszka?
I wraz z rozpoczęciem  ''obnażania'', uroczyście deklaruję moje wyrzeczenie adwentowe nr 1 - zero kawy.


2.  Książkożerca

Uwielbiam czytać, i w pełni zgadzam się ze słowami U. Eco: ,,Kto czyta książki, żyje podwójnie". 
Wierzę w takie życie - poza swoją egzystencją. Bytowanie w realiach czytanej literatury. Śmiejcie się, ale już niejednemu mówiłam, że słyszę głosy postaci, o których czytam. ;)
Pociesza mnie fakt, że z tym -podobno- nie jestem sama:)

Najlepsze momenty na czytanie? Noc, pora gotowania obiadku = staniu nad gotującą się zupką.


3. Krakowiaczka jedna!

W  latach mej młodości (16, 17 lat?), należałam do wiejskiego zespołu ludowego. Tańczyliśmy, śpiewaliśmy, uświetnialiśmy dożynki - innymi słowy: piastowaliśmy tradycje folklorystyczne. Nigdy nie zapomnę wyjazdów wozem konnym na huczne imprezy okolicznościowe - w innych wioskach.  Nasza grupa miała być reaktywacją dawnego zespołu, który tworzyli mieszkańcy naszej wsi. Niestety, nie przetrwała.
 

4. Wypominajka

Hmm... Powiem tyle: wszystko (no prawie) wybaczam, ale nic nie zapominam! Lubię prawić wypominki, i strasznie się nakręcam - jak już ktoś ''zalezie mi za skórę''. 
Walczę z tym, ale to chyba moja cecha wrodzona. Jak myślicie, kto jest moim wiernym słuchaczem? 
Tak, mój Mąż:) 
On też tak ma :)

5.  Sztuczne zapędy

Dokładniej: słomiany zapał. Planów wiele, realizacja na poziomie 1. Już od dawna stawiam sobie wiele celów, których finalizację zakładam na ''jak najbiższą przyszłość''.
Niestety, na zamiarach się kończy.

6. Niepoprawna wegetarianka

Mięso? Może dla mnie nie istnieć. Gości w moim menu około trzech, czterech razy w miesiącu. Nie dlatego że piastuję ideę wegetarianizmu czy tak bardzo żałuję wszystkich zwierzątek, które lądują na naszych talerzach, po prostu - nie przepadam. Niekiedy zjadam, bo serwuję ''normalne obiadki'' mojej rodzince, i nie mam zamiaru gotować dla siebie - innych potraw. 
Przyznam - ''uczę się'' jeść mięso. ;)

7.  Rodzący się nagle i okresowo zanikający - zakupoholizm

No jestem. 
Jestem zakupoholiczką - ubranek dla Emilki. 
Uwielbiam. 
Jak wiele kobiet - kocham zakupy, ale od czasu pojawienia się na świecie Emilki, zamiar kupienia SOBIE bluzki, kończy się zwykle na wylądowaniu w sklepie dziecięcym, w efekcie czego, garderoba mojej Córci znacznie się powiększa. Mam okresy kiedy kupuję, czasem wiele, ale też czas, w którym zupełnie nie odwiedzam sklepów,  i nie odczuwam takiej potrzeby. Mój zakupoholizm traktuję jako ''okresowo zanikający''.

:-) Blogi, które nominuję:



http://minioweszczescie.blogspot.com/

http://malinscy.blogspot.com/   (czekam na kontynuację bloga - w bliskiej lub dalekiej przyszłości)



http://tysiacgramcudu.blogspot.com/

Liczę, że zaspokoicie moją ciekawość ;)


P.S. Nie wiem czy uwierzycie, ale od momentu, kiedy pobrałam na komórkę aplikację bloga, zorientowałam się, że mam skrzynkę e-mail (inną od tej, jaką używałam przy blogu, i ogólnie - wcześniej ;/), w której - wylądowały prywatne wiadomości;/// Przepraszam za to, że nikomu -nigdy- nie odpisałam.  Nie wiedziałam, że takową posiadam. Żenada. Moje zacofanie postępuje...

Litery małe, bo wstyd ;)

Pozdrawiam!



środa, 27 listopada 2013

Słowotok

Emilka z każdym dniem zaskakuje. Naśladuje, powtarza, podsłuchuje wszystkich domowników tudzież innych, którzy zawitają w nasze skromne progi. W niedzielne popołudnie odwiedziła nas moja koleżanka. W zamierzeniu - szybka kawka, bo Jej się spieszy, a w efekcie - plotki, ploteczki, plotunie, które stopniowo przerodziły się w dłuższe pogaduchy. Emilka, w tym dniu nieco rozdrażniona, pragnąca za wszelką cenę zyskać całą uwagę mamy na Nią samą, usilnie chciała ''wypchać'' mnie z pokoju, tak bym mogła zająć się wyłącznie Nią, a nie naszym gościem. Po krótkiej chwili dała za wygraną i z uśmiechem na ustach włączyła się w naszą dyskusję. Czas mijał, a Emilka ponownie zaczęła uwidaczniać swoje zniecierpliwienie. Tym razem nie próbowała zmusić mnie do opuszczenia pokoju, lecz prosto z mostu rzekła:

- Ciocia, zbieraj się już, dobrze?

I wszystko stało się jasne :)


Od jakiegoś czasu prowadzę zeszycik, w którym skrupulatnie notuję najzabawniejsze, najbardziej twórcze i unikatowe słówka i zwroty, które w danym dniu wypowiedziała moja Córeczka.
Dziś przedstawiam Wam:


-,, Tatusior- lilipusior''  (Do Tatusia, rym wymyślony przez małą Oratorkę.)
- ,, Ty jesteś taka dama.''
- ,,Emilka jest mądra. Wszystko podsłuchuje.'' 
- ,, Co ten pan wyprawia? Pan też nie ma włosów - jak tata.''  (Komentuje, kiedy widzi Romana z Na Wspólnej. I w tym miejscu należy się wyjaśnienie - Tatuś włosy posiada, ale wg Emilki -  każdy, kto nosi bardzo krótką fryzurkę, czyli  jest ogolony, to znajduje się na równi z kimś, kto w ogóle nie posiada włosów lub też po prostu łysieje.)
Dodam, że nasza Mała ma teraz okres, w którym Jej uwaga zwrócona jest w szczególny sposób na różnice wynikające z wyglądu poszczególnych osób.  Bacznie przygląda się włosom bądź oczom.)


I najlepsze:

- ,,Oooo, ale Emilka ma spódnicę! Taką... niebezpieczną! 
(W momencie, gdy mama ubrała Emilkę w nową spódniczkę.)


I tak - stopniowo - mały zeszycik zapełnia się coraz to nowymi hasłami, których autorką jest moja kochana Mała Mi.

Zdjęcie dnia:

''Papugowanie'' nie dotyczy tylko sfery słownej. Tu: ''stoi na głowie'' - tak jak krówka - wierna towarzyszka, testerka ćwiczeń.