niedziela, 30 czerwca 2013

Święta...

Były inne niż dotychczas, inne niż sprzed roku. Pierwsze wspólne Święta - we trójkę. Już  kiedy byłam bardzo małą dziewczynką z utęsknieniem wyczekiwałam tego magicznego okresu, którym był czas Świąt Bożego Narodzenia. Wszystko wydawało się być wtedy takie inne - owiane aurą tajemniczości, radością, dobrym humorem. Ludzie byli bardziej przyjaźnie nastawieni, na twarzach bliskich od rana, do wieczora widniał niczym nie pohamowany uśmiech. Od samego rana Mama z Babcią zajęte były przygotowaniami do tej najbardziej wyjątkowej wieczerzy w roku. Dom pachniał czerwonym barszczykiem, kompotem z suszonych śliwek, a ja buszowałam w kuchni by przechwycić choć jednego pierożka z kapustką i grzybkami. Ubieraliśmy choinkę i za wszelką cenę staraliśmy się być w tym dniu bardzo grzeczni, bowiem Babcia zawsze powtarzała : ''jaka Wigilia, taki cały rok". Gdy byliśmy jeszcze bardzo mali, zdanie to było dla nas niezmiernie ważne i urastało do rangi ostrzeżenia, które traktowaliśmy nad wyraz poważnie. Z biegiem czasu, ja oraz moi bracia (3), często pytaliśmy jak to właściwie jest,  z tym stwierdzeniem, bo Babcia i Mama mówią tak także w Sylwestra ( Bądźcie cicho, bo jaki Sylwester taki cały Nowy Rok). I zaczęliśmy się poważnie zastanawiać, czy aby to na pewno prawda, bo Babcia z Mamą zawsze przed Wigilią czy Nowym Rokiem wykorzystywały to stwierdzenie także na innym polu : sprzątaniu. Przeddzień Wigilii zawsze słyszało się :  posprzątać w szafkach i w zabawkach, bo cały rok będzie bałagan! Święta zawsze były magiczne, czuło się '' to coś'' w powietrzu, każda potrawa jakoś inaczej smakowała, kolędy były czymś najprzyjemniejszym co tylko mogło usłyszeć ludzkie ucho. Kochałam ten czas. Opłatek, wigilijny stół, życzenia i Pasterka... zawsze niezwykle uroczysta i zwykle w najbardziej ukochanym przeze mnie kościółku.
Latka leciały, a  ten magiczny wieczór wydawał  się być zawsze taki sam - niezwykły. Zawsze zasiadamy, można by rzec - przy tym samym stole, w rodzinnym towarzystwie, w gronie, które i powiększa się o kolejne osoby i - niestety - bez tych, którzy kiedyś byli. Serce  zawsze pamięta, a łzy bliskich są jasne, jak nigdy przedtem... 

Nasze pierwsze Święta,  z Emilką. Nasze Cudeńko kończyło dokładnie w Wigilię pół roczku, dlatego też ten magiczny dzień miał dla nas podwójny wymiar. Dom pachniał świętami, kuchnia wyzwalała ze swojego wnętrza, te wyczekiwane przez cały rok wonie, zapachy. Wszystko było tak znajome, a jednak czuliśmy, że jest inaczej - bardziej prawdziwie, jeszcze bardziej wyjątkowo. Na środku naszego pokoiku ''na górze'', leżała w bujaczku mała Dziecinka - nasza Córeczka. Wesoło gaworzyła. Kupiłam na allegro cudną czapeczkę i buciki z reniferkiem i postanowiłam, że założę to na Emilkę. Emilka bez oporu pozwoliła się przebrać, a ja nie mogłam powstrzymać swojej radości. Wyglądała uroczo i w dodatku, kiedy robiłam Jej zdjęcie słodziutko się uśmiechnęła. 
Ta nasza Perełka nadała nowego sensu naszemu życiu. Pobudziła do życia cały dom, wszystkich domowników. Wpisała w naszą rzeczywistość tą dziecięcość i urok maleńkości. Wypełniła sobą każdy kąt. Byliśmy bardzo szczęśliwi. Święta chyba u każdego wywołują różne myśli wspomnienia, pewien nastrój melancholii. Mnie zdarzały się różne stany, ale wiedziałam na pewno, że jestem spełniona i szczęśliwa, bo jesteśmy razem i mamy Ją - naszą Emilkę, która była dla Nas wszystkim. Później nastąpiło Boże Narodzenie, narodził się Jezus i my - narodziliśmy się na nowo...Od tej pory każde Święta są inne, dla nas mają jeszcze większą wartość...

Pierwsze Święta



























sobota, 29 czerwca 2013

Kiedy śmieje się dziecko, śmieje się cały świat

Rozpromienia nawet w najbardziej ponury dzień, dodaje energii w chwili kiedy jej totalnie brak, a w sercu wywołuje najprzyjemniejsze uczucie na świecie...uśmiech, uśmiech mojej Córeczki. Kiedy była malutka mogłam widywać ten ukochany, tak wyczekiwany grymas usteczek jedynie w sytuacji, gdy spała. ''Śmiała się do aniołków'' ( ujmuję w cudzysłowie, ale jak tak nad tym bliżej się zastanawiam, chyba w to naprawdę wierzę), tak niewinnie, pewnie nieświadomie. Potem przyszły kolejne miesiące, a wraz z nimi zaczęły się pojawiać coraz bardziej świadome reakcje mojej Dziecinki. To było cudowne. Patrzyłam na tę maleńką twarzyczkę, której epicentrum stanowiły błyszczące oczka i nieco rozwarte usteczka - uśmiechała się tak słodziutko, troszkę wydawało się - nieśmiało. Nigdy nie zapomnę momentów, kiedy Jej niewinny uśmiech zamienił się w głośny i rozbrajający śmiech! Piszę rozbrajający, a był po prostu niesamowity! Pewnie wiele z Was pamięta słynny głos śmiejącego się bobasa, który był swego czasu niezwykle popularny jako dźwięk/ sygnał/ dzwonek w telefonach komórkowych. Śmiech mojej Emilci brzmiał bardzo podobnie i taki jest do dziś. Pamiętam, gdy stało się to po raz pierwszy. Emilka leżała na brzuszku, wesoło rozglądając się wokół, a ja podrzucałam małą, gumową piłeczkę. Nagle -  ni stąd, ni zowąd stało się - popatrzyła i zaczęła się śmiać! Tak głośno, wesoło i bardzo śmiesznie! Dosłownie chichotała na całego. Innym razem - mój 14 - letni brat zaczął robić jakieś fikołki, różne ruchy rąk - powiedzmy, że ćwiczył ;-) Gdy Emilka zaczęła uważnie Mu się przyglądać, ponownie  zaczęła śmiać się na całego, a ja płakałam... ze szczęścia, ze śmiechu, z całej sytuacji...
Gdy śmieje się Ona, nie ma mocnych ;-) Mało kto wytrzymuje. Jest wspaniała - niepowtarzalna. Moje Cudo;-) Rozśmiesza do łez.

 

Moja Śmieszka ;-)











wtorek, 25 czerwca 2013

Miłość nigdy się nie starzeje

Trochę odraczałam ten temat, bo za bardzo nie wiedziałam jak ująć wszystkie moje myśli, uczucia, jak podsumować. Nas. Nas, nie jako rodziców, ale jako małżeństwo. Daniel był ( i jest) mężczyzną z moich snów. Pamiętam, gdy się poznaliśmy - od samego początku wzbudził we mnie ogromną fascynację i  zaufanie. Był niezwykły. Świetnie się rozumieliśmy i od pierwszych chwil spędzaliśmy ze sobą maksimum czasu. Mogłam powiedzieć mu o wszystkim i zawsze znajdowałam wsparcie i zrozumienie. Był romantyczny, czasem nieśmiały, momentami zaskakujący i szalony. Teraz mogłabym powiedzieć, że Jego osobowość stanowią skrajności;-)) Nigdy nie zapomnę najbardziej - mogłoby się komuś wydawać - banalnego, a dla mnie najśmieszniejszego i najfajniejszego komplementu jaki usłyszałam z Jego ust:
,, Jesteś tak słodka, że przy Tobie nie muszę herbatki słodzić''.
Ilekroć o tym sobie przypomnę zaczynam się śmiać, a gdy mówię Danielowi, śmieje się twierdząc, że nie powiedział tak - na pewno. Po wcześniejszym doświadczeniu traktowałam płeć przeciwną raczej z dystansem i nieufnością, ale On odmienił wszystko. Dla mnie coś się wcześniej zakończyło - związek bez przyszłości, bez niczego. Dla Niego rozpoczynał się również nowy etap, bo znalazł pracę '' blisko mnie''. Trafiliśmy na siebie przypadkiem, w banalnej sytuacji. I wszystko się zaczęło.
Chyba wpadliśmy w sidła amora, który przeszył nas swą strzałą '' od pierwszego wejrzenia'', choć u mnie to zakochanie, później - miłość - dojrzewała każdego dnia, kolejnego miesiąca, by dojść do fazy kulminacyjnej, w której wiedziałam już na pewno - to człowiek, z którym pragnę spędzić całe życie, założyć rodzinę, budować przyszłość. Wszystko działo się tak szybko. Byliśmy szczęśliwi, zakochani. 
23.10.2010 r. powiedzieliśmy sobie TAK na całe życie, w kościele, przed Bogiem i najbliższymi. Był to najcudowniejszy dzień, taki jaki mogłam sobie wymarzyć...Dzień naszego ślubu. Stałam koło Niego i choć cała sytuacja wyzwalała we mnie lekki stres, wiedziałam, że stoję na właściwym miejscu, koło właściwego Mężczyzny, którego oczy w tym dniu lśniły blaskiem, jaki zobaczyłam jeszcze raz... Kiedy za niespełna  trzy miesiące okazało się, że jestem w ciąży. 
W tym uroczystym dniu, kapłan wypowiedział bardzo znaczące słowa, które mam nadzieje będą towarzyszyć nam w całym życiu : ,, Miłość nigdy się nie starzeje i ja Wam tego właśnie życzę, by Wasza miłość wiecznie była młoda."
Cudowne wesele - do białego rana i my - szczęśliwi, zakochani, przepełnieni energią i wzajemnym zachwytem. Tak było. Później wymarzona podróż poślubna, beztroskie lenistwo, a  w styczniu ta cudowna wiadomość. Pamiętam - od pierwszych chwil - co wieczór dotykał mojego brzuszka, w  którym mieszkała nasza Córeczka, głaskał. To było cudowne, najcudowniejsze. Czułam się tak bezpiecznie i wyjątkowo. Cieszyłam się - kiedy On się cieszył, bo uwielbiałam Jego rozbrajający śmiech. Czasem żartowaliśmy, że nie możemy chodzić do kina na komedie, bo gdy On zacznie się śmiać to nigdy nie skończy i w końcu nas wyproszą. Daniel śmieje się całym sobą;-)
Gdy przyszła na świat nasza nieco ponad kilogramowa Córeczka, stanęliśmy ''oko w oko'' z  całkiem nową sytuacją. Nie chodzi tu o sam fakt rodzicielstwa i pojawienia się naszego Skarbu, ale o okoliczności jakie temu towarzyszyły. Przedwczesny poród, walka o życie, hospitalizacja, walka o zdrowie, później - kontrole, lekarze itp. To wszystko było nowe, tak nieznane, niespodziewane. Była Emilka - nasze Cudo, nasza Miłość, bo zrodzona z miłości, z Nas i było to wszytko związane z wcześniactwem, a pośród tego My.

Mijały miesiące, Emilka rosła, a ja chciałam Jej dać całą siebie, wszystko co tylko mogę. Myślałam tylko o Niej, o Jej zdrowiu. Mało rozmawialiśmy o nas, o naszym związku. Niby byliśmy tak blisko siebie, lecz powoli zaczynała tworzyć się pośród nas jakaś niewidzialna jeszcze przepaść. Coś kumulowało we mnie. Potrzebowałam rozmowy ''o wszystkim'', wsparcia, ochrony. Całkowicie zatraciłam poczucie bezpieczeństwa. Mijały miesiące, a ja jakbym się cofała, zamykała w sobie i powracała do tego jedynego dnia, do pierwszych tygodni życia Emilki...do porodu. Wszystko zaczęło dziać się we mnie ''na nowo''. A może właśnie wtedy  wszystko dotarło do mnie? Dotarło to, co było, a myśli przynosiły to - co mogło być. Każda noc przynosiła łzy i potworny strach. Chciałam ukojenia, rozmowy, może jakiegoś usprawiedliwienia i pocieszenia. Chciałam by On uspokoił, dał poczucie bezpieczeństwa - tego wewnętrznego, obronił przed niewygodnymi pytaniami innych, zrobił coś, bym nie myślała o tym, lecz zaczęła żyć normalnie. Czułam się tak bardzo samotna, samotna w środku, samotna wśród ludzi. Już teraz wiem, że taka samotność wśród  tłumu istnieje, bo sama tego doświadczyłam. Miałam i mam mnóstwo znajomych/ kilka przyjaciół - mogłabym stwierdzić, ale nic wtedy nie dawało ukojenia. Chciałam się skulić i uciec przed pytaniami. Chciałam spokoju i chwili dla Nas, dla naszej Trójki, bez innych. Te nasze chwile razem, wspólna kąpiel naszego Dzieciątka, spacery, leżakowanie...były cudowne, bo my byliśmy wtedy normalni, spokojni - przy Niej, przy Emilce, która nas jednała po cichu, bo jedynie swoją obecnością.
Wszystko wydawało się być na pozór normalne, choć niekiedy nasze kłótnie osiągały apogeum. Były krzykiem, płaczem, czasem druzgocącą ciszą.
Udało się i  odnieśliśmy wspólne zwycięstwo. Potrzeba było trochę czasu i okoliczności, by wszytko mogło wrócić do normy, ale opłacało się. Nie mogłoby być inaczej:-) Muszę nieco wspomnieć o tych okolicznościach, których chyba ja potrzebowałam najbardziej. Po pierwsze - słowa mojego Męża, słowa bezsilności, w którą chyba po raz pierwszy zauważyłam lub uwierzyłam. Zdanie, które dla mnie tak wiele znaczyło, bo w nie w 100% uwierzyłam. Proste zdanie, w które ujawniło Jego bezsilność, jego szczere, przeze mnie nie zauważone chęci. Tak łatwo go kochać, kochać cały czas...Wystarczyła rozmowa z kochanymi dziewczynami ''ze szpitala'' , czytanie blogów, które pozwoliły mi zobaczyć ''cząstkę siebie u innych'', skrawek swoich myśli u kogoś innego, choć niewielką kroplę swoich przeżyć, pośród morza cierpienia i życia innych osób. Pomogło. Nigdy nie zapomnę nocy kiedy przeczytałam blog Mamy Madzi, wtedy zaczęłam rozumieć coś bardzo ważnego, wtedy coś istotnego dotarło do mojej głowy. Później przyszły wspomnienia innych bliskich sercu Mam, które tak wiele dla mnie znaczyły ( i znaczą). Coś zrodziło się na nowo. Być może odrodziłam się ja, a poprzez to wszystko My. Bo na pewno zaczęłam zauważać w tym wszystkim Jego. Ktoś kiedyś ( Ewa?) skomentował mój wpis. Napisałaś, że nie wszyscy tatusiowie mają taki początek, nie każdemu dane jest być tatą wcześniaka, że on też to wszystko przeżywa - coś w tym stylu. Już na ten moment wiem, że to święte słowa. Przecież On był ze mną, był od początku. Widział wszystko, uczestniczył w szpitalnym życiu Emilki, w - naszym życiu. Całkiem niedawno, kiedy Emilka się dławiła soczkiem, zobaczyłam jak się wystraszył. Powiedział, bym Jej już nie dawała do picia soczków z rurką, że mu się ''coś'' przypomina, gdy Ona się tak dławi. Wystarczyło Jego spojrzenie... Wiedziałam o czym mówił, co wtedy Mu się przypomniało.  Może to ja byłam '' daleko'', może nie widziałam, że był przy mnie cały czas, że kiedy tylko nie dał rady wziąć wolnego pisał non stop pytając o naszą Córeczkę, kiedy była jeszcze w szpitalu. Może nie chciał do tego wracać, bo wolał trzymać w środku, by nie bolało. Może to mnie się wydawało, że byliśmy jakby odosobnieni w tej walce, w cierpieniu, w tych ''gorszych'' chwilach naszej Emilki... Może tak naprawdę byliśmy razem nie tylko fizycznie, ale i psychicznie.
Wiem jedno: KOCHAM GO CAŁYM SERCEM...





środa, 19 czerwca 2013

Kalendarium i ... niespodzianka!


Któregoś dnia i dla nas nastąpiła taka - można by rzec - normalność...Wraz z kolejnymi miesiącami - nie mówiąc już o tym znamiennym - dwunastym - kontrole nie wypełniały już znacznej części danego miesiąca. Z jednej strony bardzo się cieszyłam - wszystko było w najlepszym porządku, a Emilka ''ruszyła z rozwojem'', a  z drugiej -  trochę mi tego brakowało. Brakowało ''nadzoru'' nad naszą Dziecinką - szczególnie wizyt w Klinice, gdzie przyszła na świat. Bałam się tego, że coś się będzie z Nią działo, a ja tego nie zauważę itp. Panikowałam dosłownie o wszystko, porównywałam do innych - choć tak bardzo tego nie chciałam. Czasem też (chyba nie tylko ja tak mam/miałam) zmuszona byłam wysłuchiwać komentarzy, porównywań  innych.
Emilka rozwijała się w swoim tempie. Niektórzy lekarze zwracali uwagę bym odejmowała Jej te trzy miesiące, których brakło do terminowych narodzin. Wiek korygowany miał wyznaczać/ świadczyć o postępach mojej Córeczki. Na początku twardo się tego trzymałam, ale po jakimś czasie zaczęłam patrzeć na Nią po prostu tak jak się urodziła, wg wieku metrykalnego. Tak też zapisywałam wszystkie Jej dokonania. Na niektóre z nich czekałam długo, ale chyba właśnie to, że były tak wyczekiwane, potęgowało po stokroć ich znaczenie. Ach Emilciu! Każdy Twój'' kroczek'' był  dla mnie złotym medalem, każde dokonanie - prawdziwą radością i dumą.
Teraz małe kalendarium, wszystko według wieku urodzeniowego:

4.12.2011, 6 miesięcy - Emilka podnosi główkę.
17.05.2012, 10. miesięcy - Emilka siedzi!
2.06.2012 - pierwszy raz '' otwartymi dłońmi'' robi kosi - kosi
czerwiec 2012 - pierwszy raz stópką trafia do buźki
13.06.2012 -  pierwsze znaczące słówko - ''ta - ta''
15.06.2012 -  '' ma - ma'' ( wcześniej ''ala'' i ''kaka'')
12.07.2012, 13 miesięcy - 2 ząbki na dole! Potrafi składać rączki ''do Bozi'', pokazywać gdzie ma ząbki i gdzie ma brzuszek, rączki, nosek.
3.09.2012, 14 miesięcy - raczkuje !!! zaczyna samodzielnie wstawać podpierając się łóżka, przecudnie marszczy nosek, na hasło: 'Emilka zrób czarownicę', śmiejąc się przy tym.
11.11.2012, 16 miesięcy - Emilka pierwszy raz  wstaje i robi pierwsze ''trzy kroczki''. Waży 10 kg. 
8.12. 2012, 17 miesięcy - Emilka - jeszcze chwiejnie - ale samodzielnie chodzi! Zaczyna mówić wiele słówek. Wśród najpopularniejszych są: ''ima'' ( zima), mama, tata, baba, dadzia ( dziadziu), '' si'', ''iśc'', kupka...

luty 2013, 19 miesięcy - Emilka znacznie poszerza swój zasób słówek . Bardzo wiele powtarza. Naszym hitem jest ''kukułka'' - wypowiadane przez Nią  płynnie i ''na okrągło''. Moje Cudo:)) Ma 11 ząbków, waga 11 kg. Samodzielnie - po raz pierwszy weszła na łóżko!  
Zaczyna nazywać siebie - ''NANA'' ;-)

CDN...


Dokładnie za 5 dni moja Perełka będzie obchodzić swoje 2 urodzinki! Nie chcę pisać o wszystkim w kalendarium, lecz poświęcić niektórym faktom osobne posty...

Już od dwóch miesięcy, z tych najcudowniejszych dla mnie usteczek wypowiadane są pełne zdania, opowieści. Emilka - z moimi podpowiedziami - potrafi powiedzieć  Aniele Boży, zaśpiewać Aaa kotki dwa i w całości deklamować :

Chodzi lisek koło drogi
Nie ma ręki ani nogi,
Kogo lisek przyodzieje,
Ten się nawet nie spodzieje.
Mam ja liska - mam 
Komu ja go dam -

 i po chwili dodaje Emijce ;-))) 


Czy mogłabym pragnąć czegoś więcej?
Jest cudowna - najcudowniejsza. Jest Cudem. Mój Mały charakterek;-) Już nawet opracowała swoją metodę na Mamę.
Zachwyca każdego dnia. Miałam z tym poczekać, ale nie mogę się powstrzymać, chcę nadać temu blogowi nieco teraźniejszości, pokazać Wam moje Szczęście, dać nadzieje... Oto Ona. Moja prawie 24 - miesięczna Emilka :









wtorek, 18 czerwca 2013

Moja wina

Całkiem niedawno, oglądając pewien popularny program śniadaniowy, natrafiłam na wywiad z Mamą wcześniaka. Kobieta gościła w  programie wraz ze swoim przeuroczym, trzyletnim Synkiem, który przyszedł na świat  - tak jak Emilka - w 28 tygodniu ciąży. Łezka popłynęła, bo to, o czym opowiadała ta Mama było tak ''bliskie'', a sam widok pełnego energii chłopczyka ''był na wagę złota'' i wyzwolił same pozytywne wrażenia. Dał nadzieję, świadectwo, które tak bardzo są potrzebne Mamom wcześniaków. Najbardziej utkwiły mi jednak w pamięci słowa, które owa Mama wypowiedziała na sam koniec, a mianowicie żeby nie porównywać swoich dzieci do innych, a także to,  że być mamą wcześniaka to trochę inaczej niż być mamą, która urodziła ''o czasie''. Wcześniej byłam uświadamiana przez lekarzy, koleżanki - nasączona wiedzą z poradników i internetu, i wiedziałam, że będzie trochę inaczej. Dotarło to do mnie po części od samego początku, chociażby, dlatego że stałym elementem każdego miesiąca  miały być - i były - różnego rodzaju kontrole, wizyty u lekarzy, badania. Cały czas ''coś się działo'', czasem tęskniłam za tym, żeby posiedzieć tak z Emilką w domu, nie mieć wyznaczonego planu na cały tydzień/ miesiąc. Przypominałam sobie słowa koleżanki, która gdy została Mamą opowiadała mi, że ciągle dom i dom, że Mała płacze, a Ona czasem do 12.00 w piżamie, bo nie ma czasu się nawet ubrać, że nic się nie dzieje, że monotonia itp. Bynajmniej - nie tęskniłam za tym, że ja nie mogę ''na luzie'' posiedzieć w piżamie, ale do takiej ''normalności'', w której wizyty w szpitalach miałyby się odbywać jedynie w celu szczepień. Może ''tęsknota'' to za bardzo doniosłe słowo, bo dopiero po raz pierwszy zostałam mamą i wszystko co na ten temat wiedziałam - usłyszałam od tych, które były już Mamami, ale czasem czułam, że to wszystko dzieje się tak szybko, że ciągle jeździmy z rehabilitacji na kontrole, ze szpitali - na badania itp. Ciągle się ubieraliśmy, przebieraliśmy, pakowaliśmy podręczne rzeczy dla Emilci. Żyliśmy od kontroli, do kontroli. Momenty, kiedy byliśmy w domu, kiedy nasza Córeczka leżała w swoim łóżeczku lub zasypiała w moich ramionach były cudownym ''odrywem'' od tego wszystkiego. Żeby było jasne - w domku byliśmy normalnie, przez większość czasu, ale kolejne terminy badań wyznaczały bieg naszej codzienności, a  już na pewno myśl o nich - przepełniała moją głowę. Oglądając wyżej wspomniany przeze mnie wywiad, rozmawiając z zaprzyjaźnionymi Mamami, czytając fora - coś dotarło do mnie. Zrozumiałam, że chyba My wszystkie, którym dane było ujrzeć swoje Dzieciaczki przed czasem, mamy podobne problemy, zmagamy się nie tylko z nimi, ale i z samym sobą, z postrzeganiem tego wszystkiego przez innych i potrzebujemy, aby mówić o tym lub słyszeć historie innych. Każda z nas zapewne widzi ''cząstkę '' siebie u innej, choć wiadomo, że każdy ma inny charakter, osobowość. Łączą Nas nasze Małe - Wielkie Cuda i historie, które napisało życie - niby tak różne, a tak podobne...
Nie wiem czy wszystkie tak mają, ale wiem, że wiele z Nas/ Was. Mam i ja. Wielkie poczucie winy...
Każdego dnia, ( trwa to i do teraz) tkwi we mnie ogromne poczucie winy. Nie żebym myślała o tym non stop, ale tkwi to gdzieś w środku i wychodzi w najmniej spodziewanych momentach. Wiem, że zawsze jest i chyba zawsze pozostanie. Patrzę na moje już prawie 2- letnie Cudo i  zdarza się, że chciałabym mówić ''przepraszam''... bez końca.  Jak była mniejsza często Jej to powtarzałam, szeptałam...
Czuję w sobie ogromną winę, że nie potrafiłam dotrzymać do 9 miesiąca, że skazałam moją Córeczkę na to wszystko co przeszła. Gdybym mogła temu zapobiec - zrobiłabym wszystko, by tylko tak się nie stało, by nie cierpiała... Czasem wydaje mi się, że nie powinnam tak myśleć, bo przecież Emilka jest zdrowa, że tak miało być, ale to tylko myśli, które nic nie pomagają. Muszę to powiedzieć otwarcie: zazdroszczę dziewczynom, które ''urodziły o czasie''. Zazdroszczę, dlatego że wydaje mi się, że są silniejsze, są lepszymi Mamami... Ja mam wrażenie, że poległam ''na starcie'', nie wykazałam się od początku, choć, gdy już dowiedziałam się, że będę mieć dzidziusia - robiłam wszystko, najlepiej jak potrafiłam, by było dobrze. Oczywiście - po czasie - wydaje mi się, że powinnam była robić inaczej. Chyba nie ma recepty...
Boję się kiedyś, że ta moja najcudowniejsza na świecie Istotka zapyta mnie : Mamo, dlaczego? A ja nie będę umiała odpowiedzieć na te i inne pytania.
Jak pokazać Jej pierwsze zdjęcie, gdzie na cudnej miniaturowej twarzyczce, zamiast spokojnego niemowlęcego grymasu będzie rureczka od respiratora...


niedziela, 16 czerwca 2013

Potęga (NIE)świadomości

Jak mi się udało? Co sprawiło, że miałam siłę, potrafiłam wziąć się w garść po tym wszystkim? Przedwczesny poród, walka Emilki o życie i zdrowie, i to wszystko, co się nań złożyło... I ja - wówczas 24 - letnia kobieta, która zgodnie ze swoją naturą wszystko wcześniej wizualizuje i czasem kreśli w myślach różnego rodzaju obieg spraw - w tym szczęśliwy happy end dla każdego z przypadków. Szczęśliwy = normalny, naturalny. Ciąża 9 miesięcy, zdrowy dzidziuś, po trzech dniach razem w domu... Tak myślałam o mojej ciąży, o Emilce. Układałam sobie w głowie plan i miesiące - każdy kolejny. Nawet wyobrażałam sobie siebie w dziewiątym, od którego w momencie porodu dzieliły mnie prawie trzy...
Sama do końca nie wiem... Czasem pytam sama siebie i wydaje mi się, że  znam cześć odpowiedzi na te pytania. Jak udało mi się nie załamać, wziąć w garść, wytrzymać... Jak udało mi się pozbierać po moim przedwczesnym porodzie? Czy byłam tak twarda jak o sobie myślałam, czy w rzeczywistości tylko taką udawałam? Bo to, że ze mnie momentami niezła aktorka - nieskromnie powiem - tak, wiem. Gdyby ktoś kiedyś nakreślił mi taki przebieg mojej ciąży, porodu, połogu, macierzyństwa - nie uwierzyłabym mu.  I z tej jednej - i z drugiej strony. Powiem więcej - nie uwierzyłabym nigdy sama sobie, że ja mogę być, aż tak silna. Zawsze byłam z tych, którzy rozklejali się na maksa czytając książkę, oglądając film, czy też uczestnicząc w jakimś wydarzeniu. Nie trzeba było jakiejś wielkiej trudnej sprawy, problemu, bym mogła się załamać i powiedzieć ;" nie dam rady, nie wytrzymam''. Nie trzeba było się wysilać, bym mogła przeryczeć całą noc w poduchę. Byłam słaba, za bardzo wrażliwa. Cieszyłam się życiem, ale jedna rzecz, którą moja ''głowa'' za bardzo ''przybrała do siebie'' potrafiła wyznaczyć rytm kolejnych tygodni, a nawet miesięcy. Wszystko mogłam wybaczyć, ale nigdy nic nie zapomnieć.
Płakałam samotnie, w ukryciu - tylko to mi zostało do tej pory. Ci, którzy czytają moje zapiski, znają tę najistotniejszą część mojego życia, jego sens. Już w jakimś stopniu poznali Emilkę;-) Ale najlepsze jeszcze przed nami:)

Nie byłam świadoma - to wiem na pewno. Dziękuję Bogu za tę nieświadomość i - chyba nigdy nie powiedziałam tego - dziękuję bliskim sercu, wspomnianym już w tym blogu niejeden raz Mamom. Dziękuję za milczenie, za świadectwo... Powtórzę raz jeszcze - jesteście najdzielniejszymi Mamami na świecie! Już dziękowałam i pisałam, o tym jak bardzo mi pomogłyście...Nigdy tego nie zapomnę. 
Nie byłam świadoma, jak trudno zostać Mamą, choć się tego pragnie najmocniej na świecie, czasem trzeba czekać miesiące, lata...
 Nie wiedziałam, że poród przedwczesny = walka o życie, która gdy jest wygrana, ustępuje miejscu walce o zdrowie. Emilka ważyła 1120g, była tak maleńka, bezbronna. Nigdy nie zapomnę chwili, gdy ''wyskoczyła'' wręcz ze mnie, gdy ujrzałam Ją po raz pierwszy. Była tak inna od tych niemowlaczków, które wcześniej widywałam ''na żywo'' lub zwyczajnie - w środkach masowego przekazu. Była najmniejszą dziewczynką jaką ujrzałam w swym życiu - moją Córeczką. Niesamowite  jest to jak bardzo czułam ten '' pociąg'' do Niej. To chyba normalne, ale dla mnie to było taką nowością - jak bardzo dziecko potrafi zawładnąć mamą. Poznałam to uczucie, tak bardzo do Niej tęskniłam, kiedy szybko wsadzili Ją do inkubatorka i odjechali... Zabrali mi Ją... Pisałam już o tym - tęskniłam do Jej bliskości, do tulenia... 
Nie byłam świadoma, że kolejne 70 dni spędzi w szpitalu.  Myślałam  o ''góra'' dwóch tygodniach.... Mimo tak długiego pobytu w szpitalu, nie sądziłam, że mogłoby stać się coś strasznego. Miałam kryzysy - kiedy było źle, chwile kiedy myślałam, że nie wytrzymam. Chyba nie sprecyzowałam tego dokładnie w poprzednich postach, nie obnosiłam się z tym, ale takie chwile były. Ostatnio dużo o tym myślałam. Kiedyś w poście napisałam, że nie byłam zła na Boga... Nie wściekałam się na Niego, ale ''w sercu czułam jakby mnie na chwilę opuścił'. Ciągle się modliłam, ale czasem miałam uczucie, że i tak jestem bezsilna. Raczej ujmowałam to wszystko w sens: ,, Boże, przecież Ty wszystko możesz, to zrób, by była zdrowa, pomóż Nam.'' Był nawet okres totalnego zobojętnienia połączonego z płaczem i ciągłym pytaniem: ,, co jeszcze się wydarzy?''
 Wiem, że zawsze czuwał nad nami, bo chyba od Niego zyskałam tą siłę i nadzieję - wiarę, że będzie dobrze. Tak bardzo podoba mi się wers utworu Twardowskiego :  '' Kiedy Bóg drzwi zamyka - to otwiera okno".  I nam je chyba wtedy otworzył. Dał nam najwspanialszą Córeczkę, która nadała prawdziwy sens naszemu życiu, a tym samym zmienił nasze życie, zmienił nas. Otworzył ''okno'' do nowej rzeczywistości, a mnie samą obdarzył siłą, której na pewno wcześniej nie miałam. To Emilka była i jest tym '' okienkiem'' - miłości i spełnienia. 
Pisałam ostatnio, że nie byłam świadoma - nie wiedziałam o sepsie w momencie jej trwania... z wielu rzeczy nie zdawałam sobie sprawy. Dziś - po dwóch latach, kiedy za sześć dni na urodzinowym torcie Emilki będą dwie świeczki -  wiem jedno : ta nieświadomość mi bardzo pomogła. Ocaliła od załamania, od zgubnej rozpaczy... To przyszło później, bo chyba i tak kiedyś musiało i o tym będzie na blogu, ale dziękuję Bogu za tą nieświadomość - wtedy...


ks. Jan Twardowski


Kiedy mówisz

Nie płacz
w liście nie pisz
że los ciebie dotknął
nie ma sytuacji na ziemi bez wyjścia
kiedy Bóg drzwi zamyka
to otwiera okno

odetchnij
popatrz
spadają z obłoków
małe-wielkie nieszczęścia potrzebne do szczęścia

a od zwykłych rzeczy naucz się spokoju
i zapomnij że jesteś
gdy mówisz że kochasz

piątek, 14 czerwca 2013

Emilkowy zawrót główy

Emilka była  cudowna. Każdego kolejnego dnia patrzyłam na Nią i  nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście. Nie dochodziło do mnie, że ta przecudna mała dziewczynka jest moją -  naszą córeczką. Jest cudem, który wywalczył życie i nauczył nas jak bardzo należy je doceniać. Nasza Dziecinka rosła i wzorowo przybierała na wadze. Mniej więcej od 4 miesiąca zaczęłam poszerzać Jej dietę, tzn. wprowadzać nowości takie jak soczki, deserki, dania. Nie miałam już pokarmu, więc musiałam poprzestać na mleku modyfikowanym podawanym naprzemiennie z kaszkami. Emilka niechętnie piła mleczko, za to uwielbiała kaszki mleczno - ryżowe. Zdecydowałam się podawać właśnie taki rodzaj kaszek, ponieważ -  według opinii Pani dr -   był on odpowiedni dla mojej Perełki. Pamiętam, jak bardzo cieszyłam się gdy Emilka wyrosła ze swoich pierwszych ubranek! Byłam taka dumna i podekscytowana. Każdy Jej kolejny gram, dodatkowy centymetr - dla mnie głównie rozpoznawalny poprzez ubranka - dawał nieopisane szczęście. Pewnego razu, gdy zamieściłam jakieś zdjęcia Emilki na pewnym portalu społecznościowym, moja dalsza ciocia napisała : ,, szkoda, że dzieci tak szybko rosną''. Pamiętam -  pomyślałam: Ach ciociu, nawet nie wiesz jak ja się cieszę, że widzę jak rośnie, że już jest coraz większa... Tak było.  Pamiętam, że ten pierwszy roczek miał być dla mnie pewnego rodzaju przełomem, jakimś punktem, który miał pokazać to co będzie dalej. Zapewnić o zdrowiu/ chorobie, potwierdzić/obalić przypuszczenia. Miał być magiczną i wyczekiwaną datą. Chciałam by czas '' płynął'' szybko, by jak najprędzej doczekać chwili, która jakby podsumuje dotychczasowe miesiące, wyznaczy dalsze lata. Tak to sobie wszystko tłumaczyłam i powiem, że właśnie tak się stało.

 Nasze tygodnie wypełnione były wizytami u różnych specjalistów, rehabilitacją. Każda taka wizyta była dla mnie wielkim stresem. Bałam się usłyszeć jakiejś złej wiadomości. Ku naszemu szczęściu '' wszystko szło jak po maśle'' - Emilcia rozwijała się w swoim tempie, lecz nie wykazywała żadnych opóźnień. Z oczkami - wszystko w porządku, słuch - prawidłowy, jedynie niepokój wzbudzało to ciągłe ''odginanie się'', do którego z  czasem doszło krzyżowanie nóżek. Bardzo się martwiłam, w myślach miałam wytłumaczenie, którego tak bardzo się bałam, które na szczęście - w ciągu kilku kolejnych miesięcy - nie potwierdziło się. Lekarze, z którymi mieliśmy styczność w ciągu tych wszystkich wizyt byli wspaniali - jedni bardziej, drudzy - ciut mniej, ale wszyscy bardzo nam pomogli. Jedynym zgrzytem była różna interpretacja usg przezciemieniowego przez trzech lekarzy... Płakałam, bo od pierwszej Pani dr usłyszałam hasło : to może być krzywica. Na ratunek - jak zwykle - przyszła nam ukochana Pani dr, która wytłumaczyła wszelkie obawy i uspokoiła. Emilka nie miała krzywicy, lecz niedobór witaminy D, który wynikał m.in. z tego, że witamina, którą Jej podawałam była inną, aniżeli miała dostawać ( za słaba dawka, nie ta firma leku ?) . Cała sytuacja była wielkim - niewielkim zamieszaniem, bo nie dostaliśmy żadnej recepty '' na inną D''. Na szczęście wszystko zostało w porę zauważone i sprecyzowane.

Emilka wypełniała każdy mój dzień. Przez pierwsze miesiące bardzo długo spała, więc miałam czas dosłownie na wszystko. Czasem po prostu to ''wszystko'' odwlekałam i siedziałam przy łóżeczku. Patrzyłam na Nią - na moje Szczęście. Tą sielankę, która choć nie wolna od stresu, a wręcz zazwyczaj nim wypełniona, przerywały...kolki. Emilka miała problemy z brzuszkiem już w szpitalu, ale nie sądziłam, że ich następstwo będzie pojawiać się w domu i będzie miało taki wymiar. Przez pierwsze ''domowe'' miesiące ( trwało to do około 4 mies.), praktycznie w każdy dzień  - ''serce mi się krajało'' w określonej - wieczornej - porze doby. Emilka bardzo płakała, ba - krzyczała ! Płakałam i ja - razem z Nią.  Każdego dnia po kąpieli, po jedzeniu. Nie wiedzieliśmy co robić, jak Jej pomóc. Nie pomagały żadne herbatki i różne wszechobecne leki i sposoby. Pomogły jedynie czopki przepisywane wręcz seryjnie przez Panią doktor, która co miesiąc badała Emilkę. Czułam się  bezsilna wobec Jej płaczu, tak potwornie było mi smutno...Tuliłam, nosiłam, kołysałam, a Emilka ciągle tak bardzo płakała. Bałam się, że to może być coś innego, że na pewno tak nie wyglądają ''zwykłe'' niemowlęce kolki. A jednak. Taka Malizna płacząca i wykręcająca się '' na rączkach'' w różne strony... Boże, tylko ten kto jest rodzicem potrafi zrozumieć ból...Ból mamy, która całą sobą i jakby - na sobie - czuje ten ból dziecka...
Kiedyś zobaczyłam w internecie slogan: '' Prawdziwą miłość i strach poznajesz dopiero wtedy, gdy stajesz się rodzicem.'' Coś w tym jest. Ta mała Istotka jest wynikową miłości i tym samym jest MIŁOŚCIĄ, którą poznajesz, którą wszystkiego musisz nauczyć, która jest życiem, a Ty - musisz Jej pokazać to życie. Boisz się o Nią, boisz - tak naprawdę. Truchlejesz, gdy tylko coś zaburzy '' codzienność'', gdy ma smutniejszą minkę, gdy płacze...Zawsze. Jak napisał kiedyś nasz wspaniały przyjaciel : '' dziecko jest jak tabula rasa i tylko od nas - rodziców zależy, by mu tego życia nie zepsuć''. Tylko od nas zależy jakie zaserwujemy to życie, jak poprowadzimy, co pokażemy. Nie wszystko jest zależne od nas, ale warto próbować.


niedziela, 9 czerwca 2013

NDT Bobath

Pierwszy tydzień w domu upłynął pod znakiem - można by rzec - przystosowywania się do nowej rzeczywistości, formowania jednolitego rytmu dnia, radości, miłości, obawy i ... telefonowania do specjalistów. Możecie mi wierzyć lub nie - truchlałam przed każdym wykonanym telefonem. Nie wiem sama czemu tak bardzo zaczęłam bać się tzw. rezerwowania terminu, telefonowania do lekarzy, ośrodków. Za każdym razem czułam jakiś nieuzasadniony lęk, bałam się, że ktoś może zadać mi pytanie, które mnie kompletnie zaskoczy, na które nie będę znać odpowiedzi. Patrząc na to z perspektywy czasu, nie potrafię do końca zrozumieć sama siebie. Te wszystkie telefony, umawianie wizyt, powodowały u  mnie wyobrażenie tego co było wcześniej - szpitala, lekarzy, aparatury, chorób. Nie będę się już rozpisywać na temat samych wizyt - każda, dosłownie każda wizyta -  czy to w celu kontroli, czy badania -  wiązała się z ogromnym stresem. Najgorsze były początki, czyli wizyty u lekarzy, którzy nas wcześniej nie znali.Trzeba było opowiadać wszystko od początku, wysłuchiwać komentarzy, stosu pytań, ale też - co było bardzo miłe - pochwał. Bynajmniej nikt nie chwalił za przedwczesny poród, lecz  np. za ówczesną wagę Emilki, ogólny wygląd itp. To było bardzo miłe i budujące, szczególnie, że we mnie samej coś nie dawało i chyba nigdy nie da spokoju - poczucie winy...

Jednym z elementów, który odcisnął istotny ślad w naszej nowej rzeczywistości, nadał rytm każdego tygodnia -  była rehabilitacja. Emilka miała stwierdzone podwyższone napięcie mięśniowe. Bardzo napinała rączki i nóżki, a  leżąc układała się w tzw. rożek. Odginała główkę do tyłu. By wspomagać ogólny rozwój oraz  ''wyleczyć'' tą przypadłość, Pani dr zleciła nam ćwiczenia metodą NDT Bobath, która polega m. in. na ćwiczeniu całego ciała poprzez hamowanie nieodpowiednich odruchów, obniżaniu napięcia, nauce ''dobrych nawyków'', które miały stanowić ważny element w codziennej pielęgnacji. Ze względu na odległe terminy w pewnym znanym krakowskim szpitalu, decydujemy się na wybór - poleconego przez Panią dr - Ośrodka Rehabilitacyjnego, będącego jednocześnie fundacją. W czasie  pierwszej wizyty jestem troszkę przerażona. Ćwiczenia wydają się być raczej łagodne, lecz Emilka ma momenty, kiedy zaczyna bardzo płakać. Czuję się lekko poddenerwowana. Ośrodek przepełniony jest maluszkami i dorosłymi, którzy w większości są bardzo chorzy, niepełnosprawni - zarówno umysłowo jaki i ruchowo. Coś ściska wewnątrz.  Patrzę na bardzo chore osoby. W sercu rodzi się ból, a na myśl przychodzi pytanie: dlaczego ? Dlaczego nie potrafimy pomóc, dlaczego nie ma jakiegoś leku, by każdy mógł być zdrowy - zarówno fizycznie i psychicznie, dlaczego wokoło jest tyle cierpienia... 
Przyznam się, że po kilku pierwszych wizytach, nieco pogłębiam swoją wiedzę na różne medyczne tematy, choroby, a psychicznie - staję się ciut silniejsza. Jedynie - czego bardzo świadomie - zaczynam się bać to porażenie mózgowe, na które jak wiadomo narażone są wcześniaki. Przez wiele tygodni ( miesięcy?) mam obsesję na tym punkcie i wszystko co obserwuję u mojej córeczki wydaje się być symptomami tej choroby. Co do samej rehabilitacji - z czasem do wszystkiego się przyzwyczajamy, poznajemy innych rodziców, którzy tak samo jak i my, korzystają z rehabilitacji w tej fundacji, ''zaprzyjaźniamy się'' z naszą rehabilitantką, a chorzy, którzy często mają tam organizowane nie tylko ćwiczenia, ale i specjalne warsztaty -  niejednokrotnie bardzo nam pomagają. Pewna dziewczyna często ''zagaduje'' Emilkę robiąc jej : '' a....kuku'', gdy nasza Perełka zaczyna płakać. To takie wspaniałe, tak wiele moglibyśmy się uczyć od tych ludzi... Tkwi w nich tyle talentów, tyle dobroci, ciepła i tej radości - z drobnostek...
Elementem wspomagania rozwoju Emilci, ma być także to, co ''robię z Nią'' będąc w domu. pani rehabilitantka oraz Pani dr prowadząca Emilkę, pokazują mi ćwiczenia, które mogę wykonywać samodzielnie, a  także zwracają uwagę na kształtowanie dobrych nawyków przy przewijaniu, noszeniu, czy układaniu Emilci.

Cieszę się, że rehabilitację odbywaliśmy właśnie w tym miejscu. Niejednokrotnie miewałam mieszane uczucia, ''dołki'', które pozwalały stwierdzać, że nic to nie daje, że ćwiczymy. Balansowałam na krawędzi uczuć - raz dopadało mnie zobojętnienie - raz - nieopisana radość. Raz widziałam te efekty, innym razem - wszystko wydawało się być w punkcie wyjścia. Emilka była bardzo dzielna, choć wraz z upływem kolejnych miesięcy coraz więcej rozumiała i nie zawsze pozwalała na ćwiczenia;-) Rehabilitację rozpoczęliśmy pod koniec września 2011 roku - kilkanaście dni po wypisie ze szpitala, a zakończyliśmy - końcem października 2012, czyli ponad rok ćwiczeń, które dały wspaniałe efekty. Na wszystko musieliśmy troszkę dłużej czekać - siedzenie, raczkowanie, samodzielne chodzenie, ale każdy kolejny krok do przodu, nowa umiejętność znaczył najwięcej  na świecie. Dawał taką radość i satysfakcję - jak nigdy nic.  






czwartek, 6 czerwca 2013

Idziemy NA POLE :)

Na drugi dzień wybraliśmy się na pierwszy spacerek. Za oknem - ciepło i przyjemnie. Powiew wietrzyku, blask promieni słonecznych, tchnienie końca lata, może nawet - początku jeszcze niekalendarzowej jesieni. Cudownej, kolorowej - tej iście wrześniowej początkowej fazy. Niby jeszcze lato, a już czuć jakąś inność w powietrzu. I nasz ukochany las - no może część, która z niego pozostała, bo powoli nasza wieś, traci na swej ''wiejskości'' na rzecz autostrady. Ubrałam Emilcię, Daniel wyniósł wózek i - wyruszyliśmy. Nie zdążyliśmy jeszcze otworzyć furtki od ogrodzenia, a już nastąpiła... wymiana zdań. Powiem, że w życiu nie spodziewałam  się, że mój ukochany Mąż będzie próbował ''walczyć ze mną'' o ... prowadzenie wózka. Nie mogliśmy się dogadać, bo każde z nas chciało powieźć Emilcię. Dla mnie oczywistym był
fakt, że to ja będę główną prowadzącą. Teraz się z tego śmiejemy, ale wtedy byliśmy trochę nabuzowani na siebie i przewodzenie pojazdem naszej Córci traktowaliśmy jako śmiertelnie poważny temat do scysji:) To było urocze. Pamiętam, moja Mama ''wyleciała'' z domu i strasznie się z nas śmiała, a my - z poważnymi minami - w końcu się dogadaliśmy i wyruszyliśmy. Postawiłam na swoim, lecz później musiałam pozwolić, by Tatuś też trochę powiózł.
Szliśmy wzdłuż drogi - wgapieni w naszą Córeczkę, szczęśliwi. Emilka spała spokojnie i chyba nawet nie czuła, że właśnie po raz pierwszy zapoznaje się z przyszłą trasą spacerową. Było cudownie...


Na pierwszym spacerku:) Mamusia - ze względu na swoje przewrażliwienie w owym czasie - strasznie zakrywała zewsząd, a było naprawdę ciepło:)

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Czy Pani się cieszyła?

Teraz mała retrospekcja i taka oto scenka:

Stoję przy łóżeczku mojej Emilci, w szpitalu. Na oddziale bardzo cicho. Podchodzi do mnie pielęgniarka, zwana przeze mnie ''jajcarą.'' Zawsze pogodna, uśmiechnięta - z wiecznie dobrym humorem i  zaczepnymi żarcikami. Lubiłam Ją, bo wręcz emanowała z Niej energia. Wtedy podeszła do mnie i  zaczęła ''luźno'' ze mną rozmawiać, głaszcząc Emilkę po główce. Był sierpień. Rozmawiałyśmy ogólnie o wcześniaczkach i nagle usłyszałam pytanie :

 P.: - ''A Pani się cieszyła jak Ją urodziła?'

Ja: - Tak. Bardzo się cieszyłam!

P. : - ??? Cieszyła się Pani ???

Pielęgniarka spojrzała na mnie ''dziwnie'', a ja zrobiłam minę - równie dziwną jak Jej spojrzenie. W odpowiedzi usłyszałam:

- Z Nią nie było wcale tak dobrze. Myśmy tu z Nią wiele przeszli (...), niepokojące bezdechy, no i...sepsa, bo Ona miała SEPSĘ przecież...

-  ???!!! yyy....

Nie wiem co odpowiedzieć. Pielęgniarka patrzy na mnie i jakby czekała na moją reakcję. W myślach mam ochotę na Nią na krzyczeć. Po pierwsze - z powodu tego pytania, po drugie - bo wtedy mam już jasność - Emilka miała sepsę, która była przekazana jako uogólniona reakcja zapalna.

Może to i lepiej? Może dobrze się stało, że to wszystko doszło do mnie po czasie, że wcześniej o tym nie wiedziałam. Mogę sobie tylko wyobrazić co by było gdybym wiedziała. Czy miałabym siłę, czy nie załamałabym się słysząc, że Emilka walczy o życie? Ciągle walczyła, lecz gdybym wiedziała z czym się w owym czasie zmaga, nie wiem jak dałabym rady... Sepsa stanowi ogromne zagrożenie dla zdrowia, życia każdego dziecka, dorosłego, a co dopiero dla życia wcześniaka, dla Okruszka, dla którego najmniejsza infekcja jest zagrożeniem...

Patrząc z perspektywy czasu - dobrze, że nie wiedziałam...

Co do pytania zadanego przez pielęgniarkę. Tak cieszyłam się -  nie z tego, że urodziłam przedwcześnie ( co wydaje mi się było w zamyśle pielęgniarki), lecz że narodziła się Ona - moja Córeczka, którą od pierwszych chwil kochałam ponad życie, która już będąc w brzuszku - była Najważniejsza.

Jutro o normalności - nowej codzienności ciąg dalszy:)