czwartek, 29 sierpnia 2013

Mała Mi w DinoZatorlandzie

Sierpień. Piękna, słoneczna niedziela. Tchnięci nieodpartą pokusą, by spędzić aktywnie ten napawający energią dzień, postanowiliśmy zrobić sobie małą wyprawę. Pasywność w taką pogodę? Toż to jakiś absurd! Mama nie miała ''głowy pełnej pomysłów', więc głównym dowodzącym w całej kwestii był Tato, który nie zastanawiając się zbyt długo postawił na Zator, a tym samym na...dinozaury. Moja napawająca zniechęceniem mina mówiła sama za siebie. Mama nie miała ochoty oglądać atrap naśladujących dawnych mieszkańców Ziemi. Nie chciała też okazać się monotematycznym odludkiem, który nie jest w stanie wykazać żadnych odstępstw - od swoich upodobań oczywiście. Mimo tego postanowiłam wykazać się walecznością i swoim wpływem na Męża. Za główny punkt obrony miało posłużyć pytanie: A co Emilka  na tym skorzysta?To bardziej dla chłopców, bo dla dziewczynek nie ma tam nic ciekawego.
Jest. - odrzekł mój Mąż.

No i pojechaliśmy.
Dotarliśmy na miejsce, a ja już '''na wejściu'' żałowałam, że tak trudno mi było się zdecydować. Miejsce zapowiadało się wspaniale, i takim też okazało się być:) Na całe centrum rozrywki składały się: Park Mitologii, Park Owadów, Park Dinozaurów i...Świat Bajki! Słońce, woda, lasy... i nawet te prehistoryczne potwory zaczęły mi się podobać. Ale oczywiście nie moja ocena ma tu wartość. Od kiedy jesteśmy rodzicami, staramy się, by to Ona - nasza Księżniczka była radosna. Udana wycieczka = radość Emilki.
I wtedy zobaczyłam Jej radość - już na samym początku, gdy przekroczyliśmy wrota prowadzące do dinozaurów. Wbrew moim obawom, Emilcia wcale się ich nie bała, choć przez cały czas wydawało się nam, że traktuje je jako żywe istoty:D Coś na granicy psa, wilka czy konika:) Wbrew pozorom - jakie mogą być obecne, kiedy patrzy się na fotografię - największą furorę zrobiło jajo, do którego non stop chciała powracać. Gdy już minęliśmy wyzwalający niezmierne zainteresowanie obiekt, nasz mały Osesek pytał: A gdzie jajo? Idziemy do jaja! 
Emilka cieszyła się. I to bardzo. My także. Dopełnienie mojej radości stanowiła obserwacja mojego Męża:) Coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że dorosły, to takie większe dziecko:)
Wspaniałe miejsce do rodzinnych spacerów, raj dla dzieciaków. Pośród wyżej wspomnianych przeze mnie parków, ''wisienką na torcie'' okazał się być 'Świat Bajki'. Nasza trójca czuła się tam jak w raju.



Ulubione jajo;D



Witaj bracie:)

Radość jest, bo Mała Mi po raz pierwszy ma lodzika!






poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Szara rzeczywistość

Nie wiem czy to tylko moje osobiste wrażenie, ale wydaje mi się, że tegoroczne lato jakoś szybciej przeminęło. Niby nadal trwa, bo sierpień, ale powietrze jest już jakieś inne. Powiew wietrzyku, poranny chłód, ciemności, które zapadają tuż po godzinie 20. To wszystko wprawia w iście jesienny nastrój.
Dla mnie jest to jakby przebudzenie, bo wiem, że tej jesieni wiele się zmieni.

Napięcie, które od pewnego czasu, nie werbowało mojej osoby, teraz znów dało o sobie znać. 
Powód?
Kontrole...
Miniony tydzień upłynął pod znakiem telefonowania. Przychodnie, specjaliści, umawianie terminów. Znajome głosy, dźwięki oczekiwania, które czasem mnie drażnią, no i to znajome uczucie - strach.
Strach przed telefonowaniem, który zawsze będzie, a jego  intensywność wzrośnie podczas każdej z wizyt. 

W najbliższych tygodniach/miesiącach czekają nas:
neurolog
psycholog
bad. słuchu
okulista

I coś - chyba najbardziej przyjemnego - Bilans dwulatka.


Czekam na to wszystko z niecierpliwością, ale i obawą. W sercu budzi się lęk, w pamięci - minione wydarzenia, kontrole, płacz Emilci.

Patrzę na to wszystko przez pryzmat naszych wakacji, których ideą były podróże, te bliskie - rzecz jasna, bo nie wyruszaliśmy w żadne dłuższe  wojaże. Były to lokalne wyprawy, ale dały tyle uciechy, co żadne- wcześniejsze, czasem planowane miesiącami - wakacje. Radość dziecka jest najwspanialszym prezentem, zwieńczeniem każdej godziny, dopełnieniem minuty...


I w kolejnym poście o radości, którą przeżywały moje dzieci. I to duże, i to sporo mniejsze, gdy dane im było oglądać... dinozaury;)





piątek, 23 sierpnia 2013

(Nie)idealna mama

Czy istnieje idealne dziecko?
Tak, istnieje. Każda mama je ma i doskonale zdaje sobie z tego sprawę.
A idealna Mama?
Cisza.
Tu i tam. 
Każda chciałaby nią być, ale każda myśli, że nie jest. Bo jak? Przecież nie ma ideałów.
Nie ma?
Nie jestem idealną Mamą, a tak bardzo chciałabym nią być. Chciałabym móc określać się choć mianem - przeciętnej, ale wiem, że i do tej mi brakuje. Kiedy Ona pojawiła się na świecie, od pierwszych chwil odwróciła nasze życie ''do góry'' nogami. Od pierwszych chwil, kiedy patrzyłam na Nią, kiedy nawet nie mogłam wziąć Jej na rączki, nie mogłam utulić, pocałować. Kiedy nie mogłam trzymać przy sobie - najbliżej jak się da, by Ona i Ja - mogłybyśmy poczuć siebie wzajemnie. Kiedy nie wiedziałam co będzie, kiedy miałam momenty, że bałam się o czymkolwiek myśleć...Wiedziałam jedno: właśnie patrzę na nasz Cud, na naszą Miłość, na moje dziecko. Wyczekiwaną Córeczkę, którą pokochałam nad życie już od chwili, kiedy była jeszcze milimetrowych wymiarów i mogłam Ją oglądać jednie na monitorze - za pomocą ultrasonografu.
Chciałam dać Jej wszystko, całą siebie. Gdy opuściliśmy szpitalne mury - szalałam.  Z radości i obawy. Jak to będzie? Bałam się, ale wiedziałam jedno. Muszę być najlepsza, muszę dać Jej wszystko, by tylko nie odczuła tego, przez co wcześniej przeszła.
Wiele razy w swoim życiu używałam hasła: To nie Twoja wina. Nie obwiniaj się. I pewnie gdyby ni stąd, ni zowąd pojawiła się jakaś Mama wcześniaka, a ja miałabym okazję z Nią porozmawiać, temat na pewno ukierunkowałby się w stronę winy.  Bo to chyba nieodłączny element macierzyństwa, które dane zostało przed czasem.
Co powiedziałabym takiej Mamie? Nie wiem. Chyba byłabym okropną hipokrytką, gdybym użyła powyższego hasła.
Nie Twoja wina. Jak powiedzieć tak do kogoś, skoro Ty sama czujesz się winna? Winna za to samo. Jak ubrać w słowa własne myśli, które balansują między: Przecież robiłaś wszystko, by było dobrze. Skąd mogłaś wiedzieć?
A zawłaszczane są przez niesłabnące:
Inne Mamy donosiły. Ty nie. Na starcie zawaliłaś.

Jak wyważyć racje i poukładać się wewnętrznie. Nie wiem i wciąż szukam odpowiedzi. Za swoje matczyne upadki uważam własne słabości. Wśród nich króluje m.in.  bezsilność.
Pierwszy raz doświadczyłam tego, gdy Emilka miała kolki. Pamiętam ten dzień. Tak szczególny, bo wzbudzał tak wielkie wyrzuty sumienia. Płakała tak bardzo, że całe Jej maleńkie ciałko powoli nabierało wręcz czerwonego koloru. Tuliłam, nosiłam, głaskałam. Godzina mijała, a Emilcia wrzeszczała. Rozpłakałam się, nie miałam sił. Nie dałam rady już nosić. Nic nie pomagało. Położyłam na łóżko. Nietuzinkowy wybryk matki? Dalej płakała. Stanęłam w kącie, rozpłakałam się. Klapa. Czułam, że nie dam rady...
Upadek nr 2. Niedawno. Po raz pierwszy na Nią krzyknęłam. Rzuciła talerzem. Z zupką. Ewidentnie mamie na złość. Nakrzyczałam. I stało się. Moja Dziecinka popatrzyła na mnie tak miłosiernym i potulnym, acz wystraszonym wzrokiem, że Jej twarzyczki nie zapomnę nigdy...Wystraszyła się, a ja poczułam się jak potwór. Najstraszniejszy potwór, a nie matka. Złapała mnie za rękę. Nigdy więcej - pomyślałam.

Koleżanki, które same są Mamami, zaznaczają, że to normalne, że trzeba jasno stawiać dziecku granice. Czytam, że poprzez stawianie barier, nakazów i zakazów - wzmagamy w dziecku poczucie bezpieczeństwa, że ma ono jakąś otoczkę, wie co wolno, a co nie, że mama to jest mama, a nie koleżanka, że od najmłodszego trzeba uczyć szacunku, że jak się ''podniesie głos'' to nie znaczy wcale, że mama jest zła i dziecko tak tego nie odbiera itp. Wymagania kierowane wobec dziecka wpływają na jego stabilizację  życiową, rozwój i wychowanie. Pamiętam słowa Pani neurolog, gdy po ukończeniu 1. roku życia Emi, byliśmy na kontrolnej wizycie. Zaniepokojona zachowaniem Emilki, która czasem dosłownie - waliła głową w ścianę - chcąc zyskać moją aprobatę, uwagę lub zakazaną przeze mnie rzecz, dopuszczała się takiej czynności. Trwało to krótko, może ponad miesiąc, ale niepokoiło mnie. Pani doktor z uśmiechem na ustach oświadczyła, że teraz już w grę wchodzi wychowanie. Córka poczuła, że to działa na mamę i to skrzętnie wykorzystuje. Trzeba jasno stawiać granice, ale też nie lecieć na każde zawołanie. Pani dr wyczuła moje kolejne pytanie lub też zobaczyła opory i dodała, że wie, co ja czuję, że chciałabym Jej( Emilce)wynagrodzić wszystko, że biedna była, bo maleńka, że tyle przeszła, ale że to dla Jej dobra.
Posłuchałam. Emilka przestała stosować owej metody. Jest mi trudno nie ulegać, ale staram się. Tłumaczę samej sobie - to dla Jej dobra, ale czasem tak trudno się oprzeć. Bynajmniej nie chodzi mi, by ustępować na każdym kroku, nie bacząc na złe zachowanie dziecka. Chodzi  głównie o odczucia, jakie ''malują'' się w nas, w środku, kiedy oglądamy nasze Skarby, których oczka zalewa potok łez. I o konsekwencje - czy zawsze skrzętnie się trzymacie swoich postanowień, zakazów itp.

Czy Wy też tak macie?
Czy macie takie swoiste matczyne wyrzuty?
Bo nakrzyczałam, bo się nie pobawiłam, bo dziś nie poczytałam...

Czy zawsze macie jednolity system dnia ?
Ostatnio nawet stwierdziłam, że za długo gotuję obiad, bo przecież w tym czasie mogłabym się pobawić. Czy Wy także - Drogie Mamy - zawsze myślicie, że ''ktoś'' jest lepszą Mamą niż Wy?
Ja zawsze mam wielkie wyrzuty. Dosłownie o wszystko.
Bo niby jestem z Nią w domu cały czas, a te chwile jakoś mijają, za szybko. Na czym innym momentami...
Bo mogłabym dać więcej z siebie.
Bo inni mogą, a ja?

Bo Ona jest Najważniejsza, ale czy o tym wie? 

Mówię  to, co dnia, ale czasem myślę, że to i tak mało.

KOCHAM CIĘ CÓRECZKO!








wtorek, 20 sierpnia 2013

Wesele, czyli rzecz o nas i Animatorce dziecięcej

10 sierpnia...
Wesele kuzynki Daniela. Pierwsze wspólne wesele.
Świadomie i dobrowolnie, postanawiamy, że Emilcia będzie towarzyszyć nam nie tylko na ślubie, ale i na uroczystości weselnej - do określonej pory czasowej. 
Po raz ''enty'' doświadczam tego, że moja Mała Kobietka, wykształciła sobie już swój własny gust i miewa określone preferencje. Na dzień przed wielkim dniem, z ogromnym zachwytem, ogląda swoją weselną kreację. I znowu pojawia się to, jakże słodkie - ''o jakie piekne''. Moja Mała staje przed lustrem i  po raz kolejny widzę kopię swojego zachowania. Emilka przysuwa do siebie suknię i zaczyna się z uwagą oglądać. 

Oooo jaka dama! - mówi.

A ja myślę: Boże, Ona już na serio wszystko rozumie...
Uśmiecham się. Kochana moja.

Mija kilka chwil. Emilka zaczyna latać 'z kąta w kąt', przemierza nasze kilka 'm', a sukienka zamiata wszystkie podłogi. Wystraszona wizją niekontrolowanej zmiany garderoby, tuż przed wielkim dniem - skutecznie podmieniam obiekt do zabawy:)

Ślub. Piękna Młoda Para, Marsz Mendelsona, przysięga, złote obrączki, życzenia, a ja... Jak na każdym ślubie - przypominam sobie nasz WIELKI DZIEŃ. Zawsze wtedy ukradkiem zerkam na mojego Męża i na 99% jestem przekonana, że w tym właśnie momencie, nasze myśli jednoczą się, tworzą jedną układankę, że dokonuje się swoista retrospekcja, a tam - przed ołtarzem - nie stoi Edytka i Jarek - jak w tym przypadku, lecz Justyna i Daniel. My. A teraz jest już z nami nasz Skarb, nasza Miłość - Emilcia.  Słowa przysięgi, za każdym razem wyzwalają niezwykłe wzruszenia. Dziś jesteśmy na kolejnym już ślubie (a było ich sporo, od kiedy to my wstąpiliśmy w związek małżeński). Wszystko podobnie, czuje się '' to coś '' w powietrzu. Są kwiaty, życzenia, istna rewia mody wśród zebranych, nutka oryginalności - patrząc przez pryzmat całej ceremonii. Jest kapłan, przysięga, kazanie, które szczególnie mnie ciekawi, gdy wygłaszane jest w jakimś szczególnym dniu. Dziś kapłan - zwracając się do Młodych - skupiając się na zebranych,
mówi, że jest pewien, że większość ze zebranych tu, w tej chwili, którzy pozostają w związku małżeńskim przez kilka lat, myślało kiedyś, żeby odejść od żony/męża. Zaznacza, że nie wszyscy, ale większość. Oryginalnie, ale chyba prawdziwie? Kazanie generalnie można podsumować: Małżeństwo to suma wyborów, to odpowiedzialność. Tak ja to zrozumiałam.
Emilka, jak na naszą Córcię przystało, nie potrafi usiedzieć w miejscu - szczególnie na Mszy Św. Na szczęście, Jej wojaże nie są dalekie, a wręcz mieszczą się w obrębie kilku metrów - tuż obok nas. Potem końcówka, życzenia, obsypywanie grosikami i serduszkami i... wielkie ''wow''w oczkach Emilci. Podoba Jej się. I to bardzo. Nie musimy Jej dłużej namawiać, bo sama zmierza, by pomagać Młodej Parze. Co prawda, nie zbiera słodyczy, grosików, ale usilnie próbuje pozbierać serpentynowe serduszka.
Wesele. Budynek weselny położony w lesie, na górce. Cudne widoki. Po fali upałów, nastał dzień ochłody i wypadł właśnie w... wesele. Termometry pokazują mniej niż 19 stopni, dlatego też już ''na wejściu'' wiem, że nie skorzystamy z atrakcji zewnętrznych. Rozglądam się, bo wiem, że gdy Emilcia zapragnie świeżego powietrza, będzie nieugięta. Wtedy nie wiem jeszcze, że dzieci będą miały zapewnione dodatkowe atrakcje  w środku.  Miejsce idealnie dostosowane do wszelkiego rodzaju eventów. 
Sala. Uroczyste przywitanie i... orkiestra! Zerkam delikatnie na Emilcię, wyciągam z wózka i tulę. Wbrew moim obawom - wcale nie wystraszona, a wręcz zaciekawiona. Z uwagą obserwuje grających muzyków, po czym całą uwagę zwraca ku Pani Młodej. Tłumaczę, że ciocia Edytka to dziś Pani Młoda, w białej sukni itp. Emilka minuje Ją potem: ''Ciocią Młodą''.
 Zabawa przednia, Emilka od pierwszych chwil - doskonale ''klimatyzuje'' się w nowym miejscu, mnóstwo dzieciaków i  One - Animatorki dziecięce. 
Już wcześniej słyszałam o organizowaniu przez Młodą  Parę specjalnego kącika dla najmłodszych na weselu, ale nigdy w praktyce się z tym nie spotkałam. Pomysł przerósł moje najśmielsze oczekiwania. Od kiedy sama zostałam mamą, na wszystko patrzę inaczej. Dokądkolwiek zmierzamy, na pierwszy plan wysuwa się dostosowanie danego miejsca dla Niej. Czy będzie gdzie spać, czy będzie co jeść, czy będzie gdzie przewinąć, czy po prostu będzie to miejsce przyjazne najmłodszym. Animator dziecięcy, w moim rozpoznaniu - ktoś kto ma zadbać o najmłodszych, zaciekawić zabawą, zapewnić rozrywkę, rozbawić...Tak zawsze to sobie sama wyjaśniałam, lecz jakoś nie miałam określonej wizji tego zawodu. Wszystko przerosło moje oczekiwania, a samo wesele bedzie na pewno jednym z tych, do których z nostalgią będę powracać. 
Dziecięcy pokoik - kolorowy, po brzegi wypełniony zabawkami, dziewczyny w strojach clownów - śpiewające wesołe piosenki, gry, zabawy, przebieranki i... tuzin radości, którą wyzwalali najmłodsi, a wśród nich  nasza Emilcia, która za wszelką cenę chciała podążać do magicznej, dziecięcej salki. Widziałam Jej radość, której zwieńczeniem było:

...Donald farmę miał
ija ija ooo
i koko tu
i koko tam...

Nucone przez Emilkę w kolejnych dniach - już po weselu. Zasłyszane z ust Animatorki...

Animatorka dziecięca. Świetna sprawa.



Grosiki? Nie! Jedynie serduszka  mogę pozbierać.


Tak z profilu, Mamusiu.

Coś tu dorysuję i będzie idealnie.

To ja zabiorę tego balonika.



Tatusiu - pozwalam się przytulić.


Podłogę? Muszę sprawdzić osobiście.


;-)

sobota, 17 sierpnia 2013

Pomalowane paznokcie

Niespełna miesiąc temu:

Ja: Jak można malować tak małym dziewczynkom paznokcie? Przecież to jeszcze dziecko, co za matki...
Daniel: Zobaczysz, za niedługo sama pomalujesz Emilce.
Ja:  W życiu. Jeszcze nie upadłam na głowę...

Nieaktualne. 
Niedawno upadłam. 

Już od dłuższego czasu, zaobserwowałam duże zainteresowanie mojej Dziecinki, kiedy dopuszczałam się tej czynności. Gdy Emilka wypatrzyła co Mama ma zamiar robić, widziała barwną buteleczkę w moich dłoniach, podbiegała do mnie i mówiła:

Nana będzie trzymać.


Malowałam, Ona trzymała - bacznie i wnikliwie  przyglądając się pazurkom mamy, które stopniowo przybierały nader wesołą barwę. Zawsze kończyło się na trzymaniu i obserwacji. Widziałam jak Ją to cieszy, bo często swój zachwyt ujmowała w słowa:

Ooooo, jakie ''piekne''!

Nie wiem, który raz w życiu ( choć wiem, że mogłabym zmieścić się na palcach u rąk, gdybym jakoś była w stanie sobie przypomnieć i policzyć), zaczęłam zapuszczać paznokcie i tym samym wnikliwie je pielęgnowałam. Malowałam, a Emilkę niezmiernie to radowało. Tak trzymała i trzymała, a mnie to zupełności nie przeszkadzało - wręcz przyprawiało o uśmiech ;-)
I nastał dzień kolejny - nadawania wesołej barwy mym paluszkom. Emilka - jak zwykle w gotowości, ja wyciągam kosmetyczkę, jednocześnie spodziewając się : ''Nana potrzyma", a tu... niespodzianka!
Z małych usteczek wydobywa się:

Mama pomaluje. Nanie też pomaluje.

I mała ''łapka '' odważnie i stanowczo wędruje w moją stronę. Ja zdziwiona, natychmiast przeczę i zaznaczam, że tylko można trzymać mamusi, bo nie można malować. Emilka z wielkim zdziwieniem, a jednocześnie ze swym zadziornym uśmieszkiem, jeszcze pewniej wyciąga rączkę:

Pomaluj Mama!

Myślę, o Boże tylko nie to...Widzę, że Emilcia zaczyna się niecierpliwić i o krok znajduje się od desperacji, która zwykle wprawia ją w płacz...
No dobrze, pomaluję, ale tylko jednego.

I tak z jednego paluszka zrobiło się dziesięć. I tak z mojego stanowczego ''NIE'' - nie zostało nic.
Zaczęłam śmiać się sama z siebie, ale Wiecie?

Ten Jej uśmiech, ta radość, gdy zobaczyła swoje kolorowe pazurki - bezcenne.
Dla takich chwil, warto czasem pozwolić sobie na małe odstępstwa od swoich pierwotnych, rodzicielskich założeń...
Daniel wrócił z pracy, spojrzał na dłonie Emilki i rzekł:

A nie mówiłem ?

Kilka chwil później mała Księżniczka już spała, a ja zabrałam się za zmywanie pazurków. Następnego dnia, nieco zawstydzona, opowiadam powyżej opisaną sytuację zaprzyjaźnionym Mamom '' z placu zabaw''. W odpowiedzi słyszę:

A ja maluję. Nawet pomalowałam na urodzinki kuzynki.

Spoglądam ''na dół'', a paznokcie małej Julci mienią się w kolorze fuksji. Paznokcie u stóp - rzecz jasna :D




środa, 14 sierpnia 2013

Nanie beczy w nosku

Czy słońce czy deszcz, naszej Emiljance nigdy energii nie brakuje. Często rozmyślam nad tym czy Ona w ogóle kiedykolwiek bywa zmęczona. Nawet najbardziej -  w moim przekonaniu - intensywny dzień, dla Niej zwykle kończy się tak samo - bieganina za psem lub '' mama goni Nanę ''. Biega, podskakuje, to siedzi, to znów wstaje, ciągle się rusza, czegoś szuka, ciągle coś wypatrzy, wyznaczy sobie jakiś cel, do którego podąża. Biega Ona, biegam i ja - za Nią. Te małe nóżki wydają się być w nieustannym ruchu.
Jest niezłą Obserwatorką i całkiem już zaawansowaną ''podsłuchiwaczką''. Kiedy czegoś nie usłyszy lub mama  świadomie ścisza głos, chcąc utajnić swoje słowa  szepcząc coś ''na ucho'' tatusiowi, rzecze:

Mama, a co tam mówisz?

Naśladuje, kopiuje, czuwa, by nic nie uszło Jej uwadze. Nie tak dawno zaczęła uważnie wypatrywać naszej Sąsiadki, która często zjawia się w ogrodzie. To coś podlewa, plewi, sprząta. Zaczęło się od niewinnego ''dzień dobly'', a skończyło na pogawędce. Gdy lato na dobre zawitało na nasze lądy, nasz dzień w 70 % spędzamy na podwórku. Mamy las, a w powietrzu unosi się powiew wiejskiej sielanki, która mimo zakłóceń spowodowanych niechcianą miejską modernizacją, dobrze i nadal się trzyma. Lasy, pola, sąsiedzi, biegające pod nogami psy, koty. Śpiewające ptaki, przydrożne kapliczki, mieniące się w słońcu zboża, a wśród nich bławatki - przyprawiające o zachwyt swoją barwną kolorystyką.
Wsi spokojna, wsi wesoła - jak ja Cię kocham...

Któregoś dnia - Emilka do Sąsiadki :

Emilka: Nana ma buty, tu ma buty ( pokazując).
Sąsiadka: O jakie ładne masz buty, a kto Ci kupił?
Emilka: Mama kupiła.

Chwila ciszy, po czym Emilka zaczyna:

Koza beczy.
Ja, zdziwiona stwierdzeniem mojej Córeczki (przecież nie ma żadnej kozy?), pytam:

Gdzie Emilko koza beczy?

Emilka ( mówi - pokazując): Tu w nosku Nanie beczy i u Pani w nosku też beczy koza.

Ja ''cegła na całego'', Sąsiadka wpada w wir rozbrajającego śmiechu, Emilka patrzy na nas ''dziwnie'', a  Jej spojrzenie mówi: A co ja takiego powiedziałam?




niedziela, 11 sierpnia 2013

Przyjaciele są jak...

 ...ciche anioły, które podnoszą nas, gdy nasze skrzydła zapomniały jak latać. (aut. nieznany)

Niektórzy byli ze mną dosłownie na każdym etapie mojego życia, innych poznałam nieco później - na studiach itp., ale to wcale nie umniejsza ich rangi w niczym. Co więcej - często właśnie osoby, które pojawiły się w moim życiu wcale nie tak dawno mogłabym nazwać: PRZYJACIÓŁMI. Często właśnie od tych osób otrzymałam tyle ciepła i wparcia - jak nigdy przedtem i sama mogłam to dać także ''od siebie''. Nie znaczy to wcale też, że te długoletnie znajomości/ przyjaźnie były jakieś stracone. Niektóre były, ale są też takie, którymi mogę się poszczycić, bo przecież nie ma nic cudowniejszego jak znać się od dziecka, od ''zerówki'' i nadal pielęgnować tą znajomość, którą śmiało mogę nazwać przyjaźnią. Spotykać się regularnie, razem płakać i śmiać, uczestniczyć w najważniejszych wydarzeniach z życia  - każdej ze stron. Miałam to szczęście, że zrządzenia losu, upływ czasu - to czynniki, które były pewnego rodzaju próbą dla tych '' moich przyjacielskich relacji''. Wyjazdy, ''za Mąż pójścia'', zakładanie rodziny itp... To zawsze się sprawdzało - przynajmniej dla mnie, ale wydaje mi się, że tak ma każdy.  Przyjaciel to ten, który pamięta, który odezwie się choć dzielą nas nawet tysiące kilometrów, który nie ważne gdzie jest, to i tak odpisuje na maile, które zastępują wcześniejsze pogaduchy. To ten, który jak przyjedzie wręcz alarmuje, że jest w Pl, a kiedy się już widzimy brakuje dnia... na rozmowy, śmiech i zabawę. Nie - przyjaciel, to ten co wraz z oddaleniem się od domu, pisze, że ''tu ma inne życie i innych znajomych''. Brutalnie to zabrzmiało, ale to oryginał wypowiedzi, po której ryczałam - przyznam się.
Przyjaciel jest z Tobą - na dobre i na złe. Jest szczery, oddany. Pocieszy, ochrzani, powie : 'weź się w garść'! Prawdziwych przyjaciół poznajemy w biedzie - traktuje znane przysłowie, jak dla mnie - święta prawda...
Od pewnego czasu staram się podchodzić do pewnych spraw z dystansem i może sprzeczne jest to, że piszę ''przyjaciele'', a nie przyjaciel czy przyjaciółka, bo samo takie nazewnictwo kojarzy się z jakąś nieograniczoną ilością osób i z kimś, kto wszystkich mianuje nazwą ''przyjaciel'', ale czuję, że naprawdę MAM tych, o których myślę w ten sposób. Czuję, że gdybym nazwała ich jakoś inaczej, znacznie umniejszyłabym ich rangę i jestestwo. Są dla mnie bardzo ważni. Kto czyta mojego bloga, może się śmiało i trafnie domyślić co u mnie było sprawdzianem...
 Niby mówią, że przyjaciel jest tylko jeden, ale czy tak naprawdę jest? Wydaje mi się, że nie. Nie istnieje też przyjaźń jeśli ma być tylko jednostronna, jeśli jedna osoba ''walczy'' o drugą, chcę spotkań, rozmowy, a druga nie ma czasu - tak po prostu. Kiedyś zastanowiło mnie zdanie, które wyczytałam w esejach wykładach (?) Półtawskiej: Nie ma przyjaźni między kobietą a mężczyzną. Jest przyjaźń między człowiekiem a człowiekiem. Tak niby banalnie powiedziane, a jaką wielką prawdę kryje w sobie. Tak na prawdę nie ważna płeć - ważne człowieczeństwo, którego każda osoba szuka w tej drugiej...
Od zawsze chciałam mieć osoby, które będą ważne nie tylko dla mnie, ale i dla mojego Męża. Chciałam, abyśmy mieli wspólnych przyjaciół, na widok których zarówno On, jak i ja będziemy cieszyć się jak dzieci, z którymi będziemy się widywać, z którymi będziemy rozmawiać na wszystkie tematy tego świata:), z  którymi będziemy chodzić na wspólne spacerki z kochanymi dzieciaczkami, obchodzić swoje ''prywatne święta'', odwiedzać wiejskie festyny;) i krakowskie, sprawdzone lokaliki. Którzy nie zawiodą nas, choć któraś ze stron będzie miała 'gorszy czas'....

Bóg dał nam takich przyjaciół:
Karolinkę i Michałka
Asię i  Łukaszka
Ewelinkę i Łukaszka
Ulcię....
Justynkę...
...
no i E., z którą przeżyłam cudowne lata, która oddaliła się o miliony kilometrów - chodzi o wymiar emocjonalny oczywiście, choć ' poza zasięgiem' była także ze względu na dzielące nas km.

Dał też Mamusie, cudowne Mamusie, z którymi niejedna rozmowa (nie mówiąc już o wspólnych doświadczeniach), zbliżyły bardziej niż którekolwiek wydarzenie przeżyte z innymi...

Myślę o nich wszystkich i wiem, że każda z tych osób wiele wniosła do mojego życia. Dała jakiś swoisty przepis na życie, receptę na jego każdą dziedzinę. Kształtowała moje myśli, poglądy, nachylała się nie po to ''by spoglądać z góry'', lecz by podać pomocną dłoń. Trwała ze mną, ba, z Nami! - na dobre i na złe...

piątek, 9 sierpnia 2013

Dwa latka!

Patrzę na Nią i nie wierzę. Moja Pannica kilka tygodni temu dołączyła do grona dwulatek.
To takie trywialne i oklepane stwierdzenia, ale muszę ich użyć, i jak każda mama -  zapytać samej siebie:
Kiedy to zleciało?
Kiedy, aż tak urosły Jej włoski?
Skąd w tej małej buźce wzięło się, aż tyle ząbków?

Pojęcie czasu wydaje się być niepojęte, a ja coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że tak naprawdę jest to coś bardziej złożonego niż nam się wydaje. 
Emilka ma mnóstwo energii i w niczym nie przypomina Solenizantki sprzed roku. Chodzi,( ba! biega!), a z Jej słodkich usteczek w każdej minucie ''wypływa potok słów'', zwrotów. Jasno deklaruje swoje potrzeby, uwidacznia nastroje, a nawet buntuje się.  Jej ulubieńcem jest Iwanek - psiak moich rodziców. Dzień bez Iwanka - dniem straconym. Emilka uwielbia zwierzątka, lecz to właśnie tego jedynego ukochała sobie najbardziej. Pies przebywa na zewnątrz, dlatego też w domu obowiązkowo musi mieć zastępniki, którymi są: piesek ''pomańczowany'' i piesek różowy. To nimi bawi się Emilcia i zawsze woła : ''piesek pomańczowany'', piesek różowy chodź! ". Śmiało mogę stwierdzić, że to Jej ulubione zabawki.
 Niedawno zamieściłam post, w którym opisałam Jej pierwsze urodzinki. Łezka kręci się w oku, gdy pomyślę jak wiele - i jak niewiele  się zmieniło. Nadal jesteśmy we troje.  Standardowy model: mama, tata i dziecko, choć myśl o powiększeniu naszej rodzinki tkwi gdzieś w środku i - mam nadzieje - kiedyś doczeka się realizacji.  Często patrzymy na Emilkę i wiem, że myślimy o tym samym... Jaka Ona jest już duża...
Jak wiele przeszła, a patrząc na Nią nie widać tej historii, jest zdrową, silną dziewczynką - naszym Skarbem, oczkiem w głowie.
Przyjęcie urodzinowe odbywa się w niedzielę. Wspólnie idziemy na Mszę Świętą i jak to zwykle bywa - przed wejściem do kościoła, napominam Emilkę: '' Idziemy do Bozi, musisz być grzeczna. Będziesz grzeczna?
 Mina bardzo przekonująca, oczy wlepione w mamusię, a ze słodkich usteczek wydobywa się :

''Tak, Nana bedzie grzecna''.

I nie można powiedzieć, że nie była, ale sprawiła, że całe zrzeszenie wiernych zwróciło na Nią uwagę.
Msza zbliżała się ku końcowi, gdy ni stąd, ni zowąd delegacja z parafii postanowiła złożyć życzenia dla księdza. Był to dzień Jego imienin, toteż kapłan poczuł się zobowiązany do dłuższych podziękowań. Emilka siedziała w wózku, ksiądz dziękował i dziękował i ...dziękował. Emilcia zaczęła się nudzić, więc mój Mąż postanowił, że wyjmie Ją z wózka. 
Widząc moje dezaprobujące spojrzenie - dodał:

Przecież nigdzie nie pójdzie. 

Ale poszła. Najpierw niepewnie, potem dalej i dalej.
Zaniepokojona coraz pewniejszymi ruchami naszej Dziecinki w stronę ołtarza, nakazałam Danielowi, by poszedł po Nią. W odpowiedzi usłyszałam:

Nie bój się, zaraz wróci...

A potem :

O kurde, idź po Nią!

Ja? Ty Ją puściłeś!

Wzajemnie wymieniamy nakazy, a nasza Mała - jeden, dwa, trzy... i stoi obok księdza, który komentuje:

Patrzcie ludzie - jaka odważna! No chodź tu, dalej...

Daniel biegnie za Nią, a ja ''purpura'' na twarzy.
Oficjalnie dwa latka zostały rozpoczęte:)

Później przyjęcie, rodzina, prezenty. Emilka jak to na dwulatkę przystało: była '' na NIE''.
Zdmuchniesz świeczkę?:
NIE.
Otwórz prezencik:
NIE.
Uśmiechnij się do zdjęcia:
NIE.

I tak od NIE, rozpoczęło się świętowanie drugich urodzinek.

Było cudownie, choć brakowało mi rozbieganej gromadki dzieciaków, zabaw, ogrodu. 
Brakowało mi dzieciaczków - takich jak Emilka.  Rodzinka musi wziąć się do roboty:)
Emilka czarowała wszystkich, choć  - jak to się ostatnio bardzo często zdarza - miała momenty ''na Mamę''. Ma być mama i tylko mama. Mama ma podać, mama ma trzymać. Mam być tylko z mamą. Moja Księżniczka...

A  w skrócie było tak:

 1. Mama własnoręcznie wycięła dwójkę;-)Wydaje mi się, iż słowo ''własnoręcznie'' nie musiało tutaj zaistnieć.


 2. Torcik cudowny. Moje zadowolenie 100%


 3. Było wspólne ''dmuchanko'' świecy.


4. Uśmiechy ''od ucha, do ucha'' przy okrągłym stole;-)


5.Produkowanie i...
6. ...produkowanie i...

 7. produkowanie... baniek mydlanych.

 8. Był nawet pojawiający się wręcz w równych ostępach czasowych i trwający przez całe Święto lament Emilci. ''Cacany'' Iwanek zamknięty, bo goście, a  Emilcia rozpacza, bo brak wolności temu, którego uwielbia, który chodzi za Nią ''krok w krok''.






 9. Nastąpił sen... Nagły, nieprzewidywalny, no i w całym opancerzeniu.


Śpiąca Królewna:*

wtorek, 6 sierpnia 2013

Śpieszmy się kochać...


ks. Jan Twardowski

Spieszmy się

Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą
zostaną po nich buty i telefon głuchy
tylko to, co nieważne jak krowa się wlecze
najważniejsze tak prędkie, że nagle się staje
potem cisza normalna więc całkiem nieznośna
jak czystość urodzona najprościej z rozpaczy
kiedy myślimy o kimś zostając bez niego 

Nie bądź pewny, że czas masz, bo pewność niepewna
zabiera nam wrażliwość tak jak każde szczęście
przychodzi jednocześnie jak patos i humor
jak dwie namiętności wciąż słabsze od jednej
tak szybko stad odchodzą jak drozd milkną w lipcu
jak dźwięk trochę niezgrabny lub jak suchy ukłon
żeby widzieć naprawdę zamykają oczy
chociaż większym ryzykiem rodzić się nie umierać
kochamy wciąż za mało i stale za późno 

Nie pisz o tym zbyt często lecz pisz raz na zawsze
a będziesz tak jak delfin łagodny i mocny 

Spieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą
i ci co nie odchodzą nie zawsze powrócą
i nigdy nie wiadomo mówiąc o miłości
czy pierwsza jest ostatnią czy ostatnia pierwszą


Śp. Sylwii, + 3.08.2013.

Nie zdążyłyśmy nawet wypić wspólnej kawy...
Niekiedy witałaś mnie swoim pięknym uśmiechem, gdy spacerowałam z Emilką.
Chodziłaś po ogrodzie - '' za rękę '' z chłopakiem.
Szczęśliwi, zakochani, młodzi...
Byliście tak piękni.
Ty byłaś piękna...
Moja kochana 21 - letnia Sąsiadko...
Odeszłaś za szybko Sylwuś.

Zawsze pozostaniesz w naszym sercu...
Dziś Twój pogrzeb.
Piękna pogoda, tony białych róż...
Łzy i rozpacz...
Chyba tak samo jak każdy - i ja nie mogę uwierzyć...
Że nie spotkam Cię jadącą na rowerze, z beztroskim młodzieńczym uśmiechem, z rozwianymi włosami,
Że nigdy  już  nie powiesz mi szybkiego '' cześć'', zwracając z uwagą swoje oczy...
Że nie będziesz spacerować po ogrodzie, nie pójdziesz '' na maliny''...
Wiem, że jesteś TAM, gdzie każdy kieruje swe myśli.

Byłaś wspaniała...
Żegnaj Sąsiadko...

niedziela, 4 sierpnia 2013

Częstochowa

Ostatni raz byłam tam tuż przed maturą. Stałam wtedy przed cudownym obrazem Matki Boskiej, przekonana, że wkrótce czeka mnie  największe wyzwanie życiowe -  egzamin dojrzałości. Tak niewielki był wtedy świat, w obrębie jakiego się poruszałam...

Od tego czasu minęło 8 lat, a ja po raz drugi w życiu ujrzałam to cudowne oblicze. Kraty, a za nimi Ona... Matka Boża. Stałam wtedy przed Nią, już nie jako nastolatka z ''III P'', lecz jako Mama, która  nareszcie odwiedziła Tą, do której myśli dużo wcześniej podążały. Stałam przed Nią z Mężem i najukochańszą Córeczką - Darem, Cudem, spełnieniem Marzeń i wiedziałam, że jestem tu, gdzie już dawno powinnam być. Wzruszenie, mimowolne łzy i ta pieśń, która chwyta mnie za serce za każdym razem. Ten zakątek, który chyba każdemu i za każdym razem przynosi ukojenie. 

W Częstochowie byliśmy niedawno -  w czerwcu 2013 roku, tuż przed 2. urodzinkami Emilki. Tłumy ludzi, pielgrzymki, stowarzyszenia, kapłani... Każdy podążał do Niej, która pośród tego wszystkiego była Ciszą, Ukojeniem, Ostoją, Zjednoczeniem. Byliśmy tam i my, we Trójkę. Emilka - jak na Jej energię, którą zwykle ujawnia, kiedy zabieramy Ją na Mszę Świętą, była bardzo spokojna. Rozglądała się wokoło i miałam wrażenie, że jest trochę zdezorientowana. Wszystko bacznie obserwowała, a Jej oczka stopniowo rozbudzały się od ciekawości. Co chwilę zerkałam na Nią, tuliłam, kiedy zapragnęła ''na rączki'' do Mamy. Byłam szczęśliwa...

Po pobycie na Jasnej Górze, udaliśmy się do Parku Miniatur Sakralnych, który znajdował się kilka kilometrów dalej. Pojechaliśmy tam z myślą, by zobaczyć największą na świecie statuę Jana Pawła II. Dotarliśmy na miejsce i  rozpoczęliśmy spacer wzdłuż alejek, '' światowych i europejskich kościołów'', pomników, by na końcu odetchnąć i zobaczyć nasz cel: ogromnego Jana Pawła II, który zajmuje szczególne miejsce w moim sercu...
Wjeżdżamy:)



Ja idę, a Wy?


Chwila odpoczynku


Siedzimy. Nic się nie dzieje:)



Też tam idę!