piątek, 29 listopada 2013

Versatile Blogger Award, czyli obnażona ja

Dzisiaj post na wesoło.
Emilka od dwóch godzin śpi, ja zabieram się za pisanie, bo mam dla Was siedem pikantnych faktów o mnie. Na samym początku zwrócę się jednak do Ani z bloga:


W tej chwili przypomniałam sobie o Twojej - dużo wcześniejszej - nominacji. Dziękuję bardzo, teraz ''tu'' - u siebie. Muszę nadmienić, że w trakcie tworzenia tego wpisu zorientowałam się, że Liebster Blog♥ , to nie to samo, co gra, którą zaprezentuję dzisiaj;).
W związku z tym, na zadane pytania postaram się odpowiedzieć w innym poście, w niedalekim czasie.



Bardzo dziękuję za nominację do Versatile Blogger Award, którą otrzymałam od Mamy z bloga:



 Siedem faktów o Mamie Mini:


1. Kawoholiczka

Tak, tak - przyznaję: jestem kawoholikiem. Dzień bez czarnej z mlekiem - dniem straconym, czytaj: ''zmulonym''. Ostatnio złapałam się na tym, że nie kończy się już na jednej filiżance. Do normalnego funkcjonowania potrzebuję o wiele więcej. Z tęsknotą wspominam okres ciąży, kiedy wcale nie piłam ''mej towarzyszki dnia codziennego''. Czego się nie zrobi dla małego Okruszka?
I wraz z rozpoczęciem  ''obnażania'', uroczyście deklaruję moje wyrzeczenie adwentowe nr 1 - zero kawy.


2.  Książkożerca

Uwielbiam czytać, i w pełni zgadzam się ze słowami U. Eco: ,,Kto czyta książki, żyje podwójnie". 
Wierzę w takie życie - poza swoją egzystencją. Bytowanie w realiach czytanej literatury. Śmiejcie się, ale już niejednemu mówiłam, że słyszę głosy postaci, o których czytam. ;)
Pociesza mnie fakt, że z tym -podobno- nie jestem sama:)

Najlepsze momenty na czytanie? Noc, pora gotowania obiadku = staniu nad gotującą się zupką.


3. Krakowiaczka jedna!

W  latach mej młodości (16, 17 lat?), należałam do wiejskiego zespołu ludowego. Tańczyliśmy, śpiewaliśmy, uświetnialiśmy dożynki - innymi słowy: piastowaliśmy tradycje folklorystyczne. Nigdy nie zapomnę wyjazdów wozem konnym na huczne imprezy okolicznościowe - w innych wioskach.  Nasza grupa miała być reaktywacją dawnego zespołu, który tworzyli mieszkańcy naszej wsi. Niestety, nie przetrwała.
 

4. Wypominajka

Hmm... Powiem tyle: wszystko (no prawie) wybaczam, ale nic nie zapominam! Lubię prawić wypominki, i strasznie się nakręcam - jak już ktoś ''zalezie mi za skórę''. 
Walczę z tym, ale to chyba moja cecha wrodzona. Jak myślicie, kto jest moim wiernym słuchaczem? 
Tak, mój Mąż:) 
On też tak ma :)

5.  Sztuczne zapędy

Dokładniej: słomiany zapał. Planów wiele, realizacja na poziomie 1. Już od dawna stawiam sobie wiele celów, których finalizację zakładam na ''jak najbiższą przyszłość''.
Niestety, na zamiarach się kończy.

6. Niepoprawna wegetarianka

Mięso? Może dla mnie nie istnieć. Gości w moim menu około trzech, czterech razy w miesiącu. Nie dlatego że piastuję ideę wegetarianizmu czy tak bardzo żałuję wszystkich zwierzątek, które lądują na naszych talerzach, po prostu - nie przepadam. Niekiedy zjadam, bo serwuję ''normalne obiadki'' mojej rodzince, i nie mam zamiaru gotować dla siebie - innych potraw. 
Przyznam - ''uczę się'' jeść mięso. ;)

7.  Rodzący się nagle i okresowo zanikający - zakupoholizm

No jestem. 
Jestem zakupoholiczką - ubranek dla Emilki. 
Uwielbiam. 
Jak wiele kobiet - kocham zakupy, ale od czasu pojawienia się na świecie Emilki, zamiar kupienia SOBIE bluzki, kończy się zwykle na wylądowaniu w sklepie dziecięcym, w efekcie czego, garderoba mojej Córci znacznie się powiększa. Mam okresy kiedy kupuję, czasem wiele, ale też czas, w którym zupełnie nie odwiedzam sklepów,  i nie odczuwam takiej potrzeby. Mój zakupoholizm traktuję jako ''okresowo zanikający''.

:-) Blogi, które nominuję:



http://minioweszczescie.blogspot.com/

http://malinscy.blogspot.com/   (czekam na kontynuację bloga - w bliskiej lub dalekiej przyszłości)



http://tysiacgramcudu.blogspot.com/

Liczę, że zaspokoicie moją ciekawość ;)


P.S. Nie wiem czy uwierzycie, ale od momentu, kiedy pobrałam na komórkę aplikację bloga, zorientowałam się, że mam skrzynkę e-mail (inną od tej, jaką używałam przy blogu, i ogólnie - wcześniej ;/), w której - wylądowały prywatne wiadomości;/// Przepraszam za to, że nikomu -nigdy- nie odpisałam.  Nie wiedziałam, że takową posiadam. Żenada. Moje zacofanie postępuje...

Litery małe, bo wstyd ;)

Pozdrawiam!



środa, 27 listopada 2013

Słowotok

Emilka z każdym dniem zaskakuje. Naśladuje, powtarza, podsłuchuje wszystkich domowników tudzież innych, którzy zawitają w nasze skromne progi. W niedzielne popołudnie odwiedziła nas moja koleżanka. W zamierzeniu - szybka kawka, bo Jej się spieszy, a w efekcie - plotki, ploteczki, plotunie, które stopniowo przerodziły się w dłuższe pogaduchy. Emilka, w tym dniu nieco rozdrażniona, pragnąca za wszelką cenę zyskać całą uwagę mamy na Nią samą, usilnie chciała ''wypchać'' mnie z pokoju, tak bym mogła zająć się wyłącznie Nią, a nie naszym gościem. Po krótkiej chwili dała za wygraną i z uśmiechem na ustach włączyła się w naszą dyskusję. Czas mijał, a Emilka ponownie zaczęła uwidaczniać swoje zniecierpliwienie. Tym razem nie próbowała zmusić mnie do opuszczenia pokoju, lecz prosto z mostu rzekła:

- Ciocia, zbieraj się już, dobrze?

I wszystko stało się jasne :)


Od jakiegoś czasu prowadzę zeszycik, w którym skrupulatnie notuję najzabawniejsze, najbardziej twórcze i unikatowe słówka i zwroty, które w danym dniu wypowiedziała moja Córeczka.
Dziś przedstawiam Wam:


-,, Tatusior- lilipusior''  (Do Tatusia, rym wymyślony przez małą Oratorkę.)
- ,, Ty jesteś taka dama.''
- ,,Emilka jest mądra. Wszystko podsłuchuje.'' 
- ,, Co ten pan wyprawia? Pan też nie ma włosów - jak tata.''  (Komentuje, kiedy widzi Romana z Na Wspólnej. I w tym miejscu należy się wyjaśnienie - Tatuś włosy posiada, ale wg Emilki -  każdy, kto nosi bardzo krótką fryzurkę, czyli  jest ogolony, to znajduje się na równi z kimś, kto w ogóle nie posiada włosów lub też po prostu łysieje.)
Dodam, że nasza Mała ma teraz okres, w którym Jej uwaga zwrócona jest w szczególny sposób na różnice wynikające z wyglądu poszczególnych osób.  Bacznie przygląda się włosom bądź oczom.)


I najlepsze:

- ,,Oooo, ale Emilka ma spódnicę! Taką... niebezpieczną! 
(W momencie, gdy mama ubrała Emilkę w nową spódniczkę.)


I tak - stopniowo - mały zeszycik zapełnia się coraz to nowymi hasłami, których autorką jest moja kochana Mała Mi.

Zdjęcie dnia:

''Papugowanie'' nie dotyczy tylko sfery słownej. Tu: ''stoi na głowie'' - tak jak krówka - wierna towarzyszka, testerka ćwiczeń.
















 

niedziela, 24 listopada 2013

Stara matka-trzydziestolatka

Hmm... Jak zacząć? 
Kilka dni temu przeczytałam w popularnym czasopiśmie dla mam list pewnej kobiety - starej, trzydziestoletniej matki. Tak, tak - to nie błąd. Ma trzydzieści lat i jest stara.
Urodziła pierwsze dziecko, szefowa kąśliwie zwróciła się do niej per '' młoda mama", w pracy patrzą nań dziwnie, a Ona się nie wstydzi, bo jest szczęśliwa, i wcale nie ważny dla niej jest fakt, że ma trzydzieści lat, że dopiero w tym wieku została pierworódką, i że - jak to wielokrotnie, choć niejednoznacznie  podkreśliła w swym liście - JEST STARA. Zwróciła także uwagę na pogląd, że mama 30+, według norm panujących w naszym kraju, to kobieta, która doświadcza późnego macierzyństwa, a zarazem ktoś, kto może zagwarantować swemu dziecku najważniejsze wartości życiowe, pielęgnować jego pasje. Podkreśliła, że ten ''sędziwy'' wiek, to najlepszy okres na posiadanie potomstwa, bo kobieta jest wtedy dojrzałą, świadomą siebie istotą.
Przeczytałam list, którego ideę powyżej postarałam się Wam przedstawić i poczułam się:

a) dziwnie
b) młodo
c) zagubiona społecznie

Z pozoru zwykły list, a zawiera w sobie mnóstwo, według mnie, schematów, jakimi na bieżąco ''karmiona'' jest współczesna matka-polka, a tym samym całe społeczeństwo.

Po pierwsze, czy kobieta trzydziestoletnia, mama, to już mama w podeszłym = późnym wieku? Stara, jak to zaznaczyła autorka listu? Szczerze mówiąc, gdy przeczytałam jej notkę miałam mieszane uczucia i odczułam pewnego rodzaju zagubienie społeczne. Ja, mama - a nie wiem jak myślą ludzie. Ja, mama - a wydawało mi się, że trzydziestka, to jakby norma wiekowa dla mam, to młodość, i ta, która w tym wieku dostąpi radości płynącej z macierzyństwa będzie nazywana ''młodą mamą'', bo taką po prostu jest. Wyrażenie to nie będzie ironią z ust wypowiadającego, kpiną z późnego macierzyństwa - jak to miało miejsce w wypadku przełożonej autorki listu, lecz oczywistością.  Nie napisałam, że umowa o pracę tejże kobiety, nie została przedłużona. Ale to już chyba inna kwestia. 
Z moich obserwacji wynika, że kobiety rodzą swoje pierwsze dziecko: w wieku 20-24 lat lub w wieku 25-32. Tak sytuacja pierworódek przedstawia się w moim otoczeniu, i zarówno grupa pierwsza, jak i druga to młode matki. Młode nie ze względu na to, że mają pierwsze dziecko, lecz z uwagi  na ich metrykę. Urodziłam Emilkę, kiedy miałam lat 24. i  zawsze myślałam, że to odpowiedni wiek na dziecko. Nie przeczę, że kobieta trzydziestoletnia ma więcej do zaoferowania swojej dziecinie, bo więcej doświadczyła, zrozumiała, jest dojrzalsza, pewna siebie, no tak pewnie jest, ale czy to nie tylko schematy? Od każdej reguły są wyjątki, a wiele przypadków nie da się opisać. W końcu wszystko zależy od  dojrzałości emocjonalnej danej osoby, i jestem pewna, że niejedna ''osiemnastka'', może być wspaniałą mamą. Po drugie, czy rzeczywiście nasze społeczeństwo uważa mamę 30+ za ''już nie taką młodziutką''? Wydawało mi się, że ta granica znacznie się wydłuża. Kariera, często problemy natury zdrowotnej, które stanowią główną przeszkodę w drodze do macierzyństwa,  budowa domu, czy pogoń za marzeniami. Dla wielu ludzi to schemat, w którym upatrują swojego życia, bo doskonale pasuje do sytuacji, w jakiej aktualnie się znajdują. Kolejnym ogniwem jest dziecko. Najczęściej kończy ono powyższy łańcuszek, ale zdarza się także, że i od niego się on rozpoczyna, i wraz z nim przechodzi przez kolejne lub wybrane etapy.
Nasze babcie czy mamy rodziły wcześniej - chyba każdy to wie. Wydawało mi się, że w dzisiejszym świecie mama 30+, to młoda matula. Co więcej, byłam przekonana, że żadna mama rodząc w tym wieku swoje pierwsze dziecko nie myśli, że doświadcza późnego macierzyństwa.

Abstrahując od listu, a patrząc na nasze polskie, a może nawet na światowe celebrytki. Dlaczego aktorki, piosenkarki, inne cieszące się popularnością diwy, które rodzą swoje pierworodne, nie ważne w jakim wieku, zawsze mianowane są przymiotnikiem "młode''? Czy chodzi tylko o podkreślenie, że to ich ''pierwsze'', czy one nie tylko są zawsze młode=piękne, ale i wiecznie postrzegane jako młode matki - nie ważne, ile aktualnie mają lat.

Kobiety, jak to jest?
Jak postrzega nas społeczeństwo, i jakimi my się czujemy?
Kiedy jest ten odpowiedni czas?










czwartek, 21 listopada 2013

Słuch, którego nie zbadano

Podobnie jak 6 miesięcy temu - tak i wczoraj - byliśmy w Poradni Diagnozy i Rehabilitacji Wad Słuchu. Emilka wiedziała w jakim celu tam jedziemy (przez kilka dni poprzedzających wizytę uświadamiałam Ją jak będzie wyglądało badanie), a jednak efekt końcowy był identyczny jak sprzed kilku miesięcy - nie pozwoliła się zbadać. Nie pomogły moje prośby, wtór Męża czy łagodne namowy Pani dr. Nie pomógł specjalny króliczek, który stanowi coś w rodzaju ''wyjścia awaryjnego'' - dla wyjątkowo opornych pacjentów, a także, a chyba nawet głównie - jest metodą badania słuchu, która opiera się na zespoleniu bodźców słuchowych ze wzrokowymi. Fenomen tej zabawki polega na tym, że mały kuracjusz, u którego w  danej chwili przeprowadzane jest badanie słuchu - przyrząd znajduje się w uszku - może sterować tańczącym króliczkiem. W naszym przypadku właśnie to miało być elementem zapraszającym do współpracy. Urządzenie zainteresowało Emilkę, ale nie na tyle, by mogła przestać wypowiadać swoje stanowcze: ''Nie chcę'', które było dopełnieniem zakrywania uszu - rękoma, i które w rezultacie sprawiło, że pożądana cisza nie zagościła ani na chwilę.
W efekcie usłyszeliśmy: ''Proszę pojawić się za pół roku. Emilka będzie większa, łatwiej się jej przetłumaczy."

Frazę, której brzmieniem pożegnaliśmy gabinet lekarski kilka miesięcy temu...:)
Miałam wrażenie, że "Dzień Świstaka" nie należy tylko do amerykańskiej beletrystyki filmowej, ale i mojej codzienności.
Cóż, zdarza się. Mój zbuntowany Aniołek nie pozwala się ostatnio zdominować.

Bunt dwulatka?
Chyba naprawdę wierzę w to pojęcie.









poniedziałek, 18 listopada 2013

Światowy Dzień Wcześniaka

17 listopada...
Święto tych najmniejszych, święto naszej Córeczki.

Już po raz drugi mieliśmy okazję uczestniczyć w spotkaniu organizowanym m.in. przez Klinikę, w której - niespełna dwadzieścia dziewięć miesięcy temu - przyszła na świat nasza nieco ponad kilogramowa Emilka.
W sobotnie przedpołudnie gmach Opery Krakowskiej wypełniony był po brzegi. To właśnie w tym miejscu mieliśmy świętować - dar życia i zdrowia.
To właśnie tu, mieliśmy się spotkać z tymi, którzy patrzą na swoje dzieciątko i myślą o nim w kategoriach Cudu.
To tu - miałam spotkać moje kochane Mamusie, o których nie raz wspominałam na tym blogu.

I tak też się stało. Była mama Adusia - z Mężem, młodszą siostrą Amelką i trzema, cudownymi blond - Księżniczkami: Zuzią (wierną kopia Mamy - tylko upewniłam się w tym, co od dawna widziałam), Antosią (Która co jakiś czas obdarzała mnie swoim cudnym uśmiechem) i Lencią (niezwykłe było to, że dokładnie rok temu, to Ona właśnie, tak samo jak i teraz - złapała mojego Męża za rączkę i pozwoliła się prowadzić). Dziewczynki stanowiły chyba centralny punkt zainteresowania, a ja nie mogłam się nadziwić, jak bardzo są do siebie przywiązane, jak każda wodzi wzrokiem za siostrzyczką, i jak bardzo są różne. Mogłabym patrzeć na nie godzinami. Dodam, że wzięłam sobie do serca, że muszę trochę ''ujarzmić'' moją tryskającą energią Dziecinę, by na moje polecenia reagowała tak, jak Zuzia, Tosia i Lenka na słowa swej Mamy:)

Burza loczków na głowie, piękne duże oczka...Karolinka. To właśnie nasza szpitalna Sąsiadeczka, córeczka Madzi, oaza spokoju. Nie mogłam oderwać wzroku, kiedy z zaciekawieniem obserwowała trwające przedstawienia i przemowy, a po zakończeniu każdego kolejnego - klaskała. Karolcia powiedziała nam piękny wierszyk, a Jej oczka błyszczały niczym gwiazdki na niebie.

Niestety, z przyczyn zdrowotnych, nie mogła być obecna Ewcia z Hanią i mama Marysi - Beatka. Czuło się, że nasz ''Kamienny'', nie jest obecny w pełnym składzie...

Śmiech, wzruszenia, wspomnienia i to, czym na bieżąco się wymieniamy, stanowiło główny temat naszych rozmów. Podziwiałyśmy nasze Córeczki i chyba każda z nas widziała, jak bardzo różnią się od siebie. Ciekawe jest to, że Emilcia, która z reguły w towarzystwie jest spokojna i opanowana, w tym dniu nie mogła usiedzieć na miejscu :) Patrzyłam na Nią i  jak każda z Nas - nie wierzyłam... 
Nasze dzieci chodzą, mówią...Są z Nami. To już nie maleńkie Okruszki, ale duże, silne dziewczynki:)

Wykłady, przemówienia, przedstawienia artystyczne i muzyczne - to uświetniło ten wyjątkowy dzień. Profesor z Kliniki informował zebranych o najnowszych badaniach, wskaźnikach i statystykach związanych z
przedwczesnym porodem. Okazało się, że znamienny dla nas rok - 2011 - był okresem, kiedy odratowano najwięcej urodzonych w tym czasie wcześniaków. Całość uzupełniona została szczegółową prezentacją multimedialną, której centrum stanowiły nie tylko liczby i statystyki, ale także zdjęcia i hasła. Tym, co najbardziej zapadło mi w pamięć - z całej prezentacji - było hasło. Niby proste, ale tak bardzo znaczące, dające tak wielką nadzieję:


,, Rodzą się wcześniej, bo mają więcej do zaoferowania światu.''


Zdanie, które poprzedziło prezentację dotyczącą sławnych wcześniaków (Mark Twain, Stanisław Wyspiański, Albert Einstein, Isaac Newton...). Sentencja, która zdaje się potwierdzać, że niemożliwe staje się możliwe, że dzieci, które przyszły na świat przed terminem, mają taką samą szansę - jak inne - zawojować światem. 

By nie zostać posądzoną o plagiat, dodam:


Drogie Wcześniaczki, Drogie Mamy!

Światowy Dzień Wcześniaka przypadał wczoraj, ale ja - z całego serca - pragnę Wam życzyć dużo zdrówka - dla Was i dzieciaczków, szczęścia, niekończącej się wiary, wytrwałości i takiego wsparcia, jakie ja otrzymałam. Życzę Wam niegasnących marzeń i planów.  Życzę, by nadzieja towarzyszyła Wam nawet w momentach, kiedy wydaje się, że nie ma już odwrotu, że świat się od Was odwrócił. 
W szczególny sposób łączę się z Wami, bo kto, jak nie Wy rozumiecie - często nawet i bez wypowiadania słów...








Nasz ''Kamienny Krąg''

Ciociu! Nie ruszaj mojej mamy!

Balony, to co dzieciaki lubią najbardziej. Emilka, Lenka i Tosia

Karolinka pojechała, co my teraz zrobimy?

Pa Kochana, trzymaj się!

Dobra, może być zielony

Nasz Cud




 


Kiedyś tam będziesz miał dorosłą duszę
kiedyś tam, kiedyś tam…

Ale dziś jesteś mały jak okruszek,
który los rzucił nam.

Skarbie mój, ty śpij, ty śpij, a ja,
skarbie mój, do snu ci będę grał.
Kiedyś tam będziesz spodnie miał na szelkach,
kiedyś tam, kiedyś tam…

Ale dziś jesteś mały jak muszelka,
którą los rzucił nam.

Kiedyś tam będziesz miał dorosłą duszę,
kiedyś tam, kiedyś tam…

Ale dziś jesteś mały jak muszelka,
którą los rzucił nam. 
Seweryn Krajewski, Kołysanka dla Okruszka













czwartek, 14 listopada 2013

''Mocni ojcowie. Mocne córki"

,, Mężczyźni, dobrzy mężczyźni. Potrzebujemy was. My wszystkie - matki, córki i siostry - potrzebujemy waszej pomocy w wychowaniu zdrowych kobiet. Potrzebujemy waszej męskiej odwagi i mądrości, ponieważ wy - ojcowie - bardziej niż ktokolwiek inny macie wpływ na życie naszych córek."

                                                                                                  Meg Meeker, Mocni ojcowie. Mocne córki. 10 sekretów ojcostwa.


Wiele mam, a wśród nich i ja,  potrzebuje poradników, by pogłębiać wiedzę na temat macierzyństwa. Często sięgam po artykuły i książki dotyczące zdrowia i wychowania dziecka. Szukam w nich nie tylko rad, ale i konkretnych przykładów postępowania ujętych w formie scenki z życia danej rodziny. Właśnie po takie pozycje sięgam najchętniej  i takimi z wielką przyjemnością się dzielę.

''Mocni ojcowie. Mocne córki'', to prezent jaki otrzymał mój Mąż od swej siostry w ramach czerwcowego Dnia Ojca. Książka zaintrygowała mnie swoim tytułem, więc z wielką przyjemnością to ja pierwsza zapoznałam się z jej zawartością. Pochłonęła mnie w całości, i tak jak obiecywano - wyzwalała radość, zdziwienie, aprobatę, ale i irytację.
Autorka w sposób odważny i konsekwentny tłumaczy w niej rolę ojca w życiu córki. Konkretne fakty, poparte badaniami naukowymi są skarbnica wiedzy na temat powszechnych zachowań, z jakimi mamy do czynienia na co dzień. Mimo różnic mentalnych (środowisko amerykańskie), wspomina o kwestiach uniwersalnych dotyczących typowych zachowań pojawiających się na linii rodzic - dziecko (szczególnie relacje miedzy ojcem a córką), problemach natury psychologicznej (samoocena, bunt młodzieńczy, potrzeba akceptacji), społecznej (wpływ środowiska na dziecko, rola internetu, wszechobecny ideał piękna i doskonałości) moralnej (seksualność) , a nawet i zdrowotnej (problem anoreksji a wpływ ojca na zachowanie córki).

Ojciec ukazany jest jako:

- promotor wzorców zachowania, ten, kto w odróżnieniu od mamy stawia na pragmatyzm, szuka rozwiązań a nie próbuje wczuć się w sytuację. 

- bohater, który uczy asertywności, szacunku do własnego ciała, samoakceptacji. Który promuje piękno wewnętrzne (tu uwaga: Tato chwal głównie za cechy charakteru, rzadziej za wygląd zewnętrzny i osiągnięcia).

 ,,Niech wie, że stanowi wartość w twoich oczach nie tylko przez to, co robi, ale przede wszystkim przez to, kim jest. Masz wielką szansę przekazać jej jedną z najważniejszych lekcji w życiu."*
- obrońca przed współczesną popkulturą. Zadanie dla taty: niwelowanie przekonania, że piękno wykreowanie przez telewizję, internet, czasopisma stanowi o wartości i doskonałości człowieka.

- ktoś, kto w życiu codziennym przekłada własne przekonania i światopogląd na swoje zachowanie.
- ten, który ustala granice, stawia ograniczenia, jest wytrwały - niezależnie od sytuacji. Kontrola rodzicielska bez obawy, że w oczach córek wyjdziemy na ''zatwardziałych'' i zacofanych (tu: Tato, zwracaj uwagę na to z kim spotyka się córka - koniecznie poznaj tego człowieka).

- ktoś, kto przekazuje największe życiowe prawdy: religia, cnoty, wartości. Kto doradza, słucha, uczy radzić sobie z emocjami, spędza z Nią czas (tylko we dwoje - taka swoista chwila ''dla nas''.)

,,Gdy Twoja dwulatka ma napad wściekłości, zaprowadź ją do osobnego pomieszczenia i nie zwracaj uwagi aż się uspokoi. Zrób dokładnie to samo, gdy ma 16 lat".*

Autorytet, ''wyznacznik'' doskonałości lub niedoskonałości. Córka patrzy na mężczyzn przez pryzmat ojca.
 

Autorka zwraca uwagę na stałą obecność ojca przy dziecku, ale nie zapomina o mężczyznach, którzy z przyczyn losowych nie mogą sprawować opieki nad swoimi córkami. Nikogo nie wyklucza, nie moralizuje, lecz potwierdza swoje teorie badaniami naukowymi. Znamienne jest to, że książka napisana została z myślą o każdym - niezależnie od wyznania, pozycji społecznej czy rodzinnej. Moim zdaniem to doskonała lektura nie tylko dla ojców, ale i matek. Bo nikt lepiej niż my - kobiety - potrafi przekonać mężczyzn do swojego zdania:)
..........
Ostatnio, w gronie przyjaciół dyskutowaliśmy  na temat opisanej przeze mnie książki. I tu słuszna uwaga naszego przyjaciela:

,, Jak tata będzie taki idealny, to córka w życiu nie znajdzie sobie męża, bo nie spotka drugiego takiego wyjątkowego.''

;-)
Hmm... A może spotka?


* zdania ujęte w cudzysłowie są wypowiedziami Meg Meeker z ,, Mocni ojcowie. Mocne córki. 10 sekretów ojcostwa".




                                                                                          

środa, 6 listopada 2013

Pożegnanie ze smokiem

Wczoraj mieliśmy nasze małe święto. Minął tydzień, od kiedy Emilka ostatni raz użyła swego - jak do owego dnia - niezbędnika dnia codziennego -  smoczka, zwanego przez nań ''mumolkiem''.  Szanowny Pan ''Mumol'' był zawsze, a jego obecność przy zasypianiu była obowiązkowa. Nigdy nie przeszkadzało mi to, że nasza Córcia go ma, a tym samym używa. Przez ostatnie tygodnie - przed tym wielkim wydarzeniem - zaczęłam się nieco niepokoić, bo wołała o niego nie tylko przed snem, lecz często w ciągu dnia. Złapałam, a raczej złapaliśmy się, bo ''zamieszana'' była w to większa liczba osób, że ''mumolek'' stopniowo zaczyna zyskiwać nową funkcję - jako czasowy uspokajacz. Gdy Emilka miała gorszy dzień, płakała - smoczek do buzi i świat stawał się od razu piękniejszy. Zawsze broniłam się przed tym, by tak postępować, ale  wyszło to jakoś niespodziewanie. Emilka uwielbiała swojego przyjaciela. Miała jeden, sprecyzowany model, jedną firmę, która towarzyszyła Jej od pierwszych chwil. Około miesiąca temu, kiedy przyszedł czas by wymienić mumola na nowszy model, celowo wybrałam inną firmę. Gdzieś po cichutku pomyślałam: ''Weźmie nowego do buźki i jak to zwykle bywało - zacznie pluć i wołać o innego.'' Nie dość, że tak się nie stało, to Emilka od razu ukochała sobie nowego przyjaciela. Byłam w szoku, bo wcześniej nie było mowy o zmianie na inną firmę. W sumie to nie miałam zamiaru jeszcze Jej oduczać -  choć niektórych dziwił widok smoczka w ustach dwulatki. Specjalnie nie przejmowałam się tym, choć przykłady rodzinne gdzieś po cichutku alarmowały w pamięci. Sześcioletnia dziewczynka ze smoczkiem. Tak, to działo się naprawdę.

Przez ostatnie tygodnie zaczęłam zauważać pewne, znaczące zachowanie u mojej Córci. Niekiedy, choć nie zawsze, wręcz sporadycznie, gdy byli u nas goście, Emilka w  ukryciu wkładała go do buźki, a gdy ktoś skomentował Jej zachowanie - wstydziła się. Mimo wszystko był niezbędnikiem w czasie każdej podróży, niekiedy towarzyszem w zabawie.
We wtorek - ''mumolek'' odszedł - bezpowrotnie, i ku naszemu zdziwieniu - był tym ostatnim.
Mieliśmy kontrolną wizytę u naszej dr, w czasie której (nareszcie!) Emilka miała zrobiony bilans. Hmm...Dodam, że troszkę byłam zdziwiona jego przebiegiem, bo trwał  dosłownie chwilkę. Może to ja mam zbyt wygórowane oczekiwania, albo za wiele sobie wyobrażam, bo z reguły ostatnio na każdej wizycie lekarskiej nastawiam się na coś innego. Generalnie dowiedzieliśmy się, że Emilka waży 12 800 (po chorobie schudła około pół kg ) i mierzy 93 cm. Podobno wysoka:)
Wizyta się skończyła, wsiedliśmy do samochodu, a Emilka zaczęła wołać o ''mumola''. Szukamy dookoła, przekopuję się przez moją torbę i nic. Nie ma. Do głowy zawitała nam jedna myśl, która wydawała się być pewnikiem - został w gabinecie.  I tak też powiedzieliśmy Emilce. Dodam, że za kilka dni Mąż znalazł go pod fotelikiem samochodowym:)

Został u Pani dr, Emilka jest już duża i nie potrzebuje cumelka.

Pierwotnie miałam zamiar kupić następny, ale mój Mąż zainicjował całkiem inny przebieg rozmowy z naszą Małą. Przystałam na to, zrozumieliśmy się bez słów. A co szkodzi spróbować - pomyślałam. Było to zupełnie spontanicznie, bez żadnych planów, że to stanie się właśnie dziś.
Były dopominania, lekkie rozgoryczenie. Wiecie, najbardziej zaskoczyło mnie to, że  nie było paniki i płaczu, które pojawiały się wcześniej, gdy mama zabierała, bo znajdował się w buźcie bardzo długo.
W pierwszym dniu - wielokrotnie - pytała o niego, jednak sama sobie powtarzała: Emilka jest duża, mumolek został u Pani doktor.
Pierwsza noc minęła nad wyraz spokojnie. Nie mogłam uwierzyć, że poszło tak łatwo. 
Brak smoczka zaczął dawać o sobie znać w ciągu kolejnych dni. Zaczęły się nocne pobudki i rozdrażnienie w ciągu dnia. Nie było jakiegoś płaczu, ale Emilka dopytywało o niego. Zauważyłam, że trudniej opanować Jej emocje, łatwiej się denerwowała, częściej wkładała rączki do buzi. Naprawdę łatwo było zauważyć, że jest trochę inna = nerwowa. Byłam skłonna znów zakupić cumelka, ale przyjrzałam się całej sprawie z innej strony i nie było tak źle,  jak zakładałam. Emilcia była bardzo dzielna i w przeciągu czterech dni wszystko wróciło do normy. O ''mumolu wspomina - rzadko, bo już rzadko, ale nie domaga się go. Wrócił spokój, beztroska zabawa.
Z uśmiechem na ustach pokonuje trasy pokojowe w swoim mini samochodziku (mały jeździk, którego otrzymała od Tatusia - w zamian za ''mumola'').
Nie wierzę, ale wiecie - może to głupie - trochę mi żal, moja Dziecina dorasta...
Ten ''mumolek'' był taką namiastką dzidziusia...

''Mumolek'' - ten ostatni.

wtorek, 5 listopada 2013

Ślubne rozmyślania

Lubię patrzeć na miłość.
Miłość, która emanuje z tych, których znam. Którzy niczym karty historii tworzą część mojego losu.
Wpisują się w fabułę życia.
Lubię patrzeć na szczęście. Szczęście, które na swoją kulminację czekało lata. Które ukazało swoje apogeum w jednej, magicznej chwili.
Które nie było dane ''na dłoni'', lecz tworzyło jakby sinusoidę. Raz wzlot, raz upadek.
26 października...
Jesień w pełni, a dla tych dwojga jakby zatrzymał się czas. Czas mierzony godzinami szczęścia.
Koniec października, a na termometrach ponad 22 stopnie. Ich wielki dzień.
Państwo Młodzi - piękni. On - G. jakiego znamy, postawny, przystojny - dziś nad wyraz elegancki, Ona - przepiękna i drobniutka, nasza delikatna G. Wyglądali zjawiskowo, a ja cieszyłam się, że mogłam na TO patrzeć.
Cudnie było oglądać ludzi, których miłość ''działa się'' na naszych oczach - przez wiele, wiele lat. Wspólne ogniska, spacery, szaleńcze i te bardziej wyrafinowane imprezy. Spontaniczne spotkania i planowane wyjazdy. Radość i beztroska. Łzy, rozstania i huczne powroty.
Patrzyłam na Nich , gdy ślubowali sobie miłość przed ołtarzem, a w moim umyśle nakładało się na siebie tysiące obrazów.
Tyle lat, a my jesteśmy nie tylko z nimi, ale i z innymi, którzy stanowią naszą grupę - na dobre i na złe. 
Przyjęcie weselne, siedzimy przy jednym stole. Wszystko wydaje się być idealne, czyli niezmienne. Trwałe, mimo upływu czasu. Wszystko na pozór takie same, ale nikt nie ukrywa tego, że widzi pewną zmianę, że pojawia się jakiś dystans, być może nawet nutka udawania ''dojrzałego'', ''poukładanego'', nad wyraz dorosłego człeka.
Nasza ''paczka'' stopniowo wypełnia się poprzez nowe, zwykle małe osóbki, ale też nieubłaganie wyklucza ze swojego grona. Długi czas starałam się tego nie zauważać, ale z przykrością muszę stwierdzić: tak naprawdę jest. Hmm... Oczy nie chciały widzieć, a serce ''łudziło się'', że to, co było - kiedyś powróci. Stopniowo nasza historia zmienia swe karty, tym samym zmienia bieg. Patrzę na nich wszystkich i zastanawiam się ile jeszcze się zmieni. Czy przyjaźń może trwać aż po kres?  Czy przyjaźń - jeśli jest prawdziwa - pokona próbę czasu, pokona zmiany jakie niesie ze sobą prywatne życie każdej ze stron? Uwielbiam ich wszystkich, są częścią mojego życia, dla Emilki - to kolejne ciotki, następni wujkowie. A co jeśli para naszych przyjaciół zakończy swój związek? Jak trwać przy nich, skoro już nie są razem, a zarówno jedną i drugą stronę określamy mianem: przyjaciel? To nasz autentyczny przypadek, który woła o jakieś sprecyzowanie. Nic nie jest już takie samo, bo zawsze kogoś  brakuje, bo ktoś nie życzy sobie obecności drugiej - kiedyś najbliższej mu osoby. I zaczynają się problemy: na kawkę nie można zaprosić wszystkich razem, bo zawsze trzeba kogoś eliminować, by ktoś inny nie czuł się urażony, bo nie wiadomo jak rozmawiać, by zachować prawdziwość, ale też nie urazić niechybnym zwrotem. Czy przyjaźń może trwać i nie mieć żadnych granic? Czy może trwać nienaruszona?
Wiem jedno - to, co było choć nie powróci w rzeczywistości, zawsze będzie powracać w mej pamięci. I choć kiedyś czas odbierze nam wspólne spotkania, wzajemne więzi, nigdy nie zapomnę chwil, kiedy byliśmy razem.

Czas, który spędziłam nie tylko na tańcu, na rozpraszających myślach, ale i na gonitwie za moją Kruszynką, która tym razem zbytnio nie była zainteresowana imprezą ( nie licząc wrażeń jakich wywarła na Niej Młoda Para, orkiestra i najbardziej zapamiętane - podrzucanie kieliszków). Usilnie chciała na nas wymusić fakt, by świętować na ''polku''. To tam jedynie pozwoliła ''zdjąć się na ziemię'''-  z rąk Mamy - oczywiście :-)


Wesele - cudowne, zabawa do białego rana, wspólne śpiewy, ponadczasowa muzyka.
Emilka spędziła z nami kilka godzin, a potem, w domu - jak się okazało -  czekała na rodziców. Jakie było nasze zdziwienie, kiedy po powrocie Babcia oznajmiła nam, że Emilka wstała po 3.00! Gdy weszliśmy do pokoju nasza Pannica siedziała na łóżku, wyraźnie rozbudzona.
Była 5.30...
Tak rozpoczął się ranek - dzień następny...

Zapomniałam napisać: Kiedy mój kochany Mąż składał życzenia Pani Młodej stało się coś zupełnie zaskakującego - ugryzła Ją ....osa!
To niby jakiś znak?
Mam nadzieje, że jeśli tak, to dobry:)

Pełna powaga:)
Łap mnie!
Gdyby ktoś powiedział mi, że w ostatni weekend października będziemy tak paradować na zewnątrz - wyśmiałabym go:)