wtorek, 5 listopada 2013

Ślubne rozmyślania

Lubię patrzeć na miłość.
Miłość, która emanuje z tych, których znam. Którzy niczym karty historii tworzą część mojego losu.
Wpisują się w fabułę życia.
Lubię patrzeć na szczęście. Szczęście, które na swoją kulminację czekało lata. Które ukazało swoje apogeum w jednej, magicznej chwili.
Które nie było dane ''na dłoni'', lecz tworzyło jakby sinusoidę. Raz wzlot, raz upadek.
26 października...
Jesień w pełni, a dla tych dwojga jakby zatrzymał się czas. Czas mierzony godzinami szczęścia.
Koniec października, a na termometrach ponad 22 stopnie. Ich wielki dzień.
Państwo Młodzi - piękni. On - G. jakiego znamy, postawny, przystojny - dziś nad wyraz elegancki, Ona - przepiękna i drobniutka, nasza delikatna G. Wyglądali zjawiskowo, a ja cieszyłam się, że mogłam na TO patrzeć.
Cudnie było oglądać ludzi, których miłość ''działa się'' na naszych oczach - przez wiele, wiele lat. Wspólne ogniska, spacery, szaleńcze i te bardziej wyrafinowane imprezy. Spontaniczne spotkania i planowane wyjazdy. Radość i beztroska. Łzy, rozstania i huczne powroty.
Patrzyłam na Nich , gdy ślubowali sobie miłość przed ołtarzem, a w moim umyśle nakładało się na siebie tysiące obrazów.
Tyle lat, a my jesteśmy nie tylko z nimi, ale i z innymi, którzy stanowią naszą grupę - na dobre i na złe. 
Przyjęcie weselne, siedzimy przy jednym stole. Wszystko wydaje się być idealne, czyli niezmienne. Trwałe, mimo upływu czasu. Wszystko na pozór takie same, ale nikt nie ukrywa tego, że widzi pewną zmianę, że pojawia się jakiś dystans, być może nawet nutka udawania ''dojrzałego'', ''poukładanego'', nad wyraz dorosłego człeka.
Nasza ''paczka'' stopniowo wypełnia się poprzez nowe, zwykle małe osóbki, ale też nieubłaganie wyklucza ze swojego grona. Długi czas starałam się tego nie zauważać, ale z przykrością muszę stwierdzić: tak naprawdę jest. Hmm... Oczy nie chciały widzieć, a serce ''łudziło się'', że to, co było - kiedyś powróci. Stopniowo nasza historia zmienia swe karty, tym samym zmienia bieg. Patrzę na nich wszystkich i zastanawiam się ile jeszcze się zmieni. Czy przyjaźń może trwać aż po kres?  Czy przyjaźń - jeśli jest prawdziwa - pokona próbę czasu, pokona zmiany jakie niesie ze sobą prywatne życie każdej ze stron? Uwielbiam ich wszystkich, są częścią mojego życia, dla Emilki - to kolejne ciotki, następni wujkowie. A co jeśli para naszych przyjaciół zakończy swój związek? Jak trwać przy nich, skoro już nie są razem, a zarówno jedną i drugą stronę określamy mianem: przyjaciel? To nasz autentyczny przypadek, który woła o jakieś sprecyzowanie. Nic nie jest już takie samo, bo zawsze kogoś  brakuje, bo ktoś nie życzy sobie obecności drugiej - kiedyś najbliższej mu osoby. I zaczynają się problemy: na kawkę nie można zaprosić wszystkich razem, bo zawsze trzeba kogoś eliminować, by ktoś inny nie czuł się urażony, bo nie wiadomo jak rozmawiać, by zachować prawdziwość, ale też nie urazić niechybnym zwrotem. Czy przyjaźń może trwać i nie mieć żadnych granic? Czy może trwać nienaruszona?
Wiem jedno - to, co było choć nie powróci w rzeczywistości, zawsze będzie powracać w mej pamięci. I choć kiedyś czas odbierze nam wspólne spotkania, wzajemne więzi, nigdy nie zapomnę chwil, kiedy byliśmy razem.

Czas, który spędziłam nie tylko na tańcu, na rozpraszających myślach, ale i na gonitwie za moją Kruszynką, która tym razem zbytnio nie była zainteresowana imprezą ( nie licząc wrażeń jakich wywarła na Niej Młoda Para, orkiestra i najbardziej zapamiętane - podrzucanie kieliszków). Usilnie chciała na nas wymusić fakt, by świętować na ''polku''. To tam jedynie pozwoliła ''zdjąć się na ziemię'''-  z rąk Mamy - oczywiście :-)


Wesele - cudowne, zabawa do białego rana, wspólne śpiewy, ponadczasowa muzyka.
Emilka spędziła z nami kilka godzin, a potem, w domu - jak się okazało -  czekała na rodziców. Jakie było nasze zdziwienie, kiedy po powrocie Babcia oznajmiła nam, że Emilka wstała po 3.00! Gdy weszliśmy do pokoju nasza Pannica siedziała na łóżku, wyraźnie rozbudzona.
Była 5.30...
Tak rozpoczął się ranek - dzień następny...

Zapomniałam napisać: Kiedy mój kochany Mąż składał życzenia Pani Młodej stało się coś zupełnie zaskakującego - ugryzła Ją ....osa!
To niby jakiś znak?
Mam nadzieje, że jeśli tak, to dobry:)

Pełna powaga:)
Łap mnie!
Gdyby ktoś powiedział mi, że w ostatni weekend października będziemy tak paradować na zewnątrz - wyśmiałabym go:)


8 komentarzy:

  1. Dama w pełnej krasie z Emilci :) A co do zmian ludzi i ich zachowań sama tego doświadczam w swoim najbliższym gronie przyjaciół, gdzie od roku z żoną mojego najlepszego przyjaciela nie rozmawiamy, nie odzywa się do mnie, do nas, rozpowiadając wszechobecne plotki na nasz temat jak to chciałam rozbić im małżeństwo, a my je pomagaliśmy sklejać, stek kłamstw i bzdur i na dobrą sprawę do dnia dzisiejszego nie wiem o co jej chodzi

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudownie wyglądałyście drogie Panie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Takie jest zycie, choc przyznaje, ze czasami ciezko mi zrozumiec pewne zachowania. U mnie te przyjaznie sa nieco utrudnione ze wzgledu na zamieszkanie poza granicami Polski - dzieli nas wiec sporo. Zawsze jednak jak zjedziemy sie z roznych czesci swiata to organizujemy spotkanie i jest tak jakbysmy widzialy sie dzien wczesniej. Przyznaje jednak bez bicia, ze brakuje mi tu tych najblizszych znajomych i plot przy kawce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, wierzę Ewuś. My także mamy parę przyjaciół, którzy mieszkają poza granicami kraju. Strasznie mi ich brakuje, gdy się spotkamy - nie możemy się nagadać, ale kiedy ich nie ma - no to właśnie tak jak u Was - strasznie brakuje kawki, pogaduch itp.

      Usuń