środa, 26 lutego 2014

Mały głód

Tydzień temu...
3.15, noc.

- Mamusiu?
- Co?
- Jestem głodna.
- Co jesteś?
- Głodna.
- Zrobić mleczko?
- Taaak!
- Mamusiu?
- Co?
- Tylko się nie wywróć z tą butelką!

:-D

Spokojnej nocy!


A tak wygląda nasz dzień, kiedy w nocy się wojuje...
;D


poniedziałek, 24 lutego 2014

27 lat minęło

Dzień dobry.
Jestem Justyna. Przepraszam. Mama Mini.
Mam lat...27!
Od dwóch dni.

Przecieram oczy ze zdumienia, jeszcze wciąż nie wierzę. Nie myślę, jak to było, gdy metryka wskazywała szalone lata osiemnaste. Dumam raczej nad dwudziestką, nad jej magiczną czwórą u boku. No, dobra. trójka też ważna była. To wtedy zmieniał się mój świat, życie pognało w nowe, nieznane kierunki. A czas? Ten chyba droczył się ze mną, bo niekiedy na nic przydały się wytyczne strefy czasowej, wskazówki zegara. Minęło...
Mam 27 lat. Jestem żoną wymarzonego Męża, matką wyśnionej Córeczki, która właśnie dziś kończy 32 miesiące, która niebawem pójdzie do przedszkola (w poniedziałek startujemy z zapisami).
Może to zabrzmieć dziwnie, ale czuję się spełniona. Może, gdy dopadnie mnie chandra lub mini deprecha, to ujrzę świat w ciemnych barwach i zapomnę, co kiedyś napisałam. Ale ważne jest to, że - póki co - tak właśnie myślę i czuję.
Jakaś luka jest, ale ona pozostanie tajemnicą. Mam nadzieję, że kiedyś się wypełni.
Nie mam wszystkiego, co chciałabym mieć. Ale czy Ktoś ma?
Mam za to Coś, o czym marzyłam.
A reszta? To dodatki. Do wszystkiego można dojść.

Mimo tych ''kurzych łapek'', mimo siwego włosa - (mam już kilka), mimo że są momenty, kiedy zrzędzę, użalam się nad sobą i swym losem, to wiem, że to moje życie. Życie, które bardzo lubię:)

Nie zamierzałam świętować urodzin. To znaczy -  może tak: miał być Mąż i Córcia, i życzenia.
Pojawił się torcik i trochę więcej niespodzianek.








czwartek, 20 lutego 2014

Cała Polska czyta dzieciom...

 ... czytam i ja - mojej Emi. Nasza przygoda z książką rozpoczęła się, kiedy Emilka miała kilka dni. Leżała w swoim szklanym domku i walczyła o życie, później zdrowie. Po drugiej stronie ja, a obok wspomożycielki - miłość, wiara, nadzieja, walczące z bezradnością, strachem i zwątpieniem. Nie zapomnę swojego zdziwienia, kiedy jedna z pielęgniarek słowami: - Nie siedźcie tak, poczytajcie Jej coś - sprawiła, że poczułam się, jakby ktoś uraczył mnie kubłem zimnej wody. Co? Mam czytać? Teraz? W momencie, kiedy nie wiem, co z sobą zrobić, jak pomóc mojej Córeczce? Mam wziąć książkę i tak po prostu? Nie pamiętam, co wtedy odpowiedziałam. Wiem, że moja mina mogła mówić wszystko. Przedstawiać nawet najbardziej sprzeczne ze sobą odczucia. Przyznam się, że w pierwszym momencie myślałam, że to żart, a moje doznanie potęgowała postać tejże kobiety. Nasza Pani E... Kobieta-zagadka.
Zaznaczę, że podobnie zareagowałam, kiedy ta sama osoba, powiedziała, żeby mówić normalnie do dziecka, nie po dziecinnemu, oszczędnie,  a używać trudnych słów, na dodatek - zgodnym z duchem epoki.

- Mówicie normalnie: coca-cola, czy coś tam. No, wiecie. Tak ''na czasie''.

To, że czytanie przynosi mnóstwo korzyści dla dziecka wiedziałam od zawsze. Sama, mól książkowy, byłam przekonana, że jeśli kiedyś będzie dane mi być mamą (zakładałam, że prędzej czy później nią zostanę), przekażę swojemu potomkowi miłość do literatury, ale nie sądziłam, że mogę zrobić to tak szybko. No, wiecie, w momencie, kiedy jedną z ostatnich rzeczy była myśl o tym, by siedzieć i czytać. Tak po prostu.
Siedzieć i czytać w szpitalu. Przy mojej małej Kruszynce. 
A jednak. Zaczęliśmy już wtedy, a w efekcie - praktykujemy do dziś, dlatego też postanowiłam, że zabiorę Emilkę do biblioteki, miejsca, które przynajmniej raz na miesiąc jest obiektem, do którego zaglądam. Mała była oczarowana, a zarazem podekscytowana widokiem tak wielu książek. Gdy mama oddawała swoje - nieco przetrzymane - książki, zapytała:

- Mamo, a to jest Pani Biblioteka?- wskazując na bibliotekarkę. ;)

I gdyby nie fakt, że moja Córcia ma ostatnio fazę ''na  nie'', i tym samym robi wszystko inaczej niż mama nakazuje, zostałybyśmy tam o wiele dłużej, szczególnie, że nasza biblioteka posiada bardzo dogodny kącik dla dzieci. Niestety, kusiło to, co zakazane - zwalanie książek, co więcej - mieszanie ich. Ale - na szczęście - udało się wypożyczyć zarówno książki dla mamy, jak i Córci. Oczywiście zostajemy w temacie, który spędza mi sen z powiek:




 




Emilka uwielbia chwile z książką, a rytuał ten wpisany jest w harmonogram każdego dnia.  W naszej biblioteczce rządzi klasyka, lecz coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że już najwyższy czas, by poszerzyć horyzonty. Emilka zna większość bajek, nie mówiąc już o wierszykach - deklamowanych z pamięci. Jak to mówią: klasyka zawsze modna, bo uniwersalna, ale pora na nowości.  Z uwagą śledzę Wasze blogi i mam już swoje typy, które - mam nadzieję - kiedyś zasilą nasze zbiory. Ale mam małą prośbę do tych, którzy i mnie odwiedzają. Czy możecie coś polecić? Które książeczki podbiły serca Waszych maluchów? Przedział wiekowy od 2-3 - mile widziany!
P.S. Wczoraj zasypiałyśmy z ,,Chatką Puchatka". Kiedyś napiszę, jak wiele ta książeczka zmieniła w moim życiu...

wtorek, 18 lutego 2014

Bajeczka

Dziś krótko, lecz treściwie. Weekend przyniósł nowe osiągnięcie...
Niedziela. Emilka przegląda książeczki. 
Dziwne, bo tym razem nie chce, by mama czytała. 
Zamiana ról - teraz Ona opowiada. Mała buźka się nie zamyka:

,, Dawno, dawno temu żył sobie wawelski potwór. Któregoś dnia pokochał swoich rodziców i swojej matki syna, i złotą rybę."


I mamy pierwszą bajeczkę autorstwa Małej Mi! Czyżby jakieś ukryte przesłanie? ;D


sobota, 15 lutego 2014

Romantycznie

Walentynki za nami, lecz mam cichą nadzieję, że Ci, którzy obchodzili je wczoraj, kontynuują i dziś, a osoby, które ich nie cierpią - bo wiem, że są takie - nie denerwowały się słuchając radiowych audycji, miłosnych wiązanek i wyznań, które - w zakochany piątek - osiągały swoje apogeum na każdym kroku. Jak było u nas? W związku z tym, że nasze wczorajsze plany nie wypaliły (za niedługo zapomnę jak wygląda kino), musieliśmy pokusić się o plan awaryjny, który okazał się strzałem w dziesiątkę. Połączyliśmy przyjemne z pożytecznym i postanowiliśmy wyruszyć do Krakowa.Ot, tak - żeby się wyrwać z domku. Cel: zamknięty plac zabaw - "Kulkowo". Wizja: bawiąca się Emilka, stoliczek widokowy na owe miejsce, a przy nim rodzice, którzy beztrosko popijają kawkę i zerkają na swoją pociechę. Ale... Po pierwsze, Emilka bez mojej obecności wytrzymuje na tym placyku około 5-10 minut, toteż myśląc, że w tym dniu cokolwiek się zmieni byliśmy świadomi, że wędrujemy w dolinę ułudy - plan się nie uda. Po drugie, cóż... nawet nie zdążę napić się kawki, a przez to ciąg dalszy nie nastąpi. A jednak. Było ''Kulkowo'', była kawka, jedzonko, stoliczek, rodzice i... Emilka, która  - z jedną przerwą - wytrzymała na placu zabaw 2 godziny! Pewnie ktoś, kto mnie czyta, pomyśli, że zwariowałam, bo nie ma w tym nic dziwnego, że dziecko uwielbia takie miejsca, a tym samym w nich zostaje. U nas był jeden problem, dokładniej - warunek. Mama musi być, nie może się oddalać, a wtedy Emilcia bawi się ''na całego''. I jasnym się staje, dlaczego tak obawiam się pobytu w przedszkolu. Wczorajszy dzień dał mi wielkie pokłady nadziei. Początki były trudne, bo zaczęło się od hasła: - Chce iść do dzieciaków! Ale ty też chodź. No, mamusiu! 
Udało się. Weszła. Przez pierwsze 15 minut wodziła za mną wzrokiem, podlatywała do siateczki zabezpieczającej, informowała o każdej swojej zabawie, dokonaniu. - Skakałam, widziałaś?!
Później pojawiła się jakaś starsza dziewczynka, dzięki której nasza Córcia wpadła w wir zabawy, a rodzice nie musieli iść na seans kinowy, bo mieli przed sobą prawdziwe przedstawienie. Emilka całkowicie o nas zapomniała, a my? Dziękujemy Ci, Alicjo! Nasza Córcia nabrała przy Tobie wielkiej odwagi. Beztrosko się bawiła, reagowała na polecenia, a nawet dokonała czegoś, co - o mały włos - nie przyprawiło mnie o zawał! Zjechała z ogromnej zjeżdżalni! Ona. Moja. Ta, która panicznie boi się nowości. Nie zareagowałam na to, mimo że widziałam dokąd zmierza. Cóż, byłam pewna: moja Córcia w życiu z tego nie zjedzie. Za duże, za wysokie, w dodatku - ktoś Jej karze. Alicja zwołała: - Chodź ze mną! I poszła. Na dodatek dokonała tego wyczynu trzy razy, mimo że przy pierwszym była bardzo wystraszona.  Moja Dzielna Córeczka:) Myślicie, że to pomoże nam w adaptacji przedszkolnej?
Nie było kina. Nie żałuję, bo nie wystałabym cierpliwie w tych kolejkach, które dane nam było wczoraj oglądać. Było wesoło, zaskakująco, magicznie. 
Ciąg dalszy dziś. We dwoje. Czekam na mojego Pracusia... Z kolacją. 
Dobrej nocy!




poniedziałek, 10 lutego 2014

Małe szczęścia

Weekend dał nam trochę wiosny, i tym samym ja - niedawno wyrażająca uwielbienie zimy - zatęskniłam za tą magiczną porą roku. Spacery. Lubiłam je - od zawsze. Pokochałam, od kiedy na świecie pojawiła się Emilka. Dziecko sprawia, że rzeczy, które wcześniej nie miały dla nas żadnego znaczenia, nie posiadały nawet minimalnego uroku - teraz - lśnią nowym blaskiem. To tak, jak gdyby ktoś tchnął w nie drugie życie. To jak powtórna szansa na odkrycie tego, co już dawno zostało odkryte, lecz nie poraziło swoim blaskiem.

- Mamo, a jaki to jest kolor?
- A ten pan w nas nie wleci?
- A jak się czujesz, Mamusiu?
- Narysuj mi serduszko na śniegu.
- Powiem Ci coś, ''przez ucho''... Kocham Cię!

I ja Cię kocham, Córeczko...

W weekend poczułam, że oddycham. Po raz kolejny zrozumiałam, jak ważne jest TU i TERAZ, jakiej degradacji może dokonać życie planami, szczególnie takimi, które stają się wyznacznikiem naszej egzystencji, do których dążymy nie patrząc na to, co ''po drodze'' - pomijając chwilę obecną. Ciągle uczę się żyć teraźniejszością.

Dziecięca radość. Czy istnieje coś prawdziwszego? Piękniejszego? Coś, co dane nam-rodzicom prawie każdego dnia...


















piątek, 7 lutego 2014

Coraz bliżej...przedszkole

Niebawem czeka nas bardzo ważny dzień. Wraz z początkiem marca ziści się to, co od dawna było w naszych zamiarach i czekało na zrealizowanie - zapiszemy Emilkę do przedszkola. Im bliżej tego znaczącego wydarzenia, tym więcej strachu i niepewności. Oprócz stereotypowych obaw i pytań, które dręczą już od kilku tygodni, pojawiają się też nowe - niekiedy bardzo absurdalne. Wizja pozostawienia naszej Córci wśród gromadki dzieciaczków z jednej strony cieszy, bo napawa nadzieją, że nasza kochana jedynaczka się nieco ''uspołeczni'', z drugiej zaś - dręczy wątpliwościami, które można podsumować jednym acz prostym zdaniem: to się nie uda. Emilka nie będzie chciała zostać, a mama, która dużo, dużo przed domniemanym ''pierwszym przedszkolnym dniem'' zaleje się łzami, bo będzie czuła, że dopuszcza się zdrady i opuszczenia posyłając swą Dziecinkę w miejsce, które na stałe wpisze się w obraz Jej dzieciństwa. Inną kwestią są choroby, które - jak to stwierdziły doświadczone znajome - na stałe wpisują się w egzystencję przedszkolaka (szczególnie nowicjusza - z grupy maluchów). Truchleję na samą myśl, choć wiem, że każde dziecko musi - prędzej czy później - ''odhaczyć'' pewne dolegliwości. O zgrozo! Tysiąc myśli przewija się przez głowę! Jedno jest pewne: wiemy, że to już najwyższy czas. Zawsze byłam zwolenniczką posyłania dziecka do przedszkola. Podkreślam, bo znam osoby, które uważają to za - jeśli nie największy, to wielki - błąd wychowawczy. Byłam tą szczęściarą, której dane było usłyszeć:

 - Co? Do przedszkola?! Zmarnujesz jej dzieciństwo!

Co dodać? To dziwne przekonanie, a na dodatek wypowiedziane z ust kobiety, która - póki co - dzieci nie ma. Nawet nie wiem, jak brzmiała moja odpowiedź, ale zaznaczę, że Emilka miała wtedy, no cóż... z sześć miesięcy? Troska innych wyprzedza moje zamierzenia, a nawet myśli:) Na szczęście - zarówno ja, jak i Mąż, mamy podobne zdanie na temat przedszkoli. Widzimy w nich mnóstwo zalet - szczególnie dla dzieciaczków, które nie mają rodzeństwa lub kontaktu z rówieśnikami.  Przyznam się, że mimo tych wszystkich obaw, w moich myślach krąży dość ''lukrowana'' wizja tego rodzaju placówek. Wierzę, że Emilcia, która zdążyła już (niestety) nabyć pewne ''jedynacze'' zachowania -  na tym zyska aniżeli straci. Żeby tylko chciała tam chodzić. Oczywiście - ''każdy kij ma dwa końce''- i za planem posłania naszej Córci do przedszkola kryje się praca, do której mama zamierza pójść. Najpierw jednak musi ją znaleźć, bo z byłym miejscem zatrudnienia już dawno się pożegnała. Nie napiszę - niestety, bo akurat z tego się niezmiernie cieszę. Najdziwniejsze w tym wszystkim jest przekonanie, które towarzyszy mi wręcz każdego dnia - czas upływa stanowczo za szybko. Jeszcze ''niedawno'' chodziłam z brzuszkiem, następnie zostałam  mamą 1120 gramowego Cudu, potem było (i jest) macierzyństwo - pierwszy ząbek, pierwszy kroczek, pierwsze słowo, zdanie, pierwsze ''kocham'', wiersz... Pierwsze siku...do nocnika:)
Dziś mam przed sobą nie niemowlaczka, lecz dziewczynkę. Moją wyczekiwaną Córeczkę, której przez te wszystkie miesiące wykształcił się charakterek, uformowała osobowość. Która bardzo urosła - niekiedy przecieram oczy ze zdziwienia.

Ja:  - Kazałam Ci kupić 92!
On: - Ale to jest 92! 92/98! Podaj mi inne rajstopy.
Ja:  -  Pokaż. Miały być 92.
On: -  Widzisz, że się nie mieści!

Faktycznie... Patrzę na Nią każdego dnia i rozpiera mnie duma. Nostalgia za upływającym czasem? Nie ma jej... Może troszeczkę, ale za zależnością na linii dziecko-mama, za maleńkością, ale nie za etapem zaraz po urodzeniu, kiedy prosiłam Boga, by rosła, by była silna.
Przedszkole. Nie wierzę, Drogie Mamy...
Nie wyobrażam sobie rozłąki...

I już takie duże kuce mam!


wtorek, 4 lutego 2014

Dwa + trzy

Nasza znajomość rozpoczęła się chyba w najtrudniejszym - ale i najważniejszym - w moim życiu okresie. 
W miejscu, które stało się nie tylko symbolem walki, nadziei, strachu, ale i zaczątkiem przyjaźni. Niezwykłej, bo - od pierwszych momentów - wystawionej na próby. Szpitalna klitka i cztery Mamy. Mamy wcześniaków. Rozmowy o tych najważniejszych - radość, łzy, otucha. Gdyby ktoś kiedyś powiedział mi, że przez te 2,5 miesiąca szpital będzie moim drugim domem, że razem z innymi Mamami będę dzielić się radościami i smutkami dnia codziennego, że wspólnie będziemy przezwyciężać problemy i świętować sukcesy naszych maleńkich córeczek - nie uwierzyłabym mu. Co więcej, w najśmielszych snach  - nie przewidziałabym takiego układu zdarzeń. Maleńki pokoik - salka pielęgniarek - mamy, laktatory (wypasione, bo na ten moment już elektryczne), mleczko, porównywanie ilości, niepozorne spoglądanie - ile która ma. Pamiętam, jakby to było wczoraj. Nie myślałam wtedy o ''dziś''. Nie kalkulowałam, bo liczyła się tylko Ona - moja Emilka. Teraz mam moje Szczęście, a oprócz tego trzy cudowne Kobietki. Adę, Madzię i Ewę. Te same, które wtedy były tak blisko, te same, które mimo upływu czasu nadal są ze mną.

Ada. To Ona zarażała optymizmem, dopingowała do walki. To Ona przytuliła, kiedy Mama Mini przeżyła chyba najgorszy szpitalny moment - zachłyśnięcie Emilki. To Ona - Mamusia uroczych trojaczek - Zuzi, Tosi i Lenki, która swoim przykładem udowodniła, że nie ma nic niemożliwego. Mimo trudnych początków w drodze do macierzyństwa, mimo przedwczesnego porodu, ani raz - kiedy o tym wspominała - nie zobaczyłam - bądź też - nie wyczułam - u Niej utraty nadziei czy załamania. Mama Adulka, dzięki swojej determinacji, odwadze i świetnej organizacji, pokazuje, że życie z Potrójnym Szczęściem, to najpiękniejsza ''sprawa'' na świecie. Niebawem minie rok, od  kiedy wirtualny świat stał się miejscem, gdzie możemy śledzić Ich losy. Zuzia, Tosia i Lenka, to wiecznie uśmiechnięte Księżniczki, które podbiły moje serce, a Ada? Przed zastosowaniem zapoznaj się z treścią ulotki informacyjnej:)
Filigranowa osóbka, z którą spotkanie, a nawet wdanie się w wirtualne pogaduchy,  grozi sporą dawką optymizmu i dobrego humoru. Ale najważniejsze: Kto potrzebuje dowodu na to, że Cuda się zdarzają, zapraszam:


Mam do Was wielką-małą prośbę. Jeśli jest ktoś, kto jeszcze nie zna  powyższej stronki, a zajrzał w odnośnik i doznał radości, którą wyzwala z siebie ta cudowna rodzinka, i chce zrobić coś pożytecznego - w imieniu własnym - proszę o przysługę. Mama Mini chce dołożyć maleńką cegiełkę do sukcesu Dwa+trzy i pragnie poinformować, że blog ten bierze udział w konkursie BLOG ROKU 2013. W związku z tym faktem, proszę o wysłanie jednej, malutkiej wiadomości:

SMS O TREŚCI A00982 na numer 7122 koszt 1 zł + VAT

Dochód uzyskany z akcji SMS-owej zostanie przekazany Łódzkiej Fundacji "GAJUSZ"- prowadzącej hospicjum dla osieroconych dzieci.

Dziękuję za każdy oddany głos!
Mocno trzymam kciuki za naszą Adulkę! 

źródło: http://www.dwaitrzy.blogspot.com/2013_05_01_archive.html




sobota, 1 lutego 2014

''Mały''

Kilka dni temu...
Wchodzimy, witamy się, ściągam Emilce kurtkę. Czekam, że moja Mała zrobi typowe ''do mamy'' - zapragnie, aby wziąć Ją na rączki. Ale nie. Dziś się nie wstydzi. 
Pokoik. Na środku bawi się On. Coś ściska mi serce. Emilka, bez żadnego skrępowania, dołącza do Niego. Nie możemy uwierzyć w to, co widzimy. Nasza Córcia - jak do tej pory - wstydliwa i ostrożna nawet w dobrze znanych miejscach, dziś czuje się ''jak u siebie''. Nie potrzeba pakietu minut na oswojenie z otoczeniem. Jest idealnie. Patrzę na Małego. Jest taki cudny! Pełne życia i uśmiechu dziecko. Nie wiem czy mogę tak myśleć. Wiem, że kilka miesięcy temu było inaczej. W Jego dużych, brązowych oczkach widać zaskoczenie i lekką nieufność, które wraz z upływem kolejnych minut stopniowo zanikają, aby potem powrócić. W pokoju jest ciepło i przytulnie. Magia domowego ogniska, złudzenie, bo w sercu tego małego chłopca, w codzienności Jego Mamy, działo się coś, co na zawsze zapamiętają. Na dywanie - mnóstwo samochodzików, każdy kąt krzyczy: tu mieszka dziecko! Lubię takie pokoje. Emilka, której nie dane oglądać takie chłopięce gadżety jest zachwycona!
Mały podchodzi do mojego Męża. Zaczepia, chce się bawić. Wszyscy - jakby szarpnięci przez niewidzialnego wodza - spoglądamy w jednym kierunku, na Nich. To przejmujący widok, bo 18 miesięczny Mały od swojego taty nie dostał takiej chwili. Tato sprezentował mu lęk separacyjny, ataki bezdechu, traumę, wizyty u lekarzy, obojętność. Spędzamy z Nimi całe popołudnie. Z bólem serca słuchamy. Nie chcę pokazać po sobie, jak bardzo jestem poruszona. Chyba się nie udaje. Człowiek, którego wszyscy szanowali... Bestia. 

W centrum jest ciągle On. Mały człowieczek, który wesoło porusza się w rytm ''Bałkanicy". Tak jak nasza Emi - lubi ''dużego pana". Tak, jak nasza Emi, jest dzieckiem, które się nie obroni. Tak, jak Ona - ma mamę i tatę. Nagradzamy Małego oklaskami, a Emi głośno wygłasza swoje myśli: - Brawo,...!
.........

Brawo! Dla Ciebie Mały Chłopczyku!
Za uśmiech, który - mimo wszystko - gości na Twej twarzy.
Za dzielną Mamę, która robi wszystko, by dać Ci dom - ten prawdziwy, który miałeś mieć, i na który zasługujesz - jak każde dziecko.
........
Byliśmy ''u Nich'' - nareszcie. I po raz kolejny powiem: nic nie jest takim, jakim nam się wydaje...
Ból ściska serce...