niedziela, 19 maja 2013

MLEKOwita

Kiedy Emilka została przeniesiona na  Patologię  Noworodka wydarzyło się coś niezwykłego i - jak dla mnie - bardzo znaczącego. To była niezapomniana chwila - wydarzenie, które dotyczyło bezpośrednio nas - mamy i córeczki. Po raz pierwszy przystawiłam ją do piersi! Tak, tak -  do mojej ;) i dopiero wtedy...
Patrząc z perspektywy czasu, sama nie wiem czemu nastąpiło to tak późno. Będąc u wcześniaczków - '' na górze'', nie upominałam się o to. Nie wiedziałam czy mogę, czy ktoś mi to zaproponuje, czy to jest wskazane. Widziałam  Mamusię Karolci, która przystawiała do piersi swoją Dziecinkę, ale Ja? Żadna z pielęgniarek nigdy nie zasugerowała takiej możliwości, a ja sama czułam się ''naznaczona''. Po moich przygodach z przypuszczeniem cytomegalii w pokarmie, po niekonsekwentnym czasie odciągania, po nietolerancji mojego mleczka przez Emilkę, zdarzały się momenty, że czułam się istnym złem. Bałam się, że mogę czymś zarazić Emilcię, że jestem gorsza od innych, że nie potrafię się zmobilizować. Wiedziałam, jak bardzo cenne jest mleko mamy, ale moje? Nie potrafiłam ''donosić'' mojej Dziecinki, więc co ja Jej mogę dać dobrego... Nie wiem czy jasno się wyrażam, pisząc powyższe zdania, ale trudno mi jest to sprecyzować. Ciągle gdzieś w głębi tkwiły minione fakty, wydarzenia. Moje myśli były zlepkiem paradoksów...

To stało się zupełnie niespodziewanie. Widok karmiących Mam, na Patologii był czymś normalnym. Kilka Kobiet regularnie karmiło swoje dzieciaczki piersią. Któregoś dnia podeszła do mnie Pani  pielęgniarka - doradca laktacyjny -  i ni stąd, ni zowąd zaproponowała, żebym i ja spróbowała przystawić Emilcię do piersi. Troszkę była zdziwiona, że nigdy wcześniej tego nie zrobiłam. Propozycja karmienia piersią zaskoczyła mnie, ale równocześnie zmobilizowała do natychmiastowego działania. Z pomocą Pani pielęgniarki udało się i chwilę potem Emilka ''pociągła'' troszkę z mojej piersi! To dało mi taką radość ! Czułam lekki stres, ale bliskość mojej Dziecinki i ten mały wielki sukces podziałał na mnie bardzo budująco. Chciałam więcej i więcej. Na początku szło mi to trochę nieudolnie, tzn. gdy sama próbowałam układać Emilcię do piersi, (a raczej pierś do Emilki  - na co zwykle zwracała mi uwagę pielęgniarka) troszkę się trzęsłam i robiłam to strasznie sztywno, ale bardzo mi się to podobało! Sam moment karmienia, ta bliskość była czymś magicznym. To dotyczyło bezpośrednio nas. Po raz pierwszy Emilcia dostała pokarm bezpośrednio z jego źródła. Mleko wypływało ze mnie pobudzane przez moją Dziecinkę, a nie laktator. Pani pielęgniarka obserwowała mnie z boku i po chwili oznajmiła, że widzi, że jestem radosna i że mi się spodobało, ale żebym postarała się nie denerwować. Kolejne próby przynosiły małe - wielkie sukcesy. Z czasem doszłam do wprawy, ale za to mojej Kruszynce zbytnio nie chciało się męczyć - szczególnie gdy była bardzo głodna, dlatego też nadal główną rolę odgrywał odciągnięty pokarm, który  podawany był  butelką.
Nastąpił też dzień, w którym poinformowano mnie, że zapasy mojego pokarmu skończyły się, w związku z tym musiałam '' odciągać'' na bieżąco. Emilka jadła coraz więcej, a  ja nie byłam w stanie zapewnić Jej dostateczną ilość mojego mleczka. Czułam się podle, czułam się winna. Postanowiłam zasięgnąć rady Pani od laktacji, która w rezultacie uspokoiła mnie mówiąc, że pobudzimy u mnie produkcję, poprzez częste odciąganie. Wtedy usłyszałam też coś niewiarygodnego, a mianowicie, że laktację można pobudzić nawet u kobiet, które w życiu nie urodziły dziecka, a np. je adoptowały. Oczywiście w takich przypadkach trwa ona krótko, ale jest możliwa. Do dziś trudno mi w to uwierzyć, ale Pani od laktacji zapewniała mnie, że tak się dzieje i zna takie przypadki. Udało się i ciut więcej ze mnie wypływało. Niestety, z czasem znów było mało. Działo się tak, bo trochę ''osiadłam na laurach''. Działo się to znowu przez moją niekonsekwencję, choć z reguły nieświadomie - w nocy zdarzało się, że nie słyszałam alarmu w telefonie - przesypiałam porę odciągania...itp. Znowu tworzyło się błędne koło, którego epicentrum stanowiłam ja sama. Tak bardzo chciałam karmić, tak bardzo się bałam, tak bardzo byłam bezsilna - wobec samej siebie. 
Emilka jadła naprzemiennie - raz Bebilon, raz moje mleczko.
Bardzo zazdroszczę Mamom, które przez kilkanaście miesięcy karmiły swoje Maleństwa - tym bardziej - jeśli są to Mamy Wcześniaczków. Ja sama karmiłam swoją Emilkę niespełna 4 miesiące, w sumie to chyba dokładnie 3,5 miesiąca. Przystawianie do piersi Emilki było krótkotrwałe, ale pozwoliło mi zakosztować przyjemności płynącej z tego zjednoczenia...Pozwoliło mi spróbować i dać tą maleńką cząstkę siebie - naturalnie - dla Niej -  Tej Najważniejszej, którą kochałam i kocham całą sobą.

Może kiedyś będę miała jeszcze okazję... może wtedy podołam, będę potrafiła karmić. Jeśli tak będzie, wtedy zrobię to nie tylko dla tego małego Kogoś, kto być może kiedyś będzie. Gdzieś w głębi będę się starać także dla Niej, dla tej,  która Jest. Dla Emilki:* Mojego Cudu...



2 komentarze:

  1. Jak trudno jest karmic piersia wczeniaka wiedza tyle te mamy,ktore przez to przeszly. W naszym wypadku, w szpitalu nawet nie bylo mowy o przystawieniu do piersi bo moj Maly nawet przy butli bardzo sie meczyl (w zwiazku z dysplazja plucna).W domu przystawilam kilka razy...cos tam pociagnal, ale bylo to strasznie skomplikowane bo mleko mial wzbogacane specjalnym integratorem i witaminami...i tak sciagam mleko juz od ponad roku.
    Byl jeden duzy kryzys, jak Maluszek mial operacje laserowa oczu (w czerwcu 2012)...balam sie strasznie i chyba 'przerazilam' tez laktacje...i od tego czasu staralam sie byc bardziej regularna i wstawalam rowniez raz w nocy.
    Powtarzano nam, ze wazn jest czynnik psychologiczny i czasami niestety jest tak, ze im bardziej chcesz tym ciezej.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeju! Jak dobrze,że jeszcze karmisz Synka! Zazdroszczę...
    Ja, kiedy już byłyśmy w domu też mało co przystawiałam, raczej odciągałam laktatorem...

    OdpowiedzUsuń