środa, 8 maja 2013

O czym szumią wierzby...

Będziemy znowu mieszkać w swoim domu,
Będziemy stąpać po swych własnych schodach,
Nikt o tym jeszcze nie mówi nikomu,
Lecz wiatr już o tym szepcze po ogrodach.

                          L.Staff, Pierwsza przechadzka


Przyjechałam do mojej Emilci. Było bardzo cicho, jakoś mniej rodziców. Nasze sąsiadeczki już mieszkały na dole -  Marysia i Karolinka. Znacznie wcześniej ''z góry - na dół '' zeszły także Zuzia, Tosia i Lenka. Obok, w boksie miałam jedynie Ewusie z Hanią, które za jakiś spotkała niespodzianka, bo jak się potem okazało - od razu '' z góry '' trafiły do domku. Z dziewczynami - Mamusiami, nadal spotykałyśmy się . To wspólne odciąganie, to rozmowa na szpitalnym korytarzu czy też po prostu - przypadkowe spotkanie przed szpitalem.''Zejście na dół'' było jednoznacznie kojarzone z rychłym wypisem do domu, dlatego gdy inne - tak bliskie nam dzieciaczki tam właśnie się znalazły dla nas było to wielką nadzieją. Sukcesy innych wcześniaczków oznaczały także wygraną dla nas - szczególnie ja miałam takie coś, że patrzyłam na moją dziecinkę przez pryzmat innych dzieci. Gdy spotykałam innych rodziców, którzy odwiedzali swoje dzieciątka ''na dole'' i widziałam ich radość, pragnęłam tego ''zejścia'' tak mocno, że momentami czułam się, że lada moment i to nastąpi. Czasem - muszę się przyznać - pojawiała się zazdrość, kryzysy, załamania. Odpędzałam się od tych uczuć, sama na siebie byłam zła. Pamiętam moment, kiedy pojawiły się łzy...Było to bardzo niedorzeczne, czułam się paskudnie, ale emocje wzięły górę. To było w lipcu. Do naszego boxu przybył nowy lokator - Dominik - synuś Dagmary, która urodziła trojaczki! To druga wspaniała ''potrójna Mama'', którą dane mi było poznać. Pamiętam, Dominiś był tak malutki jak Emilka, ważył ponad kilo. Patrzyłam na Niego - był uroczy i tak maleńki. W Nim widziałam moją Emilcię sprzed niespełna miesiąca. Kilka godzin po urodzeniu oddychał już samodzielnie. W ten dzień, gdy przyjechałam do domu wpadłam w straszny stan. Wszystko puściło, nie mogłam opanować emocji. Emilka wtenczas była '' na cepapie''. Pamiętam jak wybuchłam do Daniela, że Emilce nigdy tego nie ściągną, że Ona  nie da rady, że urodził się chłopiec i oddycha sam, a ona nie oddycha nadal bez wspomagania. Wstąpiło we mnie coś strasznego, czułam się podle, że porównuję i że zatraciłam swoją nadzieję. To był chyba jeden z tym momentów, które powodowały u mnie wstyd. Porównywanie czasem bywa zgubne, bo każdy dzidziuś potrzebuje mieć swój własny czas na wszystko. Ach, teraz to taka mądra jestem jak to piszę, ale paradoksalnie nadal robię to samo - ciągle coś/ kogoś porównuję. A Dominiś? Tak jak Jego siostrzyczki - zachwyca chyba wszystkich, choć On sam wyzwala we mnie coś szczególnego, gdy oglądam ich zdjęcia na fb... Ważył tyle co Emilcia...
Patologia noworodka nazywana była ''przedszkolem''. Tam trafiały do dzieciaczki - wcześniaki, które umiały już prawidłowo ssać lub ewentualnie doszkalały swe umiejętności, osiągnęły prawidłową wagę. 
Dom... Zaczynałam coraz więcej o tym myśleć, marzyć, nieśmiało planować. Zaczynałam śnić na jawie, że to nas czeka. Tuż, tuż...Już kilka tygodni po urodzeniu Emilki ''doszły mnie słuchy'', że terminem wypisu do domu często bywa data przewidywanego porodu. O nie - pomyślałam wtedy... Emilka przyszła na świat 24 czerwca, a miałaby  być wypisana 16 września? Pamiętam, że wydawało mi się to niemożliwe, a jednak często tak bywało - jak się później dowiadywałam. Później lekarze zaczęli mówić, że jeśli nic poważnego się nie dzieje i jeśli dzidziuś osiągnie wagę 2 kilogramów to wtedy najczęściej wypisują. Pamiętam rozmowy z dziewczynami na temat wyprawki, wózków, łóżeczek, ochraniaczy, fotelików. Boże, to była taka namiastka tego co miało nastąpić, czego każda z nas wkrótce dostąpiła. To była takie ''normalne'' już w tamtym czasie. Rozmawiałyśmy jak zwyczajne Mamy, które kompletują wyprawkę dla swoich maleństw ( no byłyśmy normalne! ). Wszystkie dążyłyśmy do tego samego - miałyśmy to samo. Byłyśmy razem. Tak bardzo to czułam i nadal odczuwam.
Właśnie tego dnia, którego opis zagościł na początku tego wpisu podeszła do mnie pielęgniarka i głaszcząc po główce Emilkę powiedziała : ,, no Ona też za niedługo schodzi na dół i pewnie do domu za jakiś czas''. Popatrzyłam na Nią zdziwiona i jednocześnie wydałam niemy krzyk radości. Pierwszy raz z ust pielęgniarki usłyszałam jakieś prorokowanie, a już na pewno hasło : ''za niedługo''.  Był to znaczący moment, bo przyniósł  ten długo wyczekiwany ''krok''- prowadzący do domu. Wszystko nabrało nowego smaku, a ja zaczęłam ''na nowo ''przemierzać swoją codzienną drogę - i dosłownie: idąc wiejską ulicą  prowadzącą na przystanek -  wzdłuż drzew, słuchając śpiewu ptaków, uśmiechając się do siebie  i  - w przenośni - wkraczając w nowy  życiowy etap.
Jakiś czas później zeszliśmy '' na dół''.
Do ''przedszkola''.

2 komentarze:

  1. u nas do wypisu kwalifikuja od 1800g bezposrednio z Intensywnej Terapii (w jej sklad wchodza 3 sale - izolatka, Terapia Intensywna i Terapia Subintensywna). My po rowno 2 tygodniach przeszlismy na Subintensywna...sala dalej, ktora od intensywnej dzielily jedynie rozsuwane dzrzwi...wszystko bylo takie same, ale juz samo 'sub' w nazwie dawalo radosc...no i to grajace radio :) Podobnie jak Wy, przezywalismy wzajemnie wzloty i upadki innych UTINowych dzieciaczkow...jak juz nam maluszki podrosly to bylo tam nawet wesolo-pielegniarki zartowaly, ze tylko herbatki i ciasteczek brakuje :P

    OdpowiedzUsuń
  2. ;) Lubię jak piszesz '' jak to u Was jest'', zawsze ciekawi mnie jak to wygląda wszystko w innym miejscu i w ogóle - wspaniałe jest to, że Mamy wcześniaczków tak solidaryzują się ze sobą. I to wszędzie;)

    OdpowiedzUsuń