piątek, 24 maja 2013

Witaj w domu Emilko!

1 września... 
Dzieciaki idą do szkoły, w powietrzu unosi się delikatny powiew końca lata, a my jedziemy do szpitala - po naszą Księżniczkę. Na zewnątrz ciepło i przyjemnie. Od samego rana uśmiechamy się do siebie i odliczamy każdą minutę. To już. W głowie kolejno układam sobie harmonogram dnia, a raczej kilku godzin, które za chwilkę kolejno po sobie nastąpią. Nie dowierzam...
Przekraczamy szpitalne mury niosąc ze sobą niezły ekwipunek. Daniel niesie fotelik dla naszej Córuni, ja - resztę rzeczy. Cały mój umysł przepełnia jedna myśl :  to dziś. Dzisiejszego dnia zabierzemy naszą Emilcię do domu! Boże, tak bardzo się cieszę!
Wchodzimy na Oddział, witamy się z pielęgniarkami i Panią dr, podchodzimy do naszej Dziecinki. Uśmiecham się, gdy widzę mój Mały Skarb - to ostatnie chwile w szpitalu. Przed nami w kolejce do wypisu jest jeszcze inne dzieciątko, dlatego korzystamy z okazji i idziemy ''na górę'' - podziękować lekarzom i pielęgniarkom. Pożegnać się... Chciałam powiedzieć im to DZIĘKUJĘ najpiękniej jak potrafiłam, ale chyba się nie udało. Strasznie się wzruszyłam, cała drżałam...
Wróciliśmy na dół. Minuty mijały i nastała nasza kolej. Pani dr poprosiła nas, abyśmy usiedli przy stoliczku, a w tym czasie Panie pielęgniarki miały ubierać Emilkę. Pani doktor pokazała nam kartę Emilki i zaczęła omawiać zalecenia, przebieg dotychczasowego leczenia, po czym podsunęła kartę pod nas. Popatrzyłam i ... zamarłam. Pierwszą moją myślą - oprócz uczucia przerażenia, które nagle mną owładnęło - było to, że to chyba pomyłka, że to nie nasza karta, że tak nie było... Totalnie się zagubiłam i wystraszyłam. Zobaczyłam to wszystko ''przez co przeszła'' Emilka, zobaczyłam historię Jej pobytu na oddziale, długą epikryzę i zaniemówiłam. Teoretycznie o tym wszystkim powinnam wiedzieć, przecież  prawie codziennie ''lataliśmy'' do naszej dr, pytaliśmy o wszystko, ale w praktyce wszystko - na moje życzenie - było mi tłumaczone nie medycznie, ale ''po chłopsku''. Wtedy zobaczyłam przed sobą listę medycznie ujętych dolegliwości, szereg zaleceń i  niejasnych nazw. Poczułam się bardzo zagubiona i taka malutka wobec tego wszystkiego... W rozpoznaniu widniało :

- wcześniactwo 28 hbd
- zespół zaburzeń oddychania
- zespół uogólnionej reakcji zapalnej ? !!! ( SEPSA - to do dziś nie daje mi spokoju. Wiem, że Emilka ją miała, dowiedziałam się znacznie później...przypadkowo - od pielęgniarki i ''po czasie''. Ostatnio wiele się słyszy (nawet obecnie w tv w toku spraw dotyczących służby zdrowia), że lekarze nie używają typowego nazewnictwa, by nie wystraszyć rodziców. Ja usłyszałam słowo 'sepsa'. Nie pisałam o tym, ale zamieszczę fragment pewnej rozmowy z pielęgniarką, w kolejnym poście.)

- PDA - stan po farmakologicznym zamknięciu
- ASD II  (wtedy staje się jasne... Emilka ma wadę serduszka, która musi być dalej monitorowana)
- Uogólniona infekcja grzybicza
- Dysplazja oskrzelowo - płucna
- Osteopenia wcześniaków
- Niedokrwistość wcześniaków
-  IVH I st.

... długa historia pobytu, wyszczególnione wyniki badań i sterta zaleceń. Boże, jak ja się wtedy wystraszyłam. Pomyślałam: jak dam sobie rady? Co mam robić?, Czy nic Jej nie będzie kiedy pojedziemy do domu? Może nadal powinna być w szpitalu? Te myśli jak huragan przetoczyły się przez głowę. Podpytałam ''co nieco" Panią dr, ale szczerze powiedziawszy - poczułam się zdruzgotana.
Po chwili spojrzałam przed siebie.
Była gotowa, ubrana, leżała w foteliku. Nasza Emilka. Nasz Cud.
Nie wiem jaką wtedy mogłam mieć minę...Byłam w szoku! Zobaczyłam moją maleńką Dziecinkę, która wydawała się być Okruszkiem, odziana w ubranko, ułożona w foteliku. Pomyślałam: Boże, jaka Ona jest Maleńka!!! To było nieprawdopodobne. Znów ujrzałam tą Jej maleńkość, a przecież nie ważyła już 1120 g , lecz 3060! Nie mierzyła 32 cm, a 54, 5! Zobaczyłam cały mój świat...całe moje życie - jego sens. Zmianę, która miała nastąpić w naszym życiu... Nasza Perełka była gotowa, by wyjść, by pojechać z nami do domu. Jeszcze tylko kilka minut dzieliło nas od tego, by zamknąć ''szpitalny etap naszego życia'' - JEJ i naszej codzienności. Ze łzami w oczach i ''tu ''podziękowaliśmy. Widziałam -  pełne wzruszenia  - oczy Pani Oddziałowej, która powiedziała by odwiedzać ''ciocie'' - kiedy podrośniemy. ''Na górze'' też to  wcześniej usłyszeliśmy...
Zabraliśmy naszą Emilcię. Wsiedliśmy do windy, gdzie ''zaczepiła'' nas Pani (nie wiem, jakaś lekarka czy ktoś inny?) i zapytała czy dzieciątko parę dni temu się narodziło czy wcześniaczek?) 
Gdy wyszliśmy już na zewnątrz, przykryłam Emilcię delikatnie pieluszką - jak kazano. Zbliżaliśmy się do samochodu. Daniel zapiął Emilcię, a ja usiadłam przy Niej. Była Cudowna - mój Skarb. Ruszyliśmy, a ja ciągle patrzyłam na moje Cudo. Widziałam radość w oczach mojego Męża. Ja sama zaczęłam się uspokajać, stres zaczął ustępować, ale nie do końca. Byłam przeszczęśliwa, choć lekko poddenerwowana.  Po drodze zatrzymaliśmy się pod apteką, w której zamówiłam wcześniej Bebilon dla wcześniaków. Pamiętam, że wybiegłam z samochodu jak torpeda, by tylko jak najszybciej powrócić do moich Skarbów, do Emilki. Te minuty mojej nieobecności wydawały się trwać niemiłosiernie długo, choć trwały zapewne parę minut. Serce biło jak oszalałe. Bałam się, że taka droga samochodem może Jej zaszkodzić, choć jechaliśmy - jak dobrze pamiętam -  niecałą godzinę.  Wróciłam, Emilka spała. Ruszyliśmy.
Kilka chwil później znaleźliśmy się na naszym podwórku. Ogarnęło mnie straszne wzruszenie. Zobaczyłam DOM, który nabrał nowego sensu, nowego znaczenia. Dom, który witał naszą Dziecinkę. Jej dom. Widziałam uśmiech mojej Babci... Radość naszej rodzinki.
Wyszliśmy ''na górę'', do nas, do naszego pokoiku. Wyjęliśmy Emilkę z fotelika i zapoznaliśmy z otoczeniem. Mamy to wszystko uwiecznione na filmie, który za każdym razem, kiedy oglądamy wyzwala szczególne emocje...Emilka na nim uśmiecha się... Mamy uwieczniony ten cudowny uśmiech... 
Moje serce przepełnia radość... Patrzymy na ten nasz Cud. Jest z nami. Nareszcie. Po 70. dniach jest tu, gdzie stopniowo rodziła się w nas - we mnie i Danielu -  nasza szalona  miłość, gdzie było całe nasze życie, gdzie głaskałam brzuszek, gdzie przyszły te pierwsze skurcze... Nasz pokoik, który był naszym schronieniem, naszym domem. Pokój, którego centrum stanowiło teraz odziane w  kolor różowy - łóżeczko, któremu ''życia'' nadała nasza Księżniczka. Swoją drogą -  na początku - zupełnie dałam się ponieść emocjom i różowemu:) Potem zobaczyłam swoją przesadę w niektórych kwestiach, ale o tym będzie zapewne nie raz:)
Później usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Moja Mama z Tatą przyszli z pierwszym podarunkiem dla Emilci. Ona leżała na łóżku, poruszała nóżkami. Ja byłam obok - dumna, szczęśliwa i oczarowana tym, jak moje Małe Cudo czaruje innych domowników, którzy tak jak i - MY - cieszyli się naszym Szczęściem.
Nastał dla nas nowy etap.
Życie nabrało nowego sensu i wymiaru. Spełniły się marzenia...

Nasza Córeczka jest z nami i  każdego dnia wyprzedza moje marzenia, ''daje gratisy'' w postępach - od pierwszych dni. 





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz