czwartek, 16 maja 2013

Oskarek

Pamiętam pewną sytuację, która wyzwoliła we mnie jakiś niepokój i smutek. Któregoś dnia, kiedy jak zawsze przemierzałam szpitalny korytarz, by udać się do mojej Córeczki byłam świadkiem płaczu pewnej kobiety, który stopniowo przeradzał się w krzyk. Miało to miejsce przed porodówką. Pani ''rozmawiała ''z Panią dr. Pomyślałam : Boże musiało stać się coś strasznego. Potem, jeszcze kilka razy widywałam tą Panią, zawsze - płaczącą. Coś ściskało mnie w sercu i nie dawało spokoju...

Przyszłam do mojej Emilci. Mój kochany Skarbeczek jak zawsze wyzwalał we mnie same pozytywne emocje. Moja dziecinka - mała Księżniczka. Nastrojona wcześniejszymi słowami Pani dr, czekałam na to co miało nastąpić wkrótce. Czekałam na DOM. Ten wspólny, dziecięcy, małżeński - prawdziwie rodzinny. Czekałam,  by palentać się po naszym pokoiku, w którego centrum miało wkrótce stanąć łóżeczko. Tęskniłam by to było szybciej - jak najszybciej. Emilka radziła sobie świetnie i chyba tak samo jak i my - chciała tego domu - prawdziwego, spokojnego - wspólnego. Pięknie zjadała i zdarzało się nawet, że dostawała repetę! To tak bardzo cieszyło wewnętrznie. Byłam z Niej bardzo dumna. Niepokojące było to, że troszkę popłakiwała po jedzonku. Kolki ? Chyba wcześniej nie pisałam o tym, ale już ''na górze'' ( u wcześnaiczków'), Emilka miała kłopoty trawienne i  podawane miała specjalne kropelki ( na sprawy trawienne, kolkę), których nazwy niestety nie pamiętam, ale zostałam poproszona o ich zakup.
Płacz na szczęście szybko mijał i przychodził czas na sen. A My? Byliśmy przy Niej. Ja - codziennie, a Daniel, gdy tylko miał wolne to był ze mną w szpitalu. Wyglądało to tak, że zmienialiśmy się. On był  z Emilka kiedy ja np. ''odciągałam'' lub wychodziłam - powiedzmy '' na przerwę'' i odwrotnie. Kiedyś siedziałam przy mojej Dziecince i usłyszałam jak pewna Mama ( miała swojego Synka nieco dalej, zwraca się do chłopczyka leżącego obok Emilci. Mówiła do Niego, bo płakał, a ja byłam zdziwiona, dlaczego rusza '' nie swojego dzidziusia '' i gdzie jest właściwie Jego mama? Uspokajała Oskarka. Chłopczyka, który nie miał swojej Mamusi, bo zmarła w chwili, gdy  On przyszedł na świat. Miał dzielnego Tatę i wspaniałą Babcię, których mieliśmy okazję poznać...
Babcia - kobieta, która wtedy płakała. Płakała, bo właśnie umarła jej córka...To Ją wtedy widziałam na korytarzu. To Ją zaczęłam kojarzyć i pytać samą siebie '' skąd ja Ją znam ?''Powoli wszystko zaczęło układać się w jedną całość.  Miałam okazję porozmawiać z tą wspaniałą Kobietą, gdy w tym dniu, kiedy płakał Oskarek - przyszła do Niego, pogłaskała, a mnie obdarowała uśmiechem. Była Babcią. Wtedy też  opowiedziała  mi jedno z najsmutniejszych wydarzeń, o jakim dane mi  było słyszeć w życiu. Mama Oskarka umarła przy porodzie, lekarze nie byli w stanie jej uratować. Uratował się Oskarek - wcześniaczek, który ważył sporo mniej od mojej Emilci. Nie będę pisac o wszystkim - głównie, dlatego że gdy Babcia Oskarka zaczęła mi się zwierzać, ja nie byłam w stanie tego pojąć. Wiele słów mówiła, a ja tkwiłam tylko w jednym - Boże, Jego Mamusia nie żyje. Nigdy Go nie widziała, nie przytuliła...Nie ma Jej... Nie byłam  w stanie skupić się na innych faktach, które przekazywała ta dzielna Babcia w trakcie tej przepełnionej smutkiem rozmowy...Tak bardzo było mi żal tej Kobiety, tak bardzo współczułam... Tak bardzo cierpiała...Boże , Jej córka była w podobnym wieku co ja... Tak samo urodziła wcześniaczka... 
Ten obraz - krzyczącej Kobiety '' stanął we mnie jak żywy''. Było mi tak strasznie żal... Jeszcze przez kilka dni moja Córeczka leżała koło Oskarka. Naprzemiennie - raz był u Niego dzielny, wspaniały Tata, a raz kochana Babcia. Boże, to takie trudne wiedzieć i widzieć. Widzieć smutek, żałobę, ale i siłę, nadzieję. Codziennie oglądać tego cudnego chłopczyka i znać Jego historię. Mieć świadomość tego, że przy Nim nie będzie Mamy gdy wyjdzie do domu. Widzieć Jego dzielnego Tatusia, gdy Go przytula i wiedzieć, że On musi być dla niego i Mamą i Ojcem. Był taki silny. Przyznam się, że czasem czułam się nieswojo, gdy siedząc obok siebie - ja i Tata Oskarka tuliliśmy nasze Skarby. Wyobrażałam sobie jak musi Mu być trudno, zastanawiałam - czy nie ranię Go, że akurat teraz wzięłam moją Córeczkę na ręce. Strasznie to przeżywałam, ale chciałam zachowywać się naturalnie i tylko mieć nadzieję, że nie robię  nikomu żadnej przykrości.
                                                         
 ...........................................................
Kilka miesięcy po wypisie mieliśmy okazję spotkać Oskarka, Babcię i Tatę na badaniu słuchu. To było cudowne i - jak dla mnie - poruszające spotkanie. Zobaczyłam ich ponownie. Przywitali nas z uśmiechem! Oskarek bardzo urósł i w niczym nie przypominał  maleńkiego chłopczyka z Patologii Noworodka! Był taki duży w porównaniu do naszej Księżniczki. Tatuś trzymał Go na rączkach, a  Babcia zaczęła mi troszkę opowiadać o ich codziennym dniu. Boże to tacy dzielni ludzie. Babcia radziła sobie świetnie! Pamiętam, jak jeszcze w szpitalu, martwiła się jak podoła opiece nad wnuczkiem, gdy Jej Zięć będzie w pracy. Myślę czasem, jak Im jest? Nie wiem, ale myślę, że Mama czuwa nad swoim Synusiem z nieba, czuwa nad całą ich trójką, to Ona daje im siłę... To w Nim widzą Ją...
To Mama Oskarka wybrała dla Niego imię..
Nigdy nie zapomnę tych osób. Mało się znaliśmy, trochę rozmawialiśmy, ale w moim sercu zarówno Oni - jak i ta historia pozostaną na zawsze...
Żałuję tylko, że nie mamy teraz żadnego kontaktu. Kto wie, może kiedyś jeszcze ich spotkamy?
 
Jak to jest bez Mamy? Czasem myślę, że za mało dziękuję Bogu tak po prostu - za siebie, (czy w ogóle dziękowałam?) za własne życie, za to, że pozwolił mi patrzeć na Cud, którym mnie obdarzył - na moją Księżniczkę. Za to, że mogłam być przy Niej i jestem w każdej chwili, za to, że mogę Ją utulić, ucałować, ubrać, uczesać. Za to, że mogę czuć ciepło Jej ciałka, a Jej rączki mogą oplatać moją szyję lub dłonie. Za to, że mogę być z Niej dumna, że mogę się Nią cieszyć, o Nią martwić. Za to, że nawet - teraz kiedy ma już prawie 23 miesiące momentami robi mi na złość, mówiąc '' Nana specjajnie to jobi ''. Za to, że mogę to wszystko widzieć i mieć JA - MAMA.
Za to, że mogę powiedzieć jej jak bardzo Ją kocham... Mogę to zrobić SAMA...

3 komentarze:

  1. Kochana, piękny post. Oczywiście się popłakałam, chodź znam historię Oskarka.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wzruszylam siei lezke uronilam. Co do porodu, to w jego trakcie nawet nie pomyslalam, ze cos mogloby pojsc nie tak...pozniej to do mnie doszlo i do dzis dnia dziekuje Bogu za szczesliwe rozwiazanie!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja się popłakałam jak to pisałam. Ilekroć ich wspominam strasznie mi przykro i widzę to łóżeczko z tym maleńkim, bezbronnym chłopczykiem, Tatę, Babcię... Ja także nigdy bym nie przypuszczała, że coś mogłoby pójść nie tak...Do mnie to doszło dopiero gdy poznałam tę rodzinę, potem się ''ulotniło'', od pewnego czasu znów ''żywe''...
    Trzeba dziękować, także za siebie...

    OdpowiedzUsuń