niedziela, 17 marca 2013

Brzuszek i pierwsze kopniaki mojej CÓRECZKI

 Czułam się świetnie. Praktycznie każdy mój dzień wyglądał tak samo: gotowanie, jedzenie, czytanie, pisanie pracy magisterskiej. Rutyna, której w pełni się poddawałam w zupełności mi odpowiadała. Brzuszek był coraz większy, a ja czułam się niezwykle. Nigdy nie sądziłam, że  owy stan będzie momentem, w którym najbardziej ukochałam swoje ciało, stanem, który z nostalgią będę wspominać. Może to wydawać się dziwne i jakieś nienaturalne kobietom, które płaczą na widok powiększającego się obwodu w pasie (znam takie), czy dodatkowych kilogramów. Ja uwielbiałam siebie w tym okresie. Czułam się cudownie, bo urosło ''to'', co zawsze chciałam by było większe, włosy zgęstniały, a brzuszek dodawał niezwykłej subtelności i uroku. Nawet zapuściłam paznokcie! Dla mnie to znamienny fakt, bo zdarzyło się to wtedy chyba po raz 3. w całym moim życiu! Maleńka istotka mieszkająca we mnie dodawała mi blasku i niezwykłego poczucia własnej wartości, a takiej akceptacji siebie nie miałam nigdy wcześniej, ani później. Nie potrzebowałam żadnych komplementów, choć nikt mi ich wtedy nie żałował. Mnożyły się nawet z ust nieznajomych, przypadkowo spotkanych osób. Rosnący brzuszek był uroczy, podkreślałam go jak tylko mogłam.Pamiętam któregoś dnia wypatrzyłam na allegro cudne koszulki dla przyszłych mam. Zamówiłam jedną, na której widniał napis: będę mamą, a pod nim namalowany był mały człowieczek.Czekałam na okazję, by móc założyć ten t - shirt. Był zwyczajny, lecz ja czekałam, by mój brzuszek był jeszcze większy i większy, aby wtedy móc  go założyć.
Znalazłam koszulkę parę miesięcy po urodzeniu mojej córeczki. Rozpłakałam się. Ani razu nie miałam jej na sobie, nie zdążyłam...
 Urozmaiceniem mojego tygodnia były zjazdy na uczelni oraz wyprawy do czytelni i bibliotek. Praca magisterska pochłaniała mnie bez reszty, ale cieszyło mnie to. Nie męczyłam się, nie pracowałam, więc mogłam rozplanować dzień/ tydzień tak jak chciałam. Do Polski przyjechała kuzynka mojego D.- wspaniała M. Spędzaliśmy ze sobą każdą wolną chwilę - w sensie każdy wolny weekend mojego D. Rzeka, delikatne promienie słońca, zieleń, kwiaty, budząca się z letargu przyroda... nasze otoczenie. Domek letniskowy imitujący swym stylem klasyczną góralszczyznę, należący do I.- partnerki M. stał się naszą weekendową ostoją.  Czułam, że wypoczywam i stopniowo zyskuję nową energię. Z czasem niepokój zaczęły wzbudzać omdlenia, które zdarzały się coraz częściej, głównie na Mszy Świętej lub w  zatłoczonych miejscach. Momentami traciłam przytomność, na krótko, ale całkowicie. Zgłosiłam ten fakt lekarzowi, dostałam skierowanie na ekg. Na szczęście wyniki mieściły się w normie. W poprzednich postach wspominałam o mdłościach. Minęły bezpowrotnie w czasie trwania 4. miesiąca. Trwały stosunkowo długo, ale przyzwyczaiłam się, bo ich intensywność zredukowały witaminy z dodatkiem imbiru przepisane przez ginekologa. Późna wiosna, śpiewające ptaki, otaczający las - to wszytko potęgowało mój dobry humor. Lubiłam wstawać wczesnym rankiem, by móc wyjść na zewnątrz i  poczuć ''powiew porannej świeżości". Zapach poranku. Gdy tylko mój D. miał wolne, chodziliśmy na cudowne spacery do pobliskiego lasu. Oczywiście momentem, który szczególnie sobie ukochałam było buszowanie po sklepach i oglądanie dziecięcej wyprawki. Nie mogło by być tak kolorowo, dlatego muszę wspomnieć o zgrzytach związanych z moim nastrojem. Kobieta zmienną jest, kobieta w ciąży - zmienną dwa razy szybciej. Potrafiłam śmiać się do rozpuku, a za sekundę płakać jak bóbr. Czasem płakałam ze szczęścia, momentami ze strachu, a czasem kończąc moje lamenty nie pamiętałam już dlaczego je rozpoczęłam. Dużo łatwiej się denerwowałam, ale wydaje mi się, że równie łatwiej i spontaniczniej  potrafiłam się cieszyć. Często mówiłam do  mojego dzidziusia, słuchałyśmy klasycznej muzyki, do której na początku nie byłam przekonana, a która potem stała się czymś, co bardzo mnie odprężało. Kiedy bywałam na wykładach, które momentami bardzo mnie nużyły, często w myślach rozmawiałam ze swoim Maleństwem. Ukradkiem dotykałam brzuszek. Zastanawiałam się czy moja Mała jest tak samo znudzona jak ja.
 Dokładnie 12.05 lekarz potwierdził  moje przeczucia i usłyszałam : ,, wszystko wskazuje na to, że to dziewczynka". Mam córeczkę ! Wiedziałam ! Końcem kwietnia zyskałam 8 kg.
Często sięgałam po poradniki o ciąży i macierzyństwie. Czekałam na to, na co chyba każda mamusia w ciąży... na pierwsze ruchy dzidziusia. Niektórzy opisywali to jako ''delikatne muśnięcie motyla", ''bulgotanie w brzuchu", inni,  po prostu jako kopniaczki od wewnątrz. Marzyłam o tym, bym w końcu to poczuła. Troszkę martwiłam się, bo przekroczyłam już 20. tydzień, a ruchów maleńkiej nie odczuwałam.  Jednak bardzo szybko  nadszedł tak wyczekiwany moment i dostałam pierwszego kopniaka od mojej córci. To było cudowne... 
W kolejnym wpisie pokażę te wspaniałe nóżki, które kopały tak, jak gdyby w moim brzuszku mieszkał mały piłkarz, który najbardziej ukochał sobie określoną porę dnia...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz