piątek, 22 marca 2013

Już czas...

Brzuszek rósł bardzo szybko, a ja wraz z nim. Wydawało mi się, i też wiele osób  potwierdzało, że naprawdę mam bardzo duży. Do końca szóstego miesiąca przytyłam 12 kg. W zupełności mi to nie przeszkadzało, choć troszkę zaczęło ograniczać pewne ruchy. Małymi kroczkami zbliżał się termin obrony pracy magisterskiej, toteż budziło się we mnie uczucie lekkiego niepokoju, ale nie zdenerwowania. Powtarzałam sobie,że za żadne skarby w świecie nie mogę teraz tkwić w żadnym stresie. Czas mijał nieubłaganie. Najprzyjemniejszym urozmaiceniem tygodnia były wyprawy do ulubionej lodziarni. Muszę tutaj wspomnieć o moich zmienionych preferencjach smakowych. Od kiedy sama tego doświadczyłam to naprawdę uwierzyłam, że w ciąży można polubić to, czego się wcześniej wręcz nienawidziło. Lody... kochałam je, ale tylko te o smaku czekoladowym. W życiu bym nie pomyślała, że kiedyś będę zajadać się owocowymi, a już na pewno nie truskawkowymi czy ''owoce leśne". No tak było, w okresie ciąży ukochałam sobie właśnie te owocowe. W ogóle to przez pierwsze miesiące moim typem nr 1 były mandarynki, dżem truskawkowy i sok pomarańczowy;-) Nie mogłam patrzeć na ser żółty, który wcześniej uwielbiałam. Ciekawa zależność, ale teraz już wierzę tym wszystkim, którzy opowiadali mi o swoich gustach smakowych w okresie ciąży. Rozpoczął się czerwiec, czułam się świetnie, lecz niepokoiły mnie wieczorne bóle brzucha i opuchnięte stopy. W czasie wizyty lekarskiej wspomniałam o tym lekarzowi, który rozwiał mój niepokój stwierdzając po uprzednim zbadaniu, że wszytko jest w porządku. Badania podobno miałam dobre. Piszę PODOBNO, bo zaintrygowało nas dziwne pytanie Pani, do której od samego początku jeździłam na badania ( krew, mocz, poziom glukozy i inne - zawsze u niej ). Gdy któregoś dnia mój D. odbierał  wyniki, Pani zapytała go jakie leki  przepisał ginekolog po wcześniejszej wizycie i badaniach, które mu doniosłam. Mój D. odparł, że ''nie mam żadnych leków". Pani zrobiła zdziwioną minę...Przy kolejnej wizycie, u mojego lekarza niepokój wzbudziły obecne wyniki badań. Mówił, że nie są najlepsze. Miałam znacznie podwyższony cukier... Szczerze mówiąc - załamałam się. Bardzo bałam się cukrzycy, ma ją mój tato... Czułam się bardzo dobrze, w życiu bym nie pomyślała, że moje wyniki, które w ostatnich tygodniach ustatkowały się - jak twierdził lekarz, teraz ulegną zmianie. Miałam za kilka tygodni powtórzyć - jak zwykle badanie krwi i moczu i w najbliższych tygodniach udać się na wizytę na Patologię ciąży. Za parę dni nastał dzień obrony - 21.06. Czułam ogromny niepokój, który później przerodził się w zdenerwowanie. Promotor na samym wejściu oznajmił mi, że pomylili pytania i te do mojego tematu dostała poprzednia ''broniąca się Pani ''. Jakimś cudem obroniłam się, ale w trakcie bardzo się denerwowałam. Widzieli to wszyscy, nawet mój Pan profesor, który potem składając gratulacje rzekł : ''miejmy nadzieję, że stres nie odbije się na dziecku". Było już ''po", czułam się nijak, myślałam o mojej Perełce, w myślach dziękowałam jej, że była ze mną. Wiecie, ja tak bardzo czułam jej obecność. Była częścią mnie, czułam to bardzo mocno. Tak bardzo JĄ kochałam... Pojechaliśmy do teściów, zadzwoniłam do mamy - wszyscy się cieszyli, a ja byłam jakaś zagubiona. Czułam się źle...źle psychicznie. Pamiętam, że potem powiedziałam do mojego D., że teraz to już na maksa się relaksuje, nie mam studiów, pisania pracy i będę sobie czytać już nie to co muszę, ale co chcę. Czułam też jakąś dziwną złość na te moje studia, na promotora i  na siebie. Czułam się fatalną egoistką, która dała się stresowi przy głupiej obronie.  Nie potrafiłam zapanować nad sobą, nad emocjami. Później wróciliśmy do domu i położyliśmy się. Rozmawialiśmy, a nasza Perełka mocno kopała mój brzuszek, do którego delikatnie pukał D. To było urocze. Czuliśmy, że jest tak blisko nas, wszystko słyszy, oddaje kopniaki właśnie w miejsce, w które się poklepie lub pogłaszcze. Tych chwil nie zapomnę nigdy. Nawet czasem do nich bardzo tęsknię... Przeczytałam gdzieś, że dzidziuś, który jest jeszcze w brzuszku, często kopie w określonej porze dnia, a po narodzinach często właśnie ''owa'' pora bywa okresem wzmożonej aktywności dziecka. Moja córeczka najbardziej kopała o 22 - 23.00. 
(Uśmiech ciśnie się na usta jak to piszę, bo moja kochana córeczka przez ostatnie miesiące właśnie  o tych godzinach miewała niezły przypływ energii ;-) ) 

Uwielbiałam momenty właśnie takiego leżakowania: ja, ONA  w brzuszku i ... ON - mój kochany D., który był mi tak bardzo bliski.

Kolejne doby zmieniły moje życie o 180 stopni...

No to już najwyższy czas...

za DWA dni trafiłam do szpitala...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz