środa, 27 marca 2013

Maleńkość - potęga życia w miniaturowym ciele

Przebudziłam się i zobaczyłam mojego Męża nachylającego się nade mną. Powiedział bym odpoczywała, że przyjedzie do mnie później. Musiało to być jakieś trzy godziny po zabiegu (?). Była noc. Całą sytuację pamiętam jak przez mgłę. D. chyba mówił, że widział naszą maleńką Córeczkę - kiedy wywozili ją z sali porodowej w inkubatorze. Zasnęłam. Chyba nic nie mówiłam.
Nastał świt. Wybudzam się. Leżę pośrodku dwóch kobiet w pokoju, który wygląda mi na jakaś salkę pielęgniarek, może to sala pooperacyjna ? Sama nie wiem gdzie jestem. Na wprost mnie drewniane biurko, a za nim siedzi pielęgniarka. Jest bardzo cicho, przerażająco cicho...Ten dziwny spokój, aż huczy w uszach, sprawia, że odczuwam jakieś zagubienie. Ogarnia mnie strach, odtwarzam w pamięci fakty  sprzed kilku godzin. Urodziłam moją Emilkę, urodziłam w 28 tygodniu... Boże, co będzie? Co się tera dzieje z moim dzieckiem? Gdzie ONA jest? Zaczynam płakać. Podchodzi do mnie pielęgniarka, pytam o moją córeczkę. Pani karze zaczekać na lekarkę. Dodaje, że gdyby mnie bolało to mam informować i da mi lek przeciwbólowy. Cisza, która panuje w pokoju drażni mój umysł, wzmaga niepewność. Dotykam brzuch...Nie mam go. Coś ściska mnie w gardle..Czuję jakby ktoś mi coś zabrał, urwał część mojego ciała. Boję się..
Po jakimś czasie decyduję się poprosić o lek, zaczyna mnie boleć, coraz bardziej i bardziej...Boli dokładnie w miejscu, gdzie zostałam nacięta. Rodziłam naturalnie, ale musieli mnie naciąć z lewej strony. Mówili, że to koniecznie, by główka dzidziusia nie została uszkodzona. Kilka minut później, kobieta leżąca po mojej lewej stronie zaczyna rozmawiać przez telefon. Opowiada o swoim porodzie, o ciemnoskórej córeczce ( córka Włocha ), o ciemnych włoskach, dużej wadze...Ból ściska moje serce. Czuję się beznadziejnie...
Kilka chwil  potem, przychodzi Pani doktor. Ta, która robiła mi usg i doglądała w czasie trwania mojego porodu ( nie główna prowadząca akcję porodową). Zwraca się do mnie wypowiadając słowa, których  nie zapomnę do końca życia. Przytoczę tylko tylko istotny fragment jej wypowiedzi, który równie mocno bolał. Nie chce ich tu w pełni przytaczać, nie wie o nich nikt...nawet mój kochany D. Słowa, które ranią mnie najdobitniej, które powodują,że czuję się nikim...

,,(...) waży 1120g, ma 32 cm, 6/6/7 pkt. w skali apgar, nie oddycha samodzielnie, ma reakcję zapalną, nie jest dobrze, nie wiadomo co będzie. O resztę proszę pytać neonatologów..."


Przewożą mnie na salę, na której spędzę najbliższe 3. doby. Oprócz mnie, w pokoju znajdują się trzy kobiety. Jedna z wielkim brzuszkiem, dwie ( jak się potem dowiaduję) po porodzie, bez dzieci koło siebie.
Leżę i w myślach błagam Boga o życie dla mojej Córeczki, o Jej zdrowie. Proszę Go całym sercem, by mi pomógł, by BYŁ, by mnie nie zostawiał. Co mogę więcej? Wiem, że tylko od NIEGO zależy życie mojej Emilki. Panicznie się boję. Wyciągam z torebki różaniec. Mój talizman, który staram się mieć przy sobie. Wcześniej zawsze miałam na palcu, ale pech chciał, że zawsze gubiłam. Zaczynam się na nim modlić, po cichu, w myślach, po kryjomu...chowając dłoń pod kołdrą. Moja modlitwa przerywana jest obrazami z minionej nocy. Momentami nawet nie wiem czy się modlę. Co jakiś czas ''łapię się'' na tym, że nie kończę tego, co zaczęłam. Moje myśli są strasznie rozproszone, uciekają w różne strony, by po czasie zatrzymać się na Emilce. Nie mogę się skupić.
Czuję, że poległam. Nie tak miało być...
No właśnie, a może tak właśnie miało być?
W myślach pojawia się sakramentalne: Boże, dlaczego ? Trochę myślę o tym, ale ku mojemu zdziwieniu szybko przestaje mi to chodzić po głowie. Chyba nie chce pytać, nie wiem czy chce wiedzieć...
Czuję, że poległam, zawiodłam wszystkich, zawiodłam samą siebie. Wstydzę się, że nie potrafiłam ''donosić'' mojej córeczki. Czuję, że jestem jedną na milion, a nawet na dwa miliony... Jedyną taką - inną. 
Wiedziałam, że można urodzić wcześniej... tydzień, dwa, no może trzy, cztery - to już rzadki przypadek...Myślałam, że aby tak było, to muszą wcześniej być jakieś poważne komplikacje, że to się wie wcześniej...Wiedziałam wtedy bardzo mało. Wystarczyło słuchać. Słuchać tych, co byli wokół, bardziej zagłębiać się w szczegóły ich historii.Wystarczyło może trochę dalej doczytać mój ciążowy poradnik...
Całkowicie tracę poczucie bezpieczeństwa. Nastaje godzina obchodu. Wizyta lekarska i związane z tym czynności trochę mnie onieśmielają . Choć w sumie wszytko mi jedno, na co patrzy lekarz. Pan doktor pyta mnie o poród, patrzy na kartę. Bardzo miło ze mną rozmawia. jego słowa budzą ISKIERKĘ nadziei w moim sercu:

Waży ponad kg - naprawdę nie jest źle. To dziewczynka, a dziewczynki są bardzo silne. Proszę być dobrej myśli.

Po chwili dodaje:
Była pani już u niej ?
Nie.
To po obiedzie proszę iść do córeczki...
  
Przychodzi mój kochany Mąż i przynosi mi piżamę, szlafrok i inne potrzebne rzeczy. Jego twarz mówi sama za siebie. Chyba nie spał wcale. Jest blady, zmęczony, ma bardzo podkrążone oczy. Całuje mnie, tuli, próbuje udawać twardego. Mówię, co mówili mi lekarze, płaczę. On stara się pocieszać...Na próżno, ale wtedy widzę, że mnie wspiera. Wtedy to naprawdę widzę i odczuwam. 
Czuję się nieswojo, coś jakby dusiło mnie w gardle, z trudem wypowiadam słowa.

Wstaję z łóżka. Czuję się dosyć dobrze. Dokucza mi jedynie ból w miejscu zszycia. Mam wrażenie jakby szwy miały się za chwilę rozejść. Poruszam się powoli, lekko suwam nogą. Jedziemy na III piętro...do wcześniaczków, na Odział Neonatologii, do naszej kochanej Emilki...
Cała drżę. Próbuję się opanować. Wchodzimy. Pani pielęgniarka instruuje nas co do podstawowych czynności na oddziale. Mycie rąk, dezynfekcja itp..Wskazują nam miejsce, gdzie leży nasza Perełka...

To już...
Jesteśmy koło niej, nie wytrzymujemy... puszczają emocje.
Miałam nie płakać - nie daję rady... Płaczemy oboje. Emilka leży w inkubatorku, wydaje mi się, że jest jeszcze mniejsza niż kilkanaście godzin temu... Do ciałka ma przypięte wiele kabelków, oddycha za pomocą respiratora. Jej brzuszek stopniowo unosi się i opada. Drga całe jej maleńkie ciałko.Widzę w niej to ŻYCIE. Moja maleńka. Ona cierpi. Na pewno cierpi... Ja nie mogę jej pomóc. To najgorsze uczucie na świecie - bezsilność. Widok bezbronnego maleństwa, które jeszcze kilkanaście tygodni powinno  mieszkać w twoim brzuszku, wyzwala wielkie poczucie winy... Jest taka maleńka, leży w tak zwanym ''rogalu". Ma założony maleńki pampersik. Moje szczęście, które walczy o życie, a ja stoję i patrzę...nie mogę nic. Pamiętam, że błagałam Boga, że jak tylko coś ją boli, to żeby przelał ten ból na mnie. Fizycznie czuję się dobrze, aż za dobrze...Psychika zaczyna szwankować. To nic.. Patrzę na jej stópki, maleńkie rączki, które są nieco sine. Wydaje mi się, że jej uszka jeszcze nie do końca się wykształciły, ma takie maleńkie. Jestem załamana, bezsilność zaczyna mnie przytłaczać. Tak bardzo chciałabym ją przytulić, brakuje mi jej wewnętrznej bliskości. Mówię do niej po cichutku: bądź silna, błagam...
Ciekawe jest to, że po tej pierwszej wizycie u NIEJ, w moim sercu budzi się siła. Mimo załamania, pojawia się to tak potrzebne wewnętrzne odczucie. Poraża mnie widok tego wszystkiego, ale czuję, że ONA BĘDZIE Z NAMI. Kolejne doby przynoszą ''wzloty i upadki''. Moja nadzieja gaśnie i budzi się na nowo, ale o tym w kolejnych postach.


Tak bardzo Cię kocham Córeczko, ilekroć myślę o tej chwili, wspomnienia ożywają na nowo. Z trudem buduję zdania, mam problem z odtwarzaniem faktów, choć są tak ''żywe". Chciałam być silna - byś Ty była silna...Nie zawsze dawałam rady, poległam na całej linii... Najważniejsze, że jesteś...
Chciałabym być najlepszą Mamą, bo Ty jesteś najwspanialszą Córeczką na świecie...
Moja kochana Emilka. 1120 g, 32 cm... Pierwsze zdjęcie...

                                   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz