poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Maleńka wielka Emilka

Mijały kolejne dni, a ja zaczęłam przyzwyczajać się do nowego rytmu. Po około tygodniu Daniel wrócił do pracy, więc sama jeździłam do naszej Emilci. Nasza maleńka z każdym dniem nabierała nowych sił, rosła w oczach. Gdy tylko wchodziłam na oddział, witałam się z Emilką i wypytywałam pielęgniarki o wagę, ilość spożywanego pokarmu itp. Pamiętam, po około 2. tygodniach moja córeczka ważyła 1260 g. Tak bardzo się cieszyłam. Każdy gram był na wagę złota, każdy zjedzony ml pokarmu - nieopisaną radością i powodem do dumy. Czasem jednak martwiło mnie, że Emilka jakby ''zwracała'' pokarm, tzn. nie strawiła go i  zalegał w brzuszku. Zdarzało się i tak, że nie tolerowała mojego mleka, o czym już wspominałam. Trwało to okresowo. Przez czas nietolerancji podawali jej specjalną mieszankę. Wszystko sondą, ale miłym gestem ze strony pielęgniarek było to, że mogłam trzymać strzykawkę, kiedy ''schodził'' z niej pokarm dla mojej córeczki.To tak  jakbym pośrednio ja ją karmiła. Tak to czułam. Rureczkę od sondy Emilka miała przeważnie w nosku, ale niekiedy też w buźce. Podobno to normalne postępowanie i sonda w każdym z tych miejsc jest tak naprawdę mało odczuwalna dla dzieciątka. 
Każdy dzień był walką, przynosił nowe sukcesy, ale i porażki. Emilcia była bardzo dzielna, często Jej to powtarzałam. Wiedziałam, że słyszy i się nie poddaje. Tak jak już wcześniej pisałam - jej walkę widać było całym  maleńkim ciałkiem. Na tak małej dziecince widać każdy szczegół, każda strzykawka wydaje się mieć kolosalną wielkość, każdy oddech powoduje całościowe ruchy- nawet widać bicie serduszka...Z czasem kolor jej skóry ujednolicił się, zniknęło zaciemnienie na twarzyczce, coraz częściej otwierała prześliczne oczka. Była takim maleńkim Skarbem.
Któregoś dnia, kiedy przyjechałam do Emilci - ku mojemu zaskoczeniu - zastałam zmianę. Już na samym wejściu wskazano mi nowe miejsce mojej córeczki. Trafiła do boksu nr 2 i leżała w innym inkubatorze. Pielęgniarki chyba zauważyły moje zaniepokojenie i same wyprzedziły pytanie jakie chciałam zadać. Poinformowały, że takie zmiany są na oddziale ''na porządku dziennym'' i nic się nie dzieje.
Moja Emilcia leżała teraz koło uroczej Karolinki ( Córeczki Madzi ), która wagowo była tak samo maleńka jak Emilcia. Leżały obok siebie bardzo długo, a każdy sukces jednej czy drugiej stanowił o nadziei dla każdej ze stron - naprzemiennie.
Mogliśmy przewijać naszą  Kruszynkę. Pampersik był tak maleńki ! Pamiętam, jako pierwszy, przewinął Emilkę Tatuś, kiedy ja odciągałam pokarm. Zaproponowała Mu to pielęgniarka, a On  bez wahania się zgodził. Później z dumą mi to relacjonował, a ja zazdrościłam i jednocześnie bałam się czy ja sobie poradzę, kiedy nastanie moja kolej. Teraz to może wydawać się śmieszne, w ogóle może być dziwne dla przeciętnego rodzica, ale zapewniam, że przewijanie takiego Maleństwa - na samym początku, wydawało mi się nie lada wyczynem. Gdy potem doszłam do wprawy, wręcz spieraliśmy się kto ma to zrobić. Daniel był dużo odważniejszy ode mnie - w każdej kwestii. Tak jest do dziś. Z czasem nawet opanowaliśmy zakładanie/poprawianie ''cepapu''. Cepap...myślałam, że to nigdy się nie skończy...Emilka bardzo długo potrzebowała wspomagania przy oddychaniu. Bezdechy były nadal bardzo częste, a ja wobec nich czułam się kompletnie bezsilna. Gdy tylko wydawało mi się, że już się do tego przyzwyczajam, to następował jakiś drastyczny spadek saturacji, który przerażał. Nadszedł dzień kiedy był bardzo niski...
I stało się. Powtórzył się drugi raz, potem kolejny...
Padło przypuszczenie : INFEKCJA.
Pani doktor zleciła wykonanie badań. Emilka była wyraźnie osłabiona, wydawała się bledsza, mało się poruszała. Miała wtedy około 2,5 tygodnia...Otrzymawszy wyniki, Pani dr poinformowała nas, że to INFEKCJA GRZYBICZA...
Byłam załamana. Do tej pory nic nie zapowiadało jakiegoś zwrotu wydarzeń. Byliśmy przerażeni. Przecież Ona była tak maleńka, wszystko mogło jej zaszkodzić, a co dopiero infekcje...Znowu pojawił się ten paniczny strach. Walczyłam sama ze sobą - chciałam być silna - dla Niej. 
Emilka dzielnie poradziła sobie z tą ''przeszkodą''. W ciągu kilku dni pokonała zapalenie. Mimo jeszcze częstszych bezdechów - wytrwała na ''cepapie'', na szczęście nie powróciła na respirator. Tak się tego bałam...Była cudowna, tak mała, a tak silna . Uwielbiałam być przy Niej. Dawała tyle spokoju, bezpieczeństwa....  Pośród tej szpitalnej otoczki, szumu, pikania aparatury... była CISZĄ, NADZIEJĄ, MIŁOŚCIĄ, WIARĄ I ŻYCIEM. Moja dzielna córeczka. Po raz kolejny musiała mieć podawaną krew ( w sumie miała 3 razy), a jej ciałko w wielu miejscach było nakłuwane. Nie zapomnę momentu kiedy przyszłam do niej i miała wbity wenflon w główkę. To było straszne, doznałam szoku. Pielęgniarki wytłumaczyły, że takie wkłucie jest czymś normalnym, pozwala ''odpocząć'' innym żyłkom na ciele, a tym samym jest zupełnie nieszkodliwe - główka ma bezpieczne żyłki powierzchniowe. Chciało mi się płakać, gdy to zobaczyłam pierwszy raz. Przez myśl przetaczało się tysiąc pytań, już podejrzewałam coś strasznego. Znowu pojawiła się myśl - zresztą ciągle była : Boże, przelej wszystkie Jej cierpienia na mnie...
Powoli zbliżało się wydarzenie, o którym myśl przyszła  u mnie tuż po porodzie.
Chrzest Święty.
W szpitalu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz