piątek, 5 kwietnia 2013

n - CEPAP, nadzieja i nowa rzeczywistość

Pamiętam pewną magiczną dla mnie chwilę. Moment, z którego ktoś mnie wyrwał sprowadzając  na ziemię i  deformując moje wyobrażenia. Oj długo nie mogłam wybaczyć Pani pielęgniarce. Jednak przebaczyłam, bo ukochałam wręcz tą ''ostrą'' siostrę, która - jak się potem okazało : była kopalnią wiedzy i rad nie tylko na temat wcześniaczków, ale także - małżeństwa, życia, ludzi, myśli, opieki itp.
Pani E.- była Pani i zapewne jest niezwykłą osobą.

 Otwieramy okienko od inkubatora, w którym leży nasza Emilka. Delikatnie dotykam moje Maleństwo, głaszczę, później kieruję swój palec w stronę maleńkiej rączki mojej córeczki. Dzieje się coś niezwykłego. Moja Malutka oplata mój palec. Trzyma mnie! Jestem taka wzruszona i tak bardzo szczęśliwa.

Widzisz to?!- Głośniejszym tonem zwracam się do Daniela.

To jak sen. Moja maleńka Kruszynka mnie czuje. Tkwiłabym dalej w tym uścisku, gdyby nie :

To normalny odruch. Nie dzieje się tak, dlatego że Mama ją dotyka...Pokażę wam gdzie trzeba ją trzymać...Nie potrzebne są takie ruchy, dodatkowa stymulacja. Ręce mają nieruchomo spoczywać na główce, rączkach lub brzuchu...

Jestem w szoku. Nie wiem co pielęgniarka nam objaśnia, o czym mówi. Zostaję wyrwana z tej magicznej chwili. Po kilku minutach opamiętuję się i zaczynam słuchać.W myślach mam jedno : jak mogła mi tak powiedzieć ? Co za baba! Po chwili  zaczynam skupiać się na tym co nam teraz przekazuje. Mówi o tym, że trzeba często mówić do naszego dzieciątka, przynosić ze sobą bajki, czytać i opowiadać. Śpiewać, nucić, ubierać się kolorowo...I mnóstwo jeszcze innych rzeczy. Cennych informacji, które sprawiają, że  wie się co robić, by czuć się potrzebnym, by pomóc dzieciątku, by stworzyć na oddziale namiastkę domu...
Pani Ela...chyba królowa oddziału neonatologicznego...Na początku sprawiała wrażenie chłodnej, twardej, służbowej. Przez pierwsze tygodnie dosłownie bałam się jej. Nie wiedziałam czy mówi normalnie, czy krzyczy, kiedy żartuje, a kiedy mówi poważnie. Przez pierwsze dni kiedy siedziałam na stołku i czuwałam przy Emilce, gdy tylko ''groźna'' siostra się zbliżała odczuwałam ogromny niepokój. Bałam się, że mnie ochrzani, cokolwiek...Pamiętam kiedyś podeszła do mnie jak tylko przyszłam do Emilci. Ja - jak zwykle przerażona, napięcie potęguje się we mnie, a  ona na to :

Proszę - gumka, rozpuszczone włosy, proszę zebrać. ( i podaje recepturkę)

Uff...

Pani Ela była osobą, która wiedziała dosłownie wszystko. Z czasem wręcz zalewaliśmy ją stosem pytań. Była tak blisko, rozumiała. Służyła radą i pomocą w każdej potrzebie. Pamiętam kiedyś powiedziała do nas:

Mówcie do niej normalnie, jak do siebie. Żadnych zdrobnień, uproszczeń. Mają być słowa na czasie, np: piliśmy coca- colę.  

Zawsze była tuż obok, podpatrywała, słuchała i jak tylko potrzebna była interwencja zjawiała się w mgnieniu oka : mówiła, poprawiała, pouczała lub ochrzaniała. Była WIELKA.

Pielęgniarki. Gdy myślę o kobietach pracujących na oddziale wcześniaków wiem jedno: to nie zawód, to powołanie. Zawsze z podziwem patrzyłam na to jak opiekują się takimi maluszkami, ile serca w to wkładają. Wiele z nich pomagało nie tylko dzieciaczkom, ale także rodzicom. Nam. Można było udać się do nich z każdym problemem. Pamiętam Panią Gabrysię, której głos był tak uroczy, że aż chciało się jej słuchać. Zawsze ochoczo ''podawała'' nam naszą Kruszynkę, kiedy nadszedł magiczny czas kangurowania. Panią Agnieszkę, Olgę, która zawsze miała w sobie ogromny spokój i skromność. Wydawała mi się być taka ''inna'', trochę odosobniona od reszty...Często podchodziła do nas, by powiedzieć choć jedno zdanie. Pamiętam raz powiedziała mi :

Emilce bardzo zmieniły się włoski. Chyba będzie z niej szatynka, kochana jest.

 Wypowiadała te słowa głaszcząc ją po główce, tak naturalnie, zwyczajnie. To było niezwykłe. Często też opowiadała o czymś na swoim przykładzie, ujawniała troszkę swojej prywatności.
 Oczywiście na oddziale były też Panie, które darzyłam mniejszą sympatią, ale to chyba normalne. Tak jest wszędzie. Jednych się lubi bardziej, innych - mniej.


Emilka kilkanaście godzin po porodzie traci na wadze. Waży nieco ponad kilogram. Pamiętam chwilę kiedy pytam o jej wagę pielęgniarkę. Jestem przerażona tym co słyszę. Przecież ważyła 1120 g! Dlaczego teraz jest mniej? Nie wiem, że poporodowy spadek wagi jest normalny. Dla mnie każdy jej gram jest na wagę złota. Jest nadzieją. Emilka jest karmiona sondą. Na początku moim pokarmem, parę dni później - mieszanką. Ma nietolerancję mojego mleka, na szczęście tylko chwilową, ale powtarzającą się co kilka dni. W trzeciej dobie  USG przezciemieniowe wskazuje na wylew I stopnia.
Po czterech dniach z maleńkiej twarzyczki naszej córeczki znika RESPIRATOR! To kroczek do przodu. No chyba nawet spory KROK. Zamiast niego pojawia się cepap, który wspomaga oddychanie, jest przypięty do noska, jego stabilność utrzymuje m.in maleńka czapeczka założona na główkę. Na początku, gdy idziemy do Emilki , widzę to i nie wiem czym jest  nowe urządzenie, niepokoję się. Pani doktor szybko wyjaśnia nam wszelkie obawy. Cepap bardzo długo pomaga naszej Perełce. Jest dla mnie niekończącą się historią, czymś co wydaje się, że będzie musiało być zawsze...Rozmowy z Panią doktor M. lub Panią dr Aniołem będą na porządku dziennym. Stanie się to dla mnie rutyną, na którą będę wyczekiwać z wielką nadzieją, a zarazem wielkim strachem.
Trzy doby już minęły. Czekałam na to, a czas dłużył się w nieskończoność. Czekałam, bo koleżanka powiedziała mi, że ogólnie przyjmuje się trzy doby jako te decydujące o wszystkim. Minęły. Urządzeniem, które ''aż się prosi'', by na nie patrzeć, jest monitor wskazujący saturację.
Ten dźwięk...Dudni nie tylko w szpitalu, huczy gdy zasypiam już w domu, omamia moje myśli kiedy wracam od Emilki busem.
Słyszę go niekiedy w snach, słyszę kiedy mam już moją Perełkę w domu...
Pamiętam dzień ( musiała to być jakoś 2. lub 3. doba ) kiedy saturacja spada bardzo nisko. Coś się dzieje z naszym Maleństwem. Zlatują się pielęgniarki, wypraszają nas. Wychodzimy na korytarz, a ja czuję coś takiego, co czułam jeszcze jeden raz. Czuję, że to koniec. Próbuję zaprzeczyć własnym myślom. Błagam Boga o życie dla Emilki, błagam by mi jej nie odbierał. Płaczemy. Oboje. Po chwili wszystko się statkuje. Trzeba czekać - słyszymy znowu. Dowiadujemy się, że takie spadki u wcześniaczków są ''normalne''. Po jakimś czasie się do tego ''przyzwyczajamy''. Emilka ma bardzo częste bezdechy, które trwają bardzo długo. Ustępują dopiero dwa tygodnie przed wypisem...
Powoli wkraczamy w nową dla nas rzeczywistość. Szpital staje się dla nas drugim domem. Emilka nadaje rytm każdego dnia, przyciąga do siebie jak magnez. Każdy dzień przynosi nowe wyzwania, radości, obawy. Uśmiech i łzy - naprzemiennie. Coraz bardziej tęsknię, by móc utulić ją w ramionach. Jeszcze wtedy nie wiem, że przed nami długa droga. Czekanie jest nadzieją, ale i strachem...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz