sobota, 27 kwietnia 2013

W łóżeczku

Był to chyba 5 sierpnia...Jak zawsze siedziałam u mojej córuni i chyba właśnie jej coś opowiadałam, gdy nagle podeszła do mnie pielęgniarka i powiedziała, że jak tylko zwolni się ''na dole'' ( w sensie na piętrze niżej, gdzie znajduje się Patologia Noworodka) podgrzewane łóżeczko to przywiozą je na górę - dla Emilki! Ależ się ucieszyłam ! Moja córeczka nie  miała już leżeć w inkubatorze, zrobiła ''kroczek do przodu ''. Miała mieć łóżeczko, które wyposażone jest w system podgrzewający, by utrzymywana została odpowiednia temperatura ciałka. Ku mojemu szczęściu, łóżeczko zostało w szybkim tempie dowiezione ''na górę''. Nigdy nie zapomnę tego słodkiego widoku, mojej maleńkiej leżącej dziecinki,  ubranej w czapeczkę, okrytej grubym kocykiem... Była przekochana. To była taka ogromna nowość dla mnie. Od tej chwili mogliśmy nachylać się nad jej twarzyczką, swobodnie przewijać, dotykać bez żadnego skrępowania. Nic nie utrudniało naszych ruchów, a  sama Emilcia... wyglądała jak Aniołek! Dodatkowo - mogłam Ją wyciągać kiedy tylko zechcę! Leżała tak spokojnie. Przyznam, że w pierwszym dniu bardzo mało się poruszała, jakoś ogólnie inaczej się zachowywała. Trochę się tym zaniepokoiłam i podzieliłam się swoimi spostrzeżeniami z pielęgniarką, która natychmiast rozwiała moje obawy - wyjaśniając, że dziecko może różnie reagować na zachodzące wokół zmiany, a już na pewno je w pełni odczuwać i tym samym zmieniać swe zachowanie. Kolejne dnie przynosiły następne sukcesy. W następnych dobach nie potrzebny już był podgrzewany materacyk. Emilka świetnie radziła sobie z utrzymywaniem stałej ciepłoty ciałka. Była bardzo dzielna, a ja z każdym dniem nabierałam nowych sił. Psychicznie czułam się zmęczona, ale gdy tylko byłam '' u Niej '' wręcz odradzałam się na nowo. Liczyło się tylko ''tu'' i ''teraz''. Byłam szczęśliwa, że mogę być tu codziennie i patrzeć jak rośnie moja mała Księżniczka. Szpital był domem - tym pierwszym, bo tam była Ona - ta najważniejsza. Mogę śmiało stwierdzić, że w tamtym okresie byłam już bardzo ''zadomowiona'' w szpitalu. Co dzień widywałam te same twarze, spotykałam się z lekarzami, pielęgniarkami i z innymi rodzicami wcześniaczków,  ze wspaniałymi Mamusiami nadal wspólnie odciągałyśmy mleczko, chodziłyśmy na wspólne obiadki, czy po prostu rozmawiałyśmy i - co  najważniejsze - była Emilcia. To wszystko dawało mi taką niezwykle potrzebną stałość. Każdy dzień przynosił - z reguły - same pozytywne wiadomości. Bezdechy nadal trwały, lecz jakby ich częstotliwość stopniowo malała. Niestety nadal niepokoiły - zarówno nas i lekarzy. Daniel pracował, lecz kiedy tylko miał jakiś wolny dzień spędzał go z nami - w szpitalu. Czułam, że jest przy mnie, ciągle wypytywał o naszą córeczkę, ciągle BYŁ - przytulał, wspierał, lecz wstąpiło w nas małe zagubienie... Uwielbiałam patrzeć, gdy trzyma na rękach naszą Emilcie, gdy Jej czyta, opowiada...Tak bardzo to lubiłam, ale z drugiej strony - zazdrościłam, że teraz trzyma Ją Tatuś, a nie ja. To było takie dziwne, ale tak czułam. Chciałam mieć Ją tylko dla siebie, tulić. Chciałam  dać Jej maksymalną ilość siebie, wynagrodzić krzywdy, każdy ból, każdą maleńką - jeszcze nie widoczną -  łzę. Chciałam dać Jej wszystko...
Nadal nieodłącznym elementem codzienności było poddawanie Emilci tlenoterapii. Na ten moment i jeszcze na dość długi czas, tlen musiał ''ciągle dmuchać'', przypięty gdzieś z boku. Gdy  trzymałam Ją na rączkach, często pielęgniarki przypinały sznureczek do mnie, by dmuchał gdzieś w pobliżu twarzyczki Emilki. 
Najgorsze były pożegnania, tzn. momenty, kiedy opuszczałam oddział, zwykle było to około godziny 19. Zostawiałam Ją, a ja szłam ''na busa''. Czułam tak ogromne wyrzuty - miało to miejsce praktycznie za każdym razem i pogłębiało się kiedy opuszczałam oddział, a Emilka miała otwarte oczka.  Serce mi się krajało...Robiłam wszystko, by tylko zasnęła. Nie chciałam zostawiać Jej, gdy była ''świadoma". Głaskałam delikatnie, nuciłam spokojne kołysanki - byleby tylko zasnęła...Tak bardzo było mi przykro. Każdy kto był w podobnej sytuacji doskonale wie jak to jest. Emilcia błyskawicznie przybierała na wadze. Ważyła już około 2 kg!
Magiczne 2 kg, które w naszym przypadku nie oznaczało wcale wyjścia do domu...
Kolejne dni przyniosły nowe zmiany... I te pozytywne i niestety - tragiczne.
Emilka została przeniesiona do boxu, który przypominał maleńki pokoik, który zamieszkiwał pewien kochany chłopczyk, który na stałe zagościł w naszej pamięci...
Pierwszy dzień w łóżeczku



U Tatusia



3 komentarze:

  1. pamietam jak Stefka przeniesiono do lozeczka i ogromne emocje z tym zwiazane (choc spodziewalismy sie tego lada dzien bo zblizal sie do magicznego 1500g to nie myslelismy nawet, ze wychodzac wieczorem przy 1475g ostatni raz widzimy go w inkubatorze)...Pamietam jak dzis, ze weszlam w korytarz prowadzacy na UTIN...zaslonki byly akurat odsloniete...inkubator pusty....a obok maz z usmiechem od ucha do ucha (zwykle M. wchodzil szybciej, podczas gdy ja zanosilam mleko do laktarium), tulac naszego syneczka...az lezka poplynela. W ogole wydarzeniu temu towarzyszylo ogromne wzruszenie wsrod pozostalych rodzicow bo nasz Stefek byl 'najstarszym' wczesniakiem (w tej 'fali') i jako pierwszy pokonywal przeszkody, ktore staly mu na drodze dowyjscia do domu. Perugina z forum :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wyobrażam sobie jaka to była cudowna chwila dla Was, dla Ciebie...widok Tatusia z Synkiem i w takich okolicznościach. Miałam podobnie - ''każdy kroczek'' Emilci na przód był czymś niezwykle ważnym i wzruszającym. U nas było troszeczkę na odwrót - tzn. Emilka jako ostatnia zwykle doganiała resztę, dlatego czasem było mi strasznie trudno...Tak się cieszę, że się odezwałaś! czytałam wczoraj na forum co u Was, życzę dużo zdrówka dla dzielnego Stefcia i sił dla Mamusi. Widzę,że u nas było podobnie : też załapaliśmy się na synagis, bo też pojawiła się dysplazja oskrzelowo - płucna, która nie dawała żadnych objawów i wynikowych, jak potem mówili mi lekarze - nie uwidoczniła się - jak do tej pory. Jak czytam, że Stefcio już przygotowuje się do raczkowania - wow! Trzymajcie się i jak tylko znajdziesz czas, pisz co u Was. P.S. Tak, Twój Synuś młodszy, Emilka metrykalnie 4. dni temu skończyła 22 miesiące.

    OdpowiedzUsuń
  3. to z Emilki juz calkiem duza panna :) Ostatnio napisalam, ze Stefcio ma prawie 10 miesiecy korygowanych...otoz ma ich niecale 9 (pobladzilam troche :P
    U nas dysplazja opoznila wypis ze szpitala o ponad 2 tygodnie. Maly przy jedzeniu bardzo sie meczyl, saturacja spadala i zasypial nie konczac posilkow...dodatkowe badania i wyszlo szydlo z worka :( Problem udalo sie rozwiazac farmakologicznie tzn. dostawal 2 razy dziennie diuretyki (odstawione w polowie listopada). Zobaczmy czy zalapiemy sie na synagis i w nastepna zime - teoretycznie tak, ale zalezy ile rzad da pieniedzy.
    p.s.przepraszam za brak polskich liter, ale nie mam polskich znakow
    p.p.s.ja prawie od roku pisze bloga na portalu dla mam, alecoraz czesciej mysle nad przeniesieniem sie.

    OdpowiedzUsuń