poniedziałek, 1 lipca 2013

bon appetit!

Jak już wcześniej wspominałam w poprzednich postach, nasza przygoda z karmieniem naturalnym zakończyła się bardzo szybko. Martwiłam się jak to będzie, czy moja Mała będzie przybierać na wadze, czy w ogóle będzie ''ładnie'' zjadała serwowane przeze mnie pokarmy. Dietę - zgodnie z zaleceniami Pani doktor zaczęliśmy poszerzać około 4 miesiąca życia Emilki, i od razu w grę zaczęło wchodzić karmienie malutką plastikową łyżeczką w czasie obiadku. Emilka wcale jeszcze nie siedziała, dlatego pod Jej główkę podkładałam podusię, kocyk lub karmiłam Ją ułożoną w nosidełku, które posiadało idealnie wyprofilowany kształt. Gdy Pani doktor powiedziała mi, że mogę spokojnie próbować karmić łyżeczką byłam w niemałym szoku. Tak małe dziecko? I w dodatku jeszcze nie siedzące? - Tak, proszę próbować. Obawiałam się pierwszych prób - ręka drżała mimowolnie, ale potem okazało się, że moje opory były zupełnie niepotrzebne. Emilcia radziła sobie świetnie. Oczywiście skłamałabym, gdybym napisała, że super zjadała całą porcyjkę, bo znaczna część jedzonka trafiała na to, co było wokół, ale szybko odnalazła się w całej sytuacji i nie stawiała żadnych oporów. Głównym pokarmem nadal były kaszki mleczno - ryżowe, ale obiadek był już inny, urozmaicony. Do około 9 miesiąca Emilka spożywała głownie dania słoiczkowe i  zwykle jednej firmy, którą również poleciła nam doktor, stwierdzając, że właśnie ta marka posiada najlepsze rekomendacje. Z czasem zaczęłam sama gotować zupki i wprowadzać inne dania, które Emilcia mogła jeść. Na samym początku zupki gotowałam '' na króliku'', dodając do nich warzywa. Wszystko blenderowałam wraz z mięskiem i niekiedy zagęszczałam kleikiem ryżowym. Później, w roli głównej obrałam sobie cielęcinkę. Emilka była w tym okresie małym głodomorkiem. Zjadała zawsze całe porcje i niekiedy potrzebowała repety. Jadła wszystko, co tylko Jej podałam. Gdy to były słoiczki - zwykle 250g, gdy zupka ugotowana przeze mnie - cała micha. Mało kto mi wierzył - raz świadkiem była moja koleżanka, gdy ze swoją córcią przyszły do nas w odwiedziny - że Emilka niekiedy ''je za dwóch'', potrafiła w ciągu 35 minut zjeść - dwa razy - 250 g słoiczek z daniem! Cieszyło mnie to niezmiernie, jadła wzorowo. Oprócz głównych posiłków, w menu każdego dnia znajdowała się woda mineralna (śladowe ilości, bo Emilka nie przepadała za tego rodzaju napojem, na szczęście Jej się odmieniło) oraz soczki owocowe ( mogłaby pić hektolitrami, podawałam dużo, ale potem okazało się, że nie wolno, a ja przesadziłam). Z deserków to zwykle starte jabłuszko lub rozgnieciony banan lub gotowe deserki. Po ukończeniu 6 miesiąca podawałam także specjalne jogurciki. Uwielbiała je. Swoją drogą pisząc teraz o tym, przypomniałam sobie fakt, który mnie lekko poddenerwował. Gdy byliśmy na pierwszych wakacjach ( o tym będzie wkrótce), u kuzynki mojego Męża - Martusi i wybraliśmy się do sklepu z myślą, aby kupić coś dla Emilci - na przekąskę ( było to w Bregenz, w Austrii), zobaczyłam właśnie te jogurciki! Te same, identyczne! Powaliło mnie to, że u nas płaciłam za nie ( 4 szt. ) 9.90, czasem 11.00 zł - zależy gdzie, a tam kosztowały 1 euro! Oczywiście również za 4 sztuki. I jest sprawiedliwość na świecie ;-) Oczywiście zaopatrzyłam się przed wyjazdem do Pl.
Co do innych przekąsek - Emilka do około roczku, jadła niewiele frykasów, a już na pewno nie spożywała biszkoptów. Bynajmniej, dlatego że nie chciałam Jej tego podawać, lecz, bo nie mogła sobie z tym poradzić. Jak już wcześniej pisałam - mieliśmy problemy z połykaniem, tzn. często się dławiła. Nie było mowy, by dawać jej chlebuś czy jakieś ryżowe wafelki dla dzieci. Kiedyś nawet takie kupiłam, na opakowaniu napisane było - ''powyżej 6 miesiąca''. Emilka miała wtedy siedem może osiem, ale nie dała rady. Nie miała jeszcze ząbków, a Jej  dziąsełka nie  radziły sobie z tego rodzaju pokarmami. Jak teraz patrzę na niespełna 7 miesięczną Córeczkę naszych drogich przyjaciół to niedowierzam. Malutka nie ma ani jednego ząbka, a zajada się bułeczką, paluszkami, biszkoptami itp...
Jedynym sprzymierzeńcem były popularne chrupki kukurydziane, lecz na samym początku głównie długie - pałeczki. Z upływem pierwszego roczku wszystko powoli zaczęło się zmieniać. Emilka nadal bardzo ładnie zjadała, ale miała już wybrane dania, ulubione potrawy. Jedną z nich były wszystkie zupki z kaszą jęczmienną, rosołek oraz ziemniaczki. Mogła jeść to w kółko. Gdy skończyła 18 miesięcy zaczęły się pierwsze problemy, ponieważ Jej apetyt, nie był już taki jak przed miesiącem, a nawet nie dało się tego porównywać, bo bywały dni, że naprawdę mało zjadała. Martwiłam się, choć nic się w sumie nie działo. Była zdrowa, wcale nie chorowała, ani też nic nie wzbudzało naszego niepokoju. Jednak wiele mniej jadła, ale starałam się nie panikować. Panika z mojej strony przyszła całkiem niedawno, jakieś 2 miesiące temu. W życiu naszej Małej zaczął się okres NIE - na wszystko. Przemycałam Jej mleko modyfikowane nocą, by tylko coś zjadła, bo w ciągu dnia naprawdę było tego niewiele. W ciągu ostatnich dwóch miesięcy zrobiła się z Niej taka chudzinka. Spanikowałam już całkowicie kiedy obejrzałam wspominany już przeze mnie na tym blogu program, w którym gościła Mama wcześniaczka. Chłopiec miał trzy latka. Kobieta opowiadała, że Synek ma duże problemy z jedzeniem i karmi Go przez sen. Pierwszą moją  myślą było to, że i dla nas właśnie nastąpił taki okres, że u nas będzie tak samo. Przestraszyłam się trochę. Postanowiłam zapytać naszą środowiskową Panią dr o to, co mam robić, ale ta od razu mnie uspokoiła. Emilka miała dobre wyniki badań i wszystko generalnie jest w porządku. Po dłuższej rozmowie przepisała mi syropek na apetyt, który miałam podawać 2 razy dziennie, 10 minut przed posiłkiem. Ku mojemu zdziwieniu, już po tej wizycie apetyt Emilce nieco wrócił, dlatego też nie skorzystałam z ''pomocnika'', ale trzymam go w szafce. Chciałabym by była zdrowa, dlatego czasem obsesyjnie myślę o Jej  posiłkach. Nie wmuszam nigdy nic do tej małej buźki, ale czasem ogarnia mnie totalna bezsilność, która związana jest z obawą o Jej zdrowie. Niekiedy myślę, że  niepotrzebnie sama się nakręcam, ale strach bierze górę.
A na dzień dzisiejszy: Chwilo trwaj!
Oby jadła tak - jak od czterech dni ;-)

A tak było rok i kilka miesięcy temu...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz